"About a Boy" (1×01): Był sobie sitcom
Marta Wawrzyn
24 lutego 2014, 19:28
Był sobie sitcom, choć równie dobrze mogłoby go nie być. Serialowa wersja książki Nicka Hornby'ego jest całkiem urocza, ciepła i sympatyczna, ale niestety nic ponadto.
Był sobie sitcom, choć równie dobrze mogłoby go nie być. Serialowa wersja książki Nicka Hornby'ego jest całkiem urocza, ciepła i sympatyczna, ale niestety nic ponadto.
Bardzo lubię Davida Waltona. Nie tak jak Hugh Granta, wiadomo, ale potrafiłam go sobie wyobrazić w roli Willa Freemana. I już przed premierą "About a Boy" myślałam, że będzie mi przykro, jeśli NBC skasuje po paru odcinkach kolejną komedię z jednym z moich ulubionych dużych chłopców w roli głównej. Po premierze doszłam do wniosku, że jednak nie będzie mi aż tak przykro.
"About a Boy" to niestety kolejny serial, który jest, choć równie dobrze mogłoby go nie być. Nie mówię w żadnym razie, że wypada bardzo kiepsko. Nie, to po prostu kolejny sympatyczny przeciętniak, na którego pewnie byśmy nie zwrócili w ogóle uwagi, gdyby nie brytyjska książka i film.
Głównym bohaterem jest Will Freeman (David Walton). Nie mężczyzna, a duży chłopiec. Pełen uroku i fantazji wieczny singiel, który, owszem, szalenie lubi towarzystwo kobiet, ale nie potrafi wytrzymać ani chwili w poważniejszym związku. Obserwuje, jak jego przyjaciele dorośleją, a tymczasem sam nie ma ani dziewczyny, ani stałej pracy (utrzymuje się dzięki temu, że kiedyś stworzył świąteczny hit muzyczny). Potrafi wepchnąć się na spotkanie samotnych rodziców i zmyślić historię o umierającym dziecku, tylko po to by zrobić wrażenie na nieznajomej wiolonczelistce. Siedzi w dresie w środku dnia i ogląda mecze. Wybiega w samych gaciach na ulicę, żeby dostać od kobiety numer telefonu. Taki jest Will.
Kiedy do domku obok wprowadza się Fiona (Minnie Driver) z synem Marcusem (Benjamin Stockham), jedno tylko jest pewne: Will nie będzie próbował jej zaciągnąć do łóżka. Ona go zwyczajnie denerwuje i to nie na zasadzie "kto się czubi, ten się lubi". Wkurza go i tyle. Bo jest dziwna, bo medytuje, bo czepia się jego grilla, muzyki i czego tylko może. Za to Marcus… Marcus, ten śmiesznie ubrany, dojrzały i rozsądny jak na swój wiek dzieciak zostanie przyjacielem Willa.
Ten koncept sprawdził się już dwukrotnie, powinien więc działać i tutaj. Czegoś jednak brakuje. Postacie, niby te same co u Hornby'ego, niby mówiące podobnymi dialogami itp., wydają się nieco płaskie. Will Waltona ma mnóstwo uroku, ale nie aż tyle co Will Granta. Minnie Driver jest zdecydowanie zbyt śliczna jak na rąbniętą matkę z tej historii. I zbyt uładzona. Oglądając film, wciąż miałam wrażenie, że ona za chwilę zrobi coś totalnie szalonego i nieprzewidywalnego, może nawet niebezpiecznego, tu ta postać nie wydaje się aż taką wariatką. Zestaw zachowań, które prezentuje w pilocie, spokojnie można by dopasować do połowy neurotycznych mieszkanek wielkich miast, w Polsce też.
Pilot wypełniony jest banalnymi spostrzeżeniami na temat typów ludzkich i średnio zabawnymi sytuacjami. OK, zdaję sobie sprawę z tego, że w filmie nie było inaczej. A jednak tam to działało. Może winić powinniśmy zbytnią dosłowność i zachowawczość, może aktorzy nie są aż tak świetni, może zabrakło odwagi przy pisaniu scenariusza tego odcinka, bo to przecież nie kablówka. Nie wiem. Tak czy siak, gdybym miała określić jednym słowem serial "About a Boy", byłoby to "poprawny".
Nie twierdzę, że nie może być lepiej i że wykluczam możliwość pojawienia się "tego czegoś", tej nieokreślonej nutki geniuszu w kolejnych odcinkach. Ale na razie czuję się rozczarowana i nic na to nie poradzę.