"Rake" (1×01): Facet z tuńczykiem
Marta Wawrzyn
26 stycznia 2014, 16:12
Jako poszukiwaczka serialowego ideału mężczyzny muszę powiedzieć: znalazłam! Tylko co z tego, skoro zaraz mi go skasują. Uwaga na spoilery.
Jako poszukiwaczka serialowego ideału mężczyzny muszę powiedzieć: znalazłam! Tylko co z tego, skoro zaraz mi go skasują. Uwaga na spoilery.
Lubię takich facetów. Uroczych drani, którzy są bezczelni, niepoukładani, kłamią, ile wlezie, budzą się co rano gdzie indziej, nigdy nie pamiętają, jak nazywa się kobieta, z którą spędzili ostatnią noc – krótko mówiąc, grzeszą więcej, niż jakikolwiek spowiednik mógłby znieść. Prawdopodobnie dlatego moja ocena pilota "Rake'a" będzie nieco zawyżona. Ten pan po prostu mi się podoba. Pod każdym względem.
Ale od początku. Tytułowy "Rake" to Keegan Deane (Greg Kinnear), prawnik, mający mnóstwo autodestrukcyjnych nawyków, które poznajemy jeden po drugim w pilocie serialu. Wielu widzów pewnie łapało się za głowę, kiedy twórcy dokładali kolejną cegiełkę do tego i tak już dziwnego stosu – ja tylko uśmiechałam się do siebie i myślałam "jaki on uroczy!".
Keegan jest uroczy, kiedy stawia wszystkim kolejkę w barze i kiedy chwilę później obijają mu mordę. Nie brakuje mu wdzięku, gdy gra w karty do białego rana, a obok na kanapie śpi pani, która liczyła na to, że nie będzie musiała tej nocy spać sama. Jeszcze fajniejszy staje się, kiedy budzi się skacowany w kuchni kumpla ze studiów (z którego rodziną pomieszkuje od czterech miesięcy), a małżonka tego kumpla, z zawodu pani prokurator, krzyczy, że znalazła na pianinie jego spodnie.
Całe jego życie to wielka przygoda: kiedy wiezie nieswoje dzieci do szkoły, z banalnego powodu zatrzymuje go policja i oczywiście okazuje się, że nie ma prawa jazdy. Kiedy spodziewa się wielkiej kasy, dostaje tuńczyka w przenośnej lodówce (losy tej na początku bardzo cennej ryby to też jedna wielka przygoda. I pomyśleć, że przeżywana już po śmierci). Kiedy chce spędzić spokojną godzinę ze śliczną prostytutką Mikki (która najwyraźniej jest w nim zakochana – jak one wszystkie), okazuje się, że za spóźnienie czeka go kara. Kiedy była żona wdrapuje mu się na kolana, to tylko dlatego, że jest terapeutką, udowadniającą mu, jak zapatrzonym w siebie jest facetem.
Co za dużo, to niezdrowo? Ale to nie koniec! Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze skasowane auto, wypadek drogowy syna i urwane kółko przenośnej lodówki z nieszczęsną rybą. I klient. Seryjny morderca (Peter Stormare), który – co za niespodzianka! – nagle zaczyna twierdzić, że jest niewinny. Sprawę potraktowano w pilocie po macoszemu, a jej rozwiązanie okazało się najbardziej banalne z możliwych – ale cóż, widać nie wszystkie seriale o prawnikach są jak "The Good Wife". Nie będę więc krytykować "Rake'a" za sprawę, bo nie spodziewałam się tu żadnych cudów.
Ale niestety – niestety, bo już kocham tego faceta – muszę go skrytykować za wrzucenie takiej ilości wszystkiego do jednego odcinka. Kee jest jedyny w swoim rodzaju, wiemy to. I wiedzielibyśmy to, gdyby połowa z tych dziwnych przypadków, które przytrafiły mu się w pilocie, została odłożona na później. Tego po prostu było tak dużo, że boję się drugiego odcinka. Niezależnie od tego, czy poznamy kolejne urocze zwyczaje tego pana, czy też nie będzie już nic nowego, bo wszystkie karty zostały wyłożone na stół – boję się.
Wiem, wiem, miało być spektakularnie. Miało być wejście smoka. Tymczasem bardzo łatwo tutaj przeszarżować – i pewnie niejeden widz doszedł do wniosku, że to właśnie się stało, i już teraz pożegnał się z serialem. Który zresztą zadebiutował z tak marną oglądalnością, że już możemy zacząć odliczać godziny do końca serialu.
Mimo że mam do "Rake'a" zastrzeżenia, chciałabym, żeby przetrwał. Greg Kinnear jest świetny, gra, jakby został stworzony do roli takiego gościa. Serialowy Keegan ma charyzmę, bagaż doświadczeń i z niesamowitym wdziękiem psuje wszystko, co normalne i zwyczajne, by zamienić to w totalny chaos. Jego postać spokojnie mogłaby dołączyć do grona moich ulubionych serialowych słodkich drani, obok Hanka Moody'ego, Dona Drapera i im podobnych. Keegana da się lubić, da się też o niego troszczyć – a powodów, by to robić, będzie pewnie wiele, w końcu nie można żyć w ten sposób bez żadnych konsekwencji.
Pilot był utrzymany w komediowym tonie, ale "Rake" nie ma być komedią. Ma być serialem dramatycznym, stąd też logiczne będzie, jeśli do pełnych inteligentnego, absurdalnego humoru scen z tytułowym rozrabiaką w roli głównej dojdzie coraz więcej dramatów. Przypuszczam, że wraz z rozwojem akcji nieco zmieni się ton. Rake nie zawsze będzie z taką łatwością wydostawał się z opresji, jak w pilocie, i pewnie mniej będzie w serialu lekkiej ironii i autoironii, a więcej prawdziwie czarnego humoru. Przypuszczam, że główny bohater okaże się bardziej skomplikowanym i mniej lekkomyślnym człowiekiem niż ten, którego nam pokazano w pierwszym odcinku.
Choć na miejscu scenarzystów nie wrzucałabym aż tylu szalonych scen do pilota i trochę inaczej rozłożyłabym akcenty, uważam, że był to odcinek w gruncie rzeczy udany. Greg Kinnear wypada bardzo fajnie w swojej roli, a to już połowa sukcesu. Dialogi napisane są z pazurem – to kolejny plus. Już teraz widać, że nie tylko Keegan będzie ciekawą postacią – jego była żona Maddy (Miranda Otto), prostytutka Mikki (Bojana Novakovic) czy Scarlet (Necar Zadegan), pani prokurator i żona kolegi, też mają coś w sobie. Serialowi faceci na razie nie zwrócili mojej uwagi, ale widać na tle głównego bohatera każdy mężczyzna by wypadł nijako.
Potencjał niewątpliwie jest, a na dodatek serial tworzy Peter Duncan, autor australijskiego oryginału. Mamy podstawy, by przypuszczać, że wie, co robi, w końcu już raz odniósł sukces. Gdyby tylko nie ta oglądalność…