Seryjnie oglądając #14: Życie jak telenowela
Andrzej Mandel
20 lutego 2014, 19:00
Igrzyska powodem do przerwy, Ukraina pretekstem do oderwania się od serialowej rzeczywistości, a i tak na pierwszym miejscu życie moje i cudze, w których wydarzenia pisze najlepszy scenarzysta, czyli życie.
Igrzyska powodem do przerwy, Ukraina pretekstem do oderwania się od serialowej rzeczywistości, a i tak na pierwszym miejscu życie moje i cudze, w których wydarzenia pisze najlepszy scenarzysta, czyli życie.
Igrzyska są dla Amerykanów nadal świetnym pretekstem do tego, by robić długie przerwy w emisjach seriali, a z kolei wydarzenia na Ukrainie to świetny pretekst, by nie nadrabiać zaległości. Z kolei telenowela, jaką jest życie, to znakomity powód by nadal przekładać kontakt z "Detektywem", bo przecież w planach jest oglądanie go w dobrym towarzystwie i asyście długich rozmów przy butelce wina…
Gdzieś tam mi mignęły także walentynki Marty spędzone z "House of Cards", przypominając mi, notabene, o jednej z najbardziej termonuklearnych kłótni między mną, a pewną osóbką parę lat temu. Choć konflikt, tak naprawdę, zaczął się na długo przed tą kłótnią, a ona sama była jedną z wielu, to jakoś tak właśnie w rocznicę naszła mnie refleksja, że pewnych rzeczy nigdy nie należy nazywać po imieniu. Po prostu, nikt nie lubi słyszeć od kogoś, komu ufa, że jest… No, ale słów cofnąć się nie da. Podobnie, jak czynów. Życie jest świetnym scenarzystą, mogłoby jeszcze podrzucać lepsze lekarstwa na bolącą dumę własną i nie tylko.
Świetne "lekarstwa" na takie stany ma bohater "Intelligence", który już w ogóle nie przejmuje się swoją zmarłą (a wcześniej z takim bólem poszukiwaną przez lata) żoną. To nawet dobrze, bo jedyne co jeszcze w serialu wyzwala odrobinę zainteresowania to dobre dialogi między dwoma naukowcami – ojcem i synem oraz uroda agentki Riley. Poza tym, mam ochotę schwytać scenarzystów i spuścić im porządne manto, bo nawet "Under the Dome" miało lepiej pisane wątki…
Co gorsza, poziom obniża "Almost Human", a on nigdy nie był wysoki. Karl Urban w dość, hmm, kontrowersyjnym stroju owszem, wprawił mnie na chwilę w dobry humor, ale zagadka kryminalna znów była dość konwencjonalna. Ratunkiem dla serialu jest to, że stawia on autentycznie interesujące pytania o granice zależności od technologii i ryzykach z nią związanych. Gdyby to jeszcze odbywało się w ciekawszej formie, albo gdyby ktoś popracował nad Karlem Urbanem, to byłoby naprawdę świetnie. Na szczęście już niedługo wraca "Continuum" i jest nadzieja na dobry serial SF.
Za to "Castle" trzyma poziom i znów dostaliśmy zagadkę, w której Castle mógł popłynąć ze swoimi odjechanymi teoriami. I, jak w odcinku, w którym wystąpił Joshua Gomez, znów dostaliśmy niejednoznaczne zakończenie, dzięki któremu możemy stanąć po stronie racjonalnej Kate albo obrócić się w stronę fantazjującego Ricka.
Miła była również nienadmierna eksploatacja Walentynek – owszem Caskett robili coś, czego nie rozumiem, czyli wybierali "ich piosenkę", ale jakoś obyło się bez nachalnej promocji różowych serduszek, ogólnego lukrowania i słodyczy na każdym kroku. Marlowe naprawdę przyjemnie prowadzi tę relację, dzięki czemu "Castle" nadal jest lekkim serialem kryminalnym, a nie telenowelą z dodatkiem kryminalnych zagadek.
Ale i tak w tym tygodniu wszystko przebił kolejny odcinek starć między USA a Rosją w hokeju. Niesprawiedliwe zwycięstwo Amerykanów nie popsuło mi jednak humoru. W końcu, emocje były, kości prawie trzaskały na lodzie, więc czego chcieć więcej od tego klasyka?
No i wydało się, że mam kontakt z Igrzyskami…
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
Do następnego