Kity tygodnia: "How I Met Your Mother", "The Big Bang Theory"
Redakcja
9 lutego 2014, 17:24
"The Big Bang Theory" (7×15 – "The Locomotive Manipulation")
Nikodem Pankowiak: Ten pociąg naprawdę zmierza donikąd. Nie było tak fatalnie, jak w zeszłym tygodniu, ale nadal jest słabo, bardzo słabo. Od czego by tu zacząć narzekanie? Weźmy takich Bernadette i Howarda… Cała ich rola w tym odcinku ograniczyła się do patrzenia na biedną Amy i źle traktującego ją Sheldona. Co z tego, że co jakiś czas rzucali swoje uwagi, skoro większość z nich była zupełnie nieśmieszna? Raj szczerzący się do psa, jedynej miłości swojego życia to też już dość oklepany schemat. Na szczęście twórcy stwierdzili, że pora znaleźć mu nowy obiekt uczuć. Być może w tym jest nadzieja.
Najgorsi, już standardowo, byli Penny i Leonard. Ta dwójka zdecydowanie lepiej wypada osobno niż razem, pomiędzy aktorami nie ma żadnej, najmniejszej nawet chemii. Na ich "przygody" z otrutym psem patrzyło się z bólem. Sheldon zachowujący się jak najgorszy chłopak świata to także nic, czego już byśmy nie widzieli. Wygląda na to, że jedynym pomysłem twórców na ten odcinek był pocałunek, na który wszyscy czekali. Trochę mało, jak na 20 minut. Ktoś zapomniał, że cała reszta też wymaga dobrego scenariusza.
Marta Wawrzyn: Mnie też nie bawi ta średniej jakości telenowela, w jaką zamieniło się "TBBT". Największy koszmar to "związek" Leonarda i Penny – ona po raz kolejny udowadnia, że ma go w nosie, on jej dogryza, że za dużo pije. I tak w kółko, tylko okoliczności się zmieniają. Żadnych cieplejszych uczuć w ogóle tam nie widać. Jak w małżeństwie Kiepskich – nawet poziom humoru podobny.
Sheldona i Amy też znoszę z coraz większym trudem, bo to wszystko po prostu już było. Pocałunkiem tej pary być może bym się ekscytowała rok czy półtora roku temu, teraz odbieram to jako marną próbę zainteresowania mnie czymś, czym zainteresować się już nie jestem w stanie.
Liczyć na to, że "The Big Bang Theory" wróci do korzeni i znów będzie oferować inteligentny humor nerdowski, też już przestałam. Przy takiej oglądalności to musi być serial dla wszystkich, bo inaczej część widzów zacznie się gubić i odejdzie. Problem w tym, że seriale dla wszystkich średnio mnie interesują.
"How I Met Your Mother" (9×17 – "Sunrise")
Nikodem Pankowiak: Pamiętacie, który to już raz Ted definitywnie odpuszcza sobie Robin? Tym razem chyba naprawdę ma to na myśli, w końcu do poznania Matki zostało już niewiele czasu. Długi spacer po plaży, który z założenia miał być poszukiwaniem Barneya, zmienił się w nostalgiczne rozważania o byłych dziewczynach Teda. Robin odfrunęła, co miało być z założenia ładną metaforą, a wyszło dość kuriozalnie.
Szybko rozwiązała się też zagadka zniknięcia Barneya. Największy playboy w historii Nowego Jorku wyruszył w podróż, której celem jest znalezienie sobie godnych zastępców. Śmiesznie raczej nie było. Dobra, usuńmy to "raczej". Jedyna dobra scena to rozmowa Marshalla z Lily. Tę prawdziwą, na dyskusje z jej wyimaginowanymi wersjami spuśćmy lepiej zasłonę milczenia.
Widać wyraźnie, że bez Matki cały serial kuleje. Wygląda na to, że czego by twórcy nie wymyślili dla bohaterów, nie zmienimy swojego zdania. Po prostu – 9 sezonów to bardzo dużo. W tym wypadku za dużo.
Marta Wawrzyn: Nie mam nic więcej do dodania, nie tylko dlatego, że zrobiłam, co się da, żeby usunąć ten odcinek z pamięci. Ale chciałabym jeszcze raz wrzucić latającą Robin, bo to nowy poziom dna.