Pazurkiem po ekranie #23: Seriale niepoukładane
Marta Wawrzyn
12 marca 2014, 20:52
Ponieważ zakończył się "Detektyw", do "Pazurkiem po ekranie" wkradł się chaos. Bez ładu i składu piszę dziś o takich tytułach, jak "The Good Wife", "Revenge", "Justified", "How I Met Your Mother" i "Believe". Uwaga na spoilery.
Ponieważ zakończył się "Detektyw", do "Pazurkiem po ekranie" wkradł się chaos. Bez ładu i składu piszę dziś o takich tytułach, jak "The Good Wife", "Revenge", "Justified", "How I Met Your Mother" i "Believe". Uwaga na spoilery.
Kolejny tydzień upływa pod znakiem "Detektywa". Można było przewidzieć, że finał nie zadowoli wszystkich, ale to, z jaką pasją widzowie tego serialu skoczyli sobie do gardeł, pokazuje, jak w osiem tygodni narodził się fenomen. Moja poniedziałkowa recenzja finału siłą rzeczy była nieco powierzchowna, zostało sporo kwestii, do których w ogóle się nie odniosłam. Dziś też tego nie uczynię, ale spodziewajcie się, że jeszcze do "Detektywa" powrócimy, by powiedzieć, czemu naszym zdaniem wszystko było w nim dokładnie takie, jak trzeba.
Tymczasem w Chicago Peter Florrick znów ma kłopot…
… a wraz z nim kłopot mają Alicia i Will. W odcinku "Parallel Construction, Bitches", którym wróciło "The Good Wife" najlepszy był tytuł i zapowiedź nowego trzęsienia ziemi. Poza tym oglądało się go – no, może z wyjątkiem naprawdę porządnej końcówki – nie jak wielki powrót po kilku tygodniach rozłąki, a jakiś zwyczajny odcinek ze środka serialu. Ale w "The Good Wife" nawet kiedy jest średnio, to i tak jest dobrze.
Czemu? Bo zawsze trafia się jakiś smaczek, jakiś mały powód, żeby się uśmiechnąć. Ot, choćby taki drobiazg, jak "Darkness at Noon", ten serial AMC, który, wiecie, niezbyt tej stacji wyszedł. Sceny, w których Grace go ogląda i Alicia też go oglądać próbuje, musiały rozłożyć na łopatki każdego, kto miał do czynienia z nieszczęsnym "Low Winter Sun". Jednym z tych seriali, których bez dużej ilości wina znieść się nie da.
Po jeszcze dłuższej nieobecności powróciła "Zemsta"…
…i cóż to był za koszmarny powrót! Czy ktoś z Was policzył może wszystkich odnalezionych członków rodziny? Ja już dawno straciłam rachubę, ale wiem, że dwoje takich na odcinek to zdecydowanie za dużo. Scenarzystom "Zemsty" udała się wielka sztuka: uodpornili mnie na tego typu tanie zwroty akcji do tego stopnia, że tylko wzruszam ramionami, kiedy kolejny cudem odnaleziony ojciec po kwadransie pada martwy. Serio, kogo to obchodzi?
Specjalnie mnie też nie wzrusza to, co się dzieje z głową Emily. To wszystko jest płytkie jak wiosenna kałuża, więc emocjonowanie się kolejnym wielkim twistem, z którego nic nie zostanie za dwa tygodnie, byłoby poniżej mojej godności. A przecież ja nie mam godności – w końcu wciąż tę nieszczęsną "Zemstę" oglądam!
W "Justified" przestępca opowiadał "Króla Leara"…
…co było najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła się "Justified" od dawna. Ach, przepraszam, jeszcze "united nations of assholes". Z sentymentem wspominam czasy, kiedy takich cudeniek była cała góra co odcinek. W tym sezonie świetnych dialogów brakuje, a i wydarzenia ważne i emocjonujące wyraźnie omijają hrabstwo Harlan w stanie Kentucky. Nawet kiedy bohaterowie robią sobie wycieczkę krajoznawczo-biznesową, powiedzmy, do Meksyku, nie wbija ona w fotel, tak jak ich dawne wycieczki.
Ale i tak najstraszniejszą rzeczą, która sprawia, że naprawdę już nie wiem, co z tym serialem począć, jest więzienny wątek Avy Crowder. Jeden z amerykańskich recenzentów określił go jako "Orange Is the New Blah" – i ja tego nie przebiję. Cały sezon to jedno wielkie rozczarowanie, począwszy od nudnych spraw rodzinnych Crowe'ów aż po średnio fascynujące wątki osobiste Raylana. Nawet mocna ostatnia scena najnowszego odcinka nie przekonała mnie, że coś jeszcze z tego sezonu będzie. Choć… może jednak?
W "How I Met Your Mother" urodziła się Daisy
…co przypomniało mi, jak sympatyczne potrafi być "How I Met Your Mother". I choć odcinek do wybitnych nie należał – co zrobić, to już nie te czasy – był w tej historii duch dawnego "HIMYM", serialu, który oglądało się w dużej mierze dla jego bohaterów. Przy okazji wyjaśniło się, czemu Lily jeszcze nie leży pod stołem, mimo że Linus dba, aby cały czas miała drinka w ręku. Przyznam, że od pewnego czasu mnie to frapowało, acz takiego rozwiązania zagadki zdecydowanie się nie spodziewałam.
Do rzeczy sympatycznych wypada też zaliczyć pilot "Believe". Nazwisko Alfonso Cuaróna kojarzy się z wieloma wspaniałymi rzeczami (z których moją najulubieńszą pozostaje "I twoją matkę też", nigdy potem meksykański reżyser już nie był tak genialny), ten serial chyba jednak nie będzie jedną z nich. Aczkolwiek… no właśnie, potencjał ma. Może z tego wyjść banalny procedural, może wyjść całkiem przyjemna podróż przez Amerykę, w której będziemy towarzyszyć dającej się lubić dwójce bohaterów. A może po prostu widzę tu więcej niż powinnam widzieć, bo z miejsca pokochałam małą Johnny Sequoyah, która po prostu wymiata jako Bo. Nie wiem, muszę to jeszcze przemyśleć.
Do tematu "Believe" na pewno jeszcze w tym tygodniu wrócimy. Ale już teraz coś mi mówi, że potraktujemy ten serial dużo łagodniej, niż nieszczęsne "Resurrection", które miało być jednym z hitów tej wiosny, a okazało się marną wariacją na temat "Les Revenants".
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
I pamiętajcie – widzimy się za tydzień. W tym samym miejscu, o tej samej porze.