Kit tygodnia: "The Big Bang Theory"
Redakcja
2 lutego 2014, 16:58
Najgorszą rzeczą, jaką widzieliśmy w tym tygodniu, był odcinek "The Big Bang Theory", w którym Sheldon próbował ruszyć z własnym konwentem.
Najgorszą rzeczą, jaką widzieliśmy w tym tygodniu, był odcinek "The Big Bang Theory", w którym Sheldon próbował ruszyć z własnym konwentem.
"The Big Bang Theory" (7×14 – "The Convention Conundrum")
Nikodem Pankowiak: Przepraszam tych czytelników Serialowej, którzy uważają, że najnowszy odcinek "The Big Bang Theory" był hitem, ale absolutnie się z Wami nie zgadzam. To był największy kit w tym serialu od dawien dawna.
Od czego by tu zacząć narzekanie… Teoretycznie powinienem się cieszyć, że na moment odłożono na bok życie miłosne bohaterów tej produkcji. Plus? Niekoniecznie, ponieważ twórcy absolutnie nie wykorzystali okazji, jaką było postawienie postaci w typowo geekowej sytuacji. Comic-Con i uwielbienie bohaterów wobec niego już nieraz pojawiały się w serialu i zawsze wyglądało to naprawdę dobrze. Nie tym razem.
Sheldon bujający się po mieście z Jamesem Earl Jonesem i próbujący stworzyć własny konwent? Powinno być zabawnie, a nie było, nawet gdy na ekranie pojawiła się jeszcze Carrie Fisher. Leonard, Howard i Raj bojący się zakupić bilety w drugim obiegu? Zieeeew. Penny, Bernadette i Amy, które nagle zapragnęły czuć się jak dorosłe? Zwykły zapychacz i strata czasu.
Naprawdę, nie widzę w tym odcinku ani jednej interesującej rzeczy. Najlepsza scena, ta z próbą zamówienia biletów, miała miejsce jeszcze przed czołówką serialu. Na resztę powinno się spuścić zasłonę milczenia, zamiast poświęcić jej cały akapit.
Marta Wawrzyn: Scena z kupowaniem biletów na Comic-Con była super – to właśnie tak wygląda! Ale niestety ten odcinek powinien był się skończyć przed czołówką, bo całą resztę oglądało się z bólem. Zwłaszcza przykro było patrzeć na gwiazdy "Gwiezdnych wojen" robiące z siebie błaznów w serii żenujących scen. Sama nie wiem, co było gorsze, księżniczka Leia w szlafroku i z kijem czy Darth Vader usypiający Sheldona koszmarnymi opowieściami w saunie. Szkoda, że zaserwowano nam tak fatalny spektakl – bo przecież sam pomysł był rewelacyjny, a goście najwspanialsi, jakich można sobie wymarzyć.
Scen z dziewczynami już nawet nie komentuję, bo nie było w nich nic śmiesznego ani wartego zapamiętania. Niestety, ale "The Big Bang Theory" coraz bardziej idzie w ślady "How I Met Your Mother", to znaczy serwuje byle jaki humor i bzdurne wątki napisane tylko po to, żeby czymś wypełnić 20 minut.