Kity tygodnia: "Those Who Kill", "The Blacklist", "Sirens", "Saint George"
Redakcja
9 marca 2014, 17:43
"The Blacklist" (1×15 – "The Judge")
Andrzej Mandel: Dawno już nie było tak słabego odcinka "The Blacklist". W ostatnich tygodniach serial był na fali wznoszącej – odcinki były coraz lepsze, wątki przyjemnie się komplikowały, a sprawy tygodnia stały się akceptowalne. Tym większym dysonansem było święte oburzenie na tortury w czasie śledztwa i sprawa "Sędziego" o takiej konstrukcji, że poradziłby sobie z nią posterunkowy z Sandomierza (i to bez pomocy księdza).
Odcinek był tak słaby, że nie dałem rady dotrwać do końca. Sądząc z opisów, pod koniec było trochę lepiej, ale i tak niewiele by to zmieniło. Kit.
"Those Who Kill" (1×01 – "Pilot")
Marta Wawrzyn: Nie wiem, jak to, co pokazało w zeszły poniedziałek A&E, ma się do duńskiego oryginału, bo go nie widziałam. Ale od dawna 50 minut z żadnym serialem nie było dla mnie aż taką torturą. W pilocie "Those Who Kill" nie było ani jednej rzeczy, której nie widziałam już gdzie indziej; wszystkie postacie, zachowania, dialogi to jedna wielka kalka. Całość nie jest ani straszna, ani klimatyczna, ani wciągająca – to po prostu jeden wielki banał, wyglądający na sklecony naprędce przez kogoś, kto coś tam w życiu widział (np. "Hannibala").
Sceny z mordercą to jeden wielki absurd, skrzyżowany z koszmarną nudą. To już w pierwszych odcinkach "The Following" twórcy mieli bardziej oryginalne pomysły! A najgorsze, że serial nie spełnia obietnicy zawartej w tytule, to znaczy w żaden sposób nie wnika w umysł mordercy, nie pokazuje jego geniuszu (bo go zwyczajnie nie ma), nie przeraża. Nie sprawia, że jakoś tego drania zapamiętamy. Brakuje logiki, emocji, mocnych postaci i generalnie jakiegokolwiek powodu, dla którego chciałabym oglądać to dalej. A przede wszystkim brakuje psychologii na poziomie wyższym niż podstawowy.
Powiedziałabym, że szkoda Chloë Sevigny na coś takiego, ale ponieważ jej gra aktorska nie zachwyciła mnie tutaj ani przez moment, to nawet tego nie mogę powiedzieć. Megakit!
"Sirens" (1×01 – "Pilot" i 1×02 – "A Bitch Named Karma")
Marta Wawrzyn: Pierwszy serial komediowy USA Network popełnia największy grzech, jaki komedia popełnić może: nie jest zabawny. W ogóle. Ani przez moment. No chyba że bawi Was słowo "penis", które w ciągu dwóch pierwszych minut pojawia się kilkakrotnie (potem przestałam już liczyć). W drugim odcinku rolę penisa pełni karma. I wcale nie czyni serialu bardziej znośnym.
Nie działa tu nic – bohaterowie są nieciekawi, chemii między aktorami brak, nic interesującego się nie dzieje, dobrych żartów też nie ma. No chyba że kogoś bawi dowcip, polegający na wmówieniu młodszemu koledze, że pije napój z butelki, która wcześniej znajdowała się w tyłku pacjenta. Tak, o takim poziomie mówimy. Spuśćmy już może lepiej na ten serial kurtynę milczenia.
"Saint George" (1×01 – "Won't Get Fooled Again")
Marta Wawrzyn: Jeżeli "Sirens" to słaba komedia, nie wiem, jak określić "Saint George". Nieopisany koszmar? Najgorsza rzecz, jaka pojawiła się w telewizji od czasu "Work It"? I jeszcze ten śmiech z puszki, towarzyszący tekstom w rodzaju "Jesteś gruby, nudny i głupi". I zdjęcie penisa, i mnóstwo fatalnych żartów, dotyczących spraw damsko-męskich. Aaaa!
George Lopez stworzył coś tak strasznego, że nawet Danny Trejo, występujący w jednej z głównych ról, nie może tego uratować. Nie wiem, jakim cudem przetrwałam 20 minut z tym serialem, wiem, że nigdy więcej do niego nie wrócę. I tak sobie myślę, że to przykre, iż stacja FX, która przecież ma i "Louiego", i "Legit", i "Archera" stała się schronieniem dla facetów takich, jak George Lopez czy Charlie Sheen, którzy oferują najgorszy rodzaj komedii.