12 nowych seriali, na które czekam najbardziej
Marta Wawrzyn
6 stycznia 2014, 20:02
12. "Enlisted" (10 stycznia)
Komediowa jesień była fatalna (pomijając "Brooklyn Nine-Nine", oczywiście), liczę na to, że wiosną będzie lepiej. Dużo lepiej! A "Enlisted" znajduje się w czołówce najbardziej przeze mnie oczekiwanych komedii. Co to za serial? To sitcom o o trzech braciach, którzy pracują w bazie wojskowej na Florydzie. Każdy z nich jest kompletnie różny od pozostałych, każdy niesamowicie przystojny.
Główne role grają Geoff Stults ("The Finder"), Chris Lowell ("Private Practice") i Parker Young ("Suburgatory"). Wszyscy wyglądają w mundurach po prostu świetnie. Humor w trailerze wydaje mi się niestety już trochę słabszy niż uroda wymienionych panów, ale trailery "B99" też przecież wybitne nie były. Może więc będzie nie tylko ładnie, ale też zabawnie?
11. "Looking" (19 stycznia)
Komediodramat HBO o trzech gejach mieszkających w San Francisco. I w zasadzie to wszystko, co na ten temat wiemy. Skąd więc miejsce na liście seriali, które zamierzam oglądać? Jedno nazwisko: Jonathan Groff. Jeden z moich ulubionych aktorów, którzy przewinęli się przez "Glee", w "Looking" gra Patricka, twórcę gier komputerowych.
Nie mam pojęcia, czego ów Patrick szuka – zapewne tego, co my wszyscy, czyli miłości, przyjaźni i ogólnie pojętego szczęścia. Czegokolwiek by w każdym razie nie szukał, chętnie popatrzę, jak mu idzie.
10. "About a Boy" (na razie nie ma daty premiery)
Dobrze znana komedia "Był sobie chłopiec" (książka Hornby'ego i film z Hugh Grantem) w nowym, serialowym wydaniu. Jeśli nie znacie tej historii, to wiedzcie, że chodzi tu o relację pomiędzy facetem, do tej pory zachowującym się jak dzieciak, i małym chłopcem, który zamieszkuje w sąsiedztwie wraz ze swoją nieco dziwną matką.
Czemu czekam na ten serial? Bo grający główną rolę David Walton to fajny facet. Bo lubię tę historię, uważam, że jest sympatyczna i ma serialowy potencjał. Szkoda tylko, że wciąż nie ma ani trailera, ani daty premiery. A przecież serial miał być wiosną. Znów ktoś w NBC zaspał i obawiam się, że to się może nie najlepiej skończyć.
9. "Believe" (na razie nie ma daty premiery)
Znów NBC, znów brak daty premiery. I na dodatek jeszcze kolejni odchodzący producenci wykonawczy. Mam nadzieję, że nie skończy się to totalną klapą, bo serial zapowiada się całkiem ciekawie. Jest to historia dziewczynki, która jest obdarzona specjalną mocą, i byłego skazańca, który zrobi wszystko, by ją chronić. Jak ta relacja działa, możecie zobaczyć w trailerze powyżej. Moim zdaniem działa, i to może być jedna z bardziej interesujących premier dla fanów klimatów science fiction.
Do tego wszystkiego dochodzi nazwisko Alfonsa Cuaróna, reżysera "Grawitacji", który ma bardzo duży wpływ na cały projekt. Czekam niecierpliwie, a pewnie powinnam jednak uzbroić się w trochę cierpliwości, w końcu to NBC.
8. "Intelligence" (7 stycznia)
Agent z mikrochipem w mózgu, który widzi świat i przetwarza informacje jak komputer. Brzmi nieźle? Ano brzmi. Choć ja pewnie po kilku odcinkach i tak spasuję, bo jednak procedurale CBS to nie to, co tygryski lubią najbardziej. Ale jestem pewna, że to będzie porządnie zrealizowany serial i że fani klimatów zarówno policyjnych, jak i SF, będą zadowoleni.
A do tego dochodzi niesamowicie przystojny Josh Holloway z "Lost" w głównej roli. I Meghan Ory – Czerwony Kapturek z "Once Upon a Time" – u jego boku. Naprawdę fajna obsada, obejrzę przynajmniej kilka odcinków, zanim uznam, że to jednak nie mój typ serialu. A może wcale tak nie uznam?
7. "Mixology" (26 lutego)
Komedia scenarzystów "Kac Vegas" o dziesięciu osobach poszukujących w ciągu jednej nocy miłości w popularnym lokalu na Manhattanie. Czemu trzymam kciuki za ten serial? Bo podoba mi się jego klimat, mający w sobie coś z nieodżałowanego "Don't Trust the B—- in Apartment 23". Bo liczę na to, że ABC w końcu trafi się fajna komedia. Bo lubię Vanessę Lengies, która była przezabawna w "Glee".
Wreszcie – bo naprawdę bardzo bym chciała, żeby wiosna była lepsza od jesieni pod względem komediowym.
6. "Resurrection" (9 marca)
Najbardziej chyba oryginalny pomysł z całej tej listy, oparty zresztą na książce Jasona Motta, która była bestsellerem. W skrócie: rzecz dzieje się w Arcadii, której mieszkańcy doznają szoku, kiedy osoby zmarłe zaczynają pojawiać się wśród żywych. Tak po prostu, jakby nic się nie stało, jakby od daty ich śmierci nie minął ani jeden dzień (a minęły zwykle lata) powracają do domu.
Brzmi nieźle, co? Dodajmy do tego dobrą obsadę, z Omarem Eppsem z "Doktora House'a" na czele, i mamy przepis na telewizyjny hit wiosny. Przynajmniej teoretycznie.
5. "Helix" (10 stycznia)
Dawid Rydzek dziś mnie uświadomił, że nie, to wcale nie jest fajne pierwsze 15 minut, ale co on tam wie! Mnie się to naprawdę podoba. OK, przede wszystkim podoba mi się nazwisko Rona Moore'a i to, że główną rolę gra Billy Campbell, niezapomniany polityk z dwóch pierwszych sezonów "The Killing". Ale też świetny jest klimat i sam koncept serialu o zarazie, która może zabić ludzkość.
Poza tym, jeśli "Helix" się uda, śmiercionośne wirusy mogą stać się następnym motywem chętnie wykorzystywanym w serialach. Jeśli nie – cóż, wtedy przyznam, że się myliłam.
4. "Rake" (23 stycznia)
Przyznaję, raczej bym na ten serial nie zwróciła uwagi, gdyby nie trailer. Greg Kinnear jest w nim tak fajny, uroczy i pełen luzu, że po prostu nie mogłam się nie zakochać!
Ale od początku: "Rake" to pojekt oparty na australijskim dramacie prawniczym. Opowiada o świetnym, czarującym, ale i autodestrukcyjnym adwokacie kryminalnym, który lubi wszystkich swoich klientów niezależnie od tego, jakie przestępstwo popełnili (w pilocie pojawia się Denis O'Hare jako kanibal).
Życie głównego bohatera to jeden wielki bałagan, i właśnie to wydaje się w nim najlepsze. Na poziomie trailera wygląda to wszystko smakowicie – i oby pilot też dał radę. A potem reszta sezonu.
3. "Mind Games" (11 marca)
A to jest dopiero ciekawa sprawa! Po pierwsze, to nowa produkcja Kyle'a Killena, twórcy przedwcześnie skasowanego "Awake". Po drugie, mamy tu totalnie popapraną relację pomiędzy dwoma głównymi bohaterami, braćmi, z których jeden jest bipolarnym psychologiem, a drugi byłym skazańcem. Po trzecie, bracia ci razem prowadzą agencję, w której zajmują się rozwiązywaniem ludzkich problemów przy użyciu sztuczek psychologicznych.
Po czwarte wreszcie, w głównych rolach występują Christian Slater i Steve Zahn, którego uwielbiam od pierwszego odcinka "Treme". Nie mogę się doczekać, zdecydowanie!
2. "Black Sails" (25 stycznia) i "Crossbones" (na razie brak daty)
Potraktowane jako jedno, pewnie niesłusznie – ale to tylko dlatego, że tematyka bardzo podobna i na dodatek wciąż nie ma ani daty premiery "Crossbones", ani żadnych trailerów tego serialu. Wiemy tylko, że opowiadać będzie o złotej erze piractwa w latach 1715-1725 i stworzonym przez piratów państwie New Providence. Wiemy, że główną rolę, Czarnobrodego, gra John Malkovich. Wiemy, że twórcą "Crossbones" jest Neil Cross ("Luther"). I ta wiedza wystarczy, by zacząć ostrzyć zęby.
A na razie będziemy mieli "Black Sails", serial również opowiadający o piratach z New Providence. Ma to być swego rodzaju prolog do wydarzeń opisanych w książce "Wyspa skarbów" Roberta Louisa Stevensona. Producentem wykonawczym jest Michael Bay – i to w zasadzie wystarczy, żeby mnie zainteresować serialem. A na dodatek Starz już zamówił drugi sezon, zanim jeszcze pierwszy zdążył ruszyć.
1. "Detektyw"/"True Detective" (13 stycznia)
Zaskoczeni? Chyba nie. Już na pierwszy rzut oka wszystko w nowym serialu HBO wygląda świetnie. Matthew McConaughey i Woody Harrelson w głównych rolach. Klimat prowincjonalnej Luizjany. Tajemnicze morderstwo, którego przez 17 lat nie udało się rozwiązać. To, że pierwszy sezon ma być zamkniętą historią. Nawet to, że serial będzie w Polsce dzień po amerykańskiej premierze – czyż to nie super?
Wreszcie, dobrą wiadomością jest to, że jego twórca odgrzebał nieco zapomniany format telewizyjnej antologii – o którym Bartek pisał ostatnio w naTemat – bo to dobry format, nakierowany na opowiadanie ciekawych historii. A cóż może być lepszego w telewizji niż ciekawa historia?