Pazurkiem po ekranie #17: Człowiek i jego trawnik
Marta Wawrzyn
29 stycznia 2014, 19:28
Tak, to jest kolejny odcinek o "Detektywie". Bo nie ma teraz niczego lepszego w telewizji. Po prostu. Uwaga na spoilery, także z "Dziewczyn", "Shameless" i "How I Met Your Mother".
Tak, to jest kolejny odcinek o "Detektywie". Bo nie ma teraz niczego lepszego w telewizji. Po prostu. Uwaga na spoilery, także z "Dziewczyn", "Shameless" i "How I Met Your Mother".
Kiedy jest mi zimno, staję się najbardziej bezużyteczną istotą na świecie. Piszę publicznie bzdury, zapominam o sprawach ważnych i poważnych, a seriale oglądam jednym okiem, żeby tracić mniej energii. Której i tak nie mam wcale. Przestają mnie cieszyć takie rzeczy, jak piracki statek na małym ekranie, a brak uśmiechu Andy'ego z "Brooklyn Nine-Nine" odczuwam bardziej niż powinnam. Ale nie liczę na niczyje współczucie, o nie. "Sorry, taki klimat" – i do przodu!
Bo w tej drugiej rzeczywistości…
…znów się działo. W tym tygodniu dużo jeździliśmy po Luizjanie, zwiedzając jej bagienne rejony, zatrzymując się na drewnianych mostach, zaglądając do kościoła w namiocie i tancbudy w niepowtarzalnym stylu amerykańskiego Południa. Nie muszę Wam chyba mówić, że po "The Locked Room" jestem zakochana w "Detektywie" jeszcze bardziej niż przedtem. Matthew McConaughey już ma w kieszeni wszystkie możliwe nagrody za rolę det. Cohle'a, ale jeszcze większym bohaterem jest dla mnie Nic Pizzolatto, twórca, który ten serial pisze w pojedynkę. To niesamowite, że HBO obdarzyło go takim zaufaniem – wystarczy zerknąć do Wikipedii, by zobaczyć, że wielkiego doświadczenia nie ma. Do tej pory pracował w ekipie scenarzystów "The Killing", wydał jedną powieść i zbiór opowiadań. Wszystko obsypane nagrodami, ale nie aż tak znaczącymi.
To, jak pisze Pizzolatto, nie do każdego musi trafiać. Rozumiem to i nie zamierzam już więcej wdawać się w dyskusje typu "A co ty widzisz w takim nudnym serialu?". Widzę niesamowite pióro faceta, który to tworzy. Widzę duży talent do przekładania prawd o życiu i człowieku na język telewizji. Widzę literacką pieczołowitość – w każdej scenie, w każdym dialogu i w postaciach, które są dopracowane bardziej niż wszyscy serialowi detektywi, jakich oglądałam. Widzę bohaterów świadomych swojego miejsca w świecie i na tyle inteligentnych, by nie tylko żyć z dnia na dzień, ale też zadawać pytania o sens tego wszystkiego. W tym miejscu pojawia się u mnie luźne skojarzenie z "Mad Men", które, wiadomo, jest serialem zupełnie innym, ale które w podobny sposób każe zastanawiać się bohaterom nad sobą i swoim otoczeniem.
"Detektyw" to jedna z tych nielicznych produkcji, które mogę oglądać bez robienia pauz co kwadrans. "The Locked Room" po prostu "płynął", dokładnie tak jak dwa poprzednie odcinki. I miał przynajmniej kilka scen, które zapamiętam na dłużej: kłótnię o skoszony trawnik, Cohle'a odwracającego wzrok od partnerki w tańcu, scenę przesłuchania i skuteczność Cohle'a, rozmowę o religii w prowizorycznym kościele, rysunki córki Harta. Wciąż twierdzę, że morderstwo jest do tego wszystkiego dodatkiem, a bardziej od pytania, kto zabił, interesuje mnie, co się działo z głównymi bohaterami przez te 17 lat.
Końcówkę odcinka oglądałam chyba z pięć razy i wciąż tak samo fascynuje mnie i przeraża prawda zawarta w tym, co powiedział Cohle. W tej strasznej konstatacji, że ofiary powitały śmierć z ulgą, widząc, jak łatwo i dobrze jest po prostu odpuścić sobie i przestać walczyć o to, co i tak nie ma znaczenia – twoje życie, razem z tymi głupimi dramatami, które są jednym wielkim niczym. Całe twoje życie, twoja miłość, nienawiść, pamięć, ból – to wszystko to samo. To sen, który miałeś w zamkniętym pokoju. Sen o byciu osobą. I jak w wielu snach, na końcu pojawił się potwór.
Tę mowę można by przełożyć na zupełnie inny język, dopasować do zupełnie innej historii – i wciąż miałaby tyle samo sensu i tak samo by działała. Ale w serialu o morderstwie działa niejako automatycznie, potwór tutaj nie jest wytworem imaginacji, jest bardzo realny. To po prostu człowiek, który zabija. Jeszcze pięć odcinków i będziemy wiedzieć, kim jest.
Śmierć zawitała również do "Dziewczyn"…
…i kazała Hannah zastanowić się nad sobą. Bo jak to tak, nie żyje jej wydawca, a ona najbardziej martwi się o losy swojego e-booka? Co za okropna, skupiona na sobie dziewucha! Adam, Caroline i wszyscy dookoła wpędzają ją w idiotyczne poczucie winy, ale zamiast zmienić ją na lepsze, sprawiają tylko, że wybiera najprostszą drogę ucieczki – kłamstwo.
"Dead Inside" to chyba najlepszy – czy też jedyny w miarę dobry – odcinek tego sezonu "Girls". Rozmowy dwudziestoparolatków są przerażająco płytkie, znów wychodzi na wierzch to, jak bardzo oni są skupieni na sobie i jak trudno jest ich naprawdę poruszyć. Ale to w zasadzie normalne, tak jak normalna jest reakcja Hannah – w końcu czemu przeciętny człowiek w wieku lat dwudziestu kilku miałby poważnie zastanawiać się nad tym, co go czeka za milion lat? I czemu miałby odmówić sobie przyjemności pobiegania po cmentarzu? Wszystko jest dla ludzi. Dla tych okropnych egoistów, którzy nie potrafią zmądrzeć nawet w obliczu śmierci.
O, taki seks na przykład!
A skoro seks, to "Shameless" i Fiona. Niegrzeczna, niegrzeczna Fiona, która w pięć sekund wróciła do starych nawyków, wystarczyło, że na horyzoncie pojawił się zły chłopiec. Szalona minutka na kuchennym blacie stanie się zapewne początkiem końca spokojnego, stabilnego życia panny F. Końcem planów emerytalnych, kostiumów z ołówkowymi spódnicami i pobudek u boku rozsądnego faceta, który chce, żeby zawsze mówiła mu prawdę.
Z jednej strony, nie narzekam, bo jej życie powoli zaczynało się robić nieco nudne. Z drugiej – no kurcze, Fiona zasługiwała na trochę spokoju, bardziej niż jakakolwiek inna postać z "Shameless".
Cristin Milioti zaśpiewała "La Vie en Rose"…
…i chyba nikt już nie dziwi się Tedowi, że się zakochał. Wszyscy jesteśmy zakochani, bo ta dziewczyna jest po prostu przeurocza, prześliczna i przesympatyczna. Jej zaskakująco smutna historia idealnie wpasowała się w ton "How I Met Your Mother" i udowodniła, że scenarzyści serialu potrafią jeszcze pisać. Trzeba im tylko innego tematu niż eksploatowani od dziewięciu sezonów bohaterowie, z których trudno już cokolwiek wycisnąć. Niezależnie od tego, co jeszcze się wydarzy, "How Your Mother Met Me" będzie hitem tego tygodnia, zdecydowanie.
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
I pamiętajcie – widzimy się za tydzień. W tym samym miejscu, o tej samej porze.