"Justified" (5×01): Zupełnie nowe otwarcie
Marta Wawrzyn
14 stycznia 2014, 14:47
"A Murder of Crowe" to nowe otwarcie i dla Raylana Givensa, i dla Boyda Crowdera. Otwarcie udane, zwłaszcza w przypadku historii tego pierwszego. Uwaga na spoilery.
"A Murder of Crowe" to nowe otwarcie i dla Raylana Givensa, i dla Boyda Crowdera. Otwarcie udane, zwłaszcza w przypadku historii tego pierwszego. Uwaga na spoilery.
"Justified" to jeden z tych seriali, które opierają się przede wszystkim na świetnie napisanych postaciach, również tych drugoplanowych. Owszem, doceniam niezmiennie cudowny klimat zapyziałego Kentucky, doceniam doskonały scenariusz, w którym wszystko jest dokładnie przemyślane, doceniam błyskotliwe dialogi – ale koniec końców w moim rankingu żaden sezon nie jest w stanie przebić drugiego, tego z Mags Bennett i jej rodziną. Na szczęście klan Crowe'ów, której jedną z gwiazd, Deweya, już dobrze znamy, na pierwszy rzut oka też ma coś w sobie.
W odcinku "A Murder of Crowes", którym powróciło "Justified", śledzimy jednocześnie historie Raylana i Boyda. I w obu przypadkach dochodzi do swoistego resetu. Raylan zmuszony jest wrócić na Florydę – gdzie teraz mieszka Winona razem z jego małą córeczką – z kolei Boyd wybiera się z Wynnem Duffym do Detroit. Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, a jemu zależy na szybkich pieniądzach, bo ma nadzieję wyciągnąć dzięki nim Avę zza krat.
Boyd na stryszku i łotewska pani doktor
Wątek Boyda na razie trudno jest mi oceniać – z jednej strony wierzę, że scenarzyści "Justified" wiedzą, co robią, z drugiej, nie bardzo rozumiem, czemu tak szybko odstrzelono Sammy'ego Tonina i zamieniono go na jakichś Kanadyjczyków, pod pewnymi względami koszmarnie stereotypowych. Ta egzekucja rzeczywiście mnie zaskoczyła i nie jestem w stanie w tej chwili powiedzieć, czy to zaskoczenie z gatunku dobrych czy złych. Na pewno doceniam widoki, które spotkały Boyda na Toninowym stryszku, jak i kilkakrotne tłumaczenia, że sekslalki zostały z zeszłego tygodnia.
Drugie zaskoczenie związane z Boydem – też nie do końca wiem, czy dobre, czy złe – to jego odwiedziny u Lee Paxtona. On serio liczył na to, że przekona tego faceta do pomocy za pomocą marnych 300 tys. dolarów? Przecież gość ma kasy jak lodu! Właśnie sobie kupił Karolinę Wydrę, tym razem wcielającą się w łotewską panią doktor. Złożenie mu wizyty nie mogło się skończyć dobiciem targu, bo on Boyda nienawidził i żadne pieniądze nie mogły tego zmienić.
Najbardziej interesująca z tego wszystkiego wydała mi się końcówka, to znaczy układ z Marą, śliczną żoną Paxtona, z twarzą Wydry. Odnoszę wrażenie, że jej postać trochę namiesza – było coś strasznie dziwnego w słowach, które powiedziała na końcu odcinka do, martwego przecież już!, Paxtona: "Już dobrze, skarbie. Zaopiekuję się tobą". A przecież powinna była albo histeryzować (jeśli faktycznie zakochała się w nim), albo skakać z radości (jeśli nienawidziła dziada i była z nim tylko dla pieniędzy). Czemu była tak opanowana? I co jeszcze siedzi w tej osóbce?
Klan Crowe'ów z Florydy
O ile wątkiem na wątek Boyda na razie patrzę bez zachwytu, a "jedynie" z ciekawością, co z tego wyniknie, rodzina Crowe'ów z Florydy spodobała mi się od pierwszej chwili. Wycieczka do Słonecznego Stanu dobrze zrobiła i Raylanowi, i serialowi, który może zyskać nową świeżość. Niby to te same kalifornijskie krzaki, w których kręcono "Justified" do tej pory, ale wrażenie, że otoczenie się zmieniło, jest. Aligatory, Kubańczycy, przemyt cukru (!), bliskość haitańskiego pożeracza dzieci Tonton Macoute – to wszystko działa na wyobraźnię i tworzy zupełnie nowy klimat. Nawet jeśli Crowe'owie z Florydy żyją w ruderach, to nie są to rudery identyczne co te z Kentucky.
A do tego klan prezentuje się naprawdę fajnie. Michael Rapaport od pierwszej chwili wypada bezbłędnie jako Darryl, zrehabilitowany przestępca, który zawsze wiedział, jak zatroszczyć się o swoich bliskich. Coś w jego zachowaniu i prezencji sprawia, że wydaje się naturalnym liderem tego skromnego grona. Facetem, którego wszyscy słuchają, do którego przychodzą po radę i na którego liczą, kiedy powinie im się noga. Jest w nim też wystarczająca dawka okrucieństwa, by przyciągał moją uwagę – jeśli z biednym jąkałą Dillym stało się to, co się stało, to co czeka "prawdziwego" wroga, który wkroczy na to terytorium?
Jeszcze bardziej boję się Wendy (Alicia Witt), siostry Darryla, pracującej jako asystentka prawna w Miami. Można się domyślać, że zrobiła wiele, aby znaleźć się tam, gdzie się znalazła. O tym, że pochodzi z nizin społecznych, świadczy tylko nie do końca dobrze skrojony strój i tatuaż, zwykle schowany pod ubraniem. Poza tymi drobiazgami Wendy to wielkomiejska dziewczyna, której udało się wybić. I która nie zapomniała o rodzinie. Jej inteligencję i zimną krew mieliśmy już okazję podziwiać, a to przecież dopiero początek. Tak, ona zdecydowanie robi wrażenie, i to dosłownie od pierwszej chwili.
A poza tym wszystko po staremu
Choć fabularnie "A Murder of Crowes" to nowe, świeże otwarcie, "Justified" wciąż jest sobą. Chyba każdy, kto zobaczył przeuroczą potyczkę Raylana z Deweyem na sali sądowej, przypominał sobie, jak bardzo tęsknił za tą produkcją. Serial po powrocie ma dokładnie tyle samo wdzięku co dziewięć miesięcy temu. Raylan wciąż jest tak samo kowbojski, Boyd nawet w trudnych sytuacjach nie zapomina, że musi kwieciście przemawiać, doskonałe dialogi i one-linery następują jeden po drugim, a cała historia po prostu swobodnie płynie.
Mniej więcej w okolicach powrotu "Justified" pojawiła się informacja, że i FX, i Graham Yost chcą kończyć serial po 6. sezonie. Rozumiem tę decyzję i w pełni ją popieram, bo to oznacza, że dostaniemy kolejną produkcję, której udało się zachować bardzo wysoki poziom przez niemal cały okres emisji. I że przed nami jeszcze 25 doskonałych odcinków "Justified".