Dwugłosem o 1. sezonie "True Detective"
Redakcja
17 marca 2014, 19:16
O tym, dlaczego cały sezon "Detektywa" był genialny, o serialowym postmodernizmie, poszukiwaniach Cthulhu w Luizjanie i całym tym interpretacyjnym obłędzie rozmawiają Marta Wawrzyn i Michał Kolanko. Uwaga na duże spoilery, również z finału sezonu.
O tym, dlaczego cały sezon "Detektywa" był genialny, o serialowym postmodernizmie, poszukiwaniach Cthulhu w Luizjanie i całym tym interpretacyjnym obłędzie rozmawiają Marta Wawrzyn i Michał Kolanko. Uwaga na duże spoilery, również z finału sezonu.
Marta Wawrzyn: Jedni mówią, że finał "Detektywa" był genialny, inni, że fatalny. Co ciekawe, nikt nie mówi, że był taki sobie. Moje zdanie już wszyscy znają – teraz Ty nam powiedz, po której jesteś stronie.
Michał Kolanko: To był genialny finał. Twórca serialu, Nic Pizzolatto, mówił w jednym z wywiadów, że nie znosi "prostych przełączników" w trakcie pisania i łatwych do przewidzenia rozstrzygnięć. W tym sensie, gdyby to jeden z głównych bohaterów był mordercą, to byłby taki właśnie "przełącznikowy" finał. Tak samo gdyby całość okazała się snem albo halucynacją. Ciekawe, że w poszukiwaniu rozwiązań całej zagadki umknęło wszystkim, że to może być finał, który nie okaże się nihilistyczny. Ja spodziewałem się sytuacji, w której jeden z dwóch detektywów zginie. To byłoby jednak zbyt proste. Pizzolatto z tego wybrnął. Tylko nie odpowiedział na pytanie, kto jest "prawdziwym detektywem". A może to pytanie nie ma znaczenia?
Marta: Ten tytuł będzie mnie dręczył do końca świata, bo jeszcze przed premierą byłam przekonana, że coś znaczy; że któryś z nich jest tym prawdziwym detektywem, a drugi jest, no cóż, z jakiegoś powodu mniej prawdziwy. Być może tytuł jednak jest bardziej metaforyczny. Być może powinniśmy ich po prostu postrzegać jako całość, to znaczy uznać, że Hart i Cohle razem tworzą tego "prawdziwego detektywa", który przecież doszedł do czegoś, dopiero kiedy oni zaczęli ze sobą współpracować.
Ale zauważ, że brakuje więcej odpowiedzi. Nawet najważniejsza rzecz, zagadka morderstw w Luizjanie nie została do końca rozwiązana. Niby złapali najpierw jednego gościa, a 17 lat później drugiego gościa, niby wiedzą, że zamieszani w to wszystko są najważniejsi ludzie w stanie, ale przecież nikt z tych ludzi nie poszedł siedzieć! Ten okropny Childress, który żył w norze wypełnionej makulaturą, to jedyne, co mamy. I to jedyne, co mają Cohle i Hart. Wielu widzów to właśnie wpienia najbardziej – że przez siedem odcinków rzucano tropy, budowano napięcie, a teraz mamy się zadowolić tym marnym psychopatą jako jedyną odpowiedzią na wszystkie nasze pytania.
Michał: To chyba wynika z całej filozofii tego projektu. Moim skromnym zdaniem fakt, że zostajemy tylko z tym "marnym psychopatą" to próba pokazania, iż tożsamość ludzi, którzy pociągali za sznurki, i tak nie ma znaczenia. To element rozgrywki, którą Pizzolatto prowadzi z widzami – nie tylko Cohle jest bliski nihilizmowi, ale też cała konstrukcja serialu ma pokazać, że ta zbrodnia nie ma z jego punktu widzenia znaczenia; że służy mu tylko do pokazania jakiejś prawdy o świecie. Tak ten brak satysfakcjonującej konkluzji interpretuję. A skoro już o interpretacjach mowa, to czym do diabła był ten "kosmiczny wir", który Cohle zobaczył w jaskini, tuż przed utratą przytomności?
Marta: Nie wiem i podejrzewam, że nie mam prawa wiedzieć, w końcu nie jestem jak Cohle, nie widzę rzeczy, których nie da się dostrzec gołym okiem. Ten wir to po prostu jedna z jego halucynacji, a dla nas liczy się to, że miała ona kolistą formę. Koncepcja, mówiąca, że czas jest kołem i w związku z tym pewne wydarzenia się powtarzają, a my ciągle przeżywamy coś, co już przeżywaliśmy, pochodzi w "Detektywie" z dzieł Fryderyka Nietzschego. I twórcy serialu świetnie się tym bawią, zgrabnie przekładając myśli filozofa na język popkultury. To koło ciągle powraca, nie tylko w dialogach, ale i w obrazach. Ot, choćby tutaj.
Jak się zastanowić, "Detektyw" nie mógł skończyć się inaczej, to znaczy główni bohaterowie nie mogli doprowadzić sprawy do końca i w stu procentach zakończyć tego całego horroru. Dlaczego? Dlatego że czas zatoczył krąg, a Hart i Cohle znaleźli się ponownie w miejscu, w którym byli w 1995 roku, kiedy dorwali Reggiego Ledoux, jednego z wielu ludzi odpowiedzialnych za koszmarne morderstwa w Luizjanie.
Michał: Ale to też chyba jest nawiązanie do "kolistej" natury całego serialu, którego sezon ma osiem odcinków. Historia zatoczyła koło, a w następnym sezonie będziemy już oglądać coś zupełnie innego i być może znów analizować kolistą formę. To, w jaki sposób Pizzolatto buduje swoje wielopoziomowe opowieści, jest godne podziwu. Od lat nie pojawił się nowy serial, który można by analizować w taki sposób – z jednej strony to, co widzimy na ekranie, a z drugiej strony, szerszy kontekst całego projektu.
Co ciekawe, w filozofii istnieje koncepcja "koła hermeneutycznego", jako jednej z metod interpretacji tekstu. Zgodnie z nią, nie można zrozumieć całości jakiegoś obiektu (przede wszystkim tekstu) bez zrozumienia szczegółów, a szczegółów bez zrozumienia całości. Proces interpretacji ma więc kolisty kształt. I tak też jest z "Detektywem" – analizujemy szczegóły, by zbudować sobie obraz całości, co wpływa na analizowanie kolejnych elementów serialu. Pizzolatto jest naprawdę dobry w pozostawianiu małych rzeczy, które później są analizowane przez fanów. Tylko czy jest to analiza dla samej analizy, czy w tym wszystkim tkwi jakiś głębszy sens? Czasami mam wątpliwości.
Marta: A czy w literaturze postmodernistycznej tkwi jakiś głębszy sens? Zwykle, owszem, tkwi, ale częściowo to zabawa dla samej zabawy, pokaz umiejętności autora, literacki happening, pomieszanie stylów, miszmasz wszystkiego, co napisano wcześniej. Dokładnie to robią Nic Pizzolatto i Cary Fukunaga – nie zapominajmy o reżyserze, który na swoim fachu zna się nie gorzej niż scenarzysta – bawią się z nami, rzucają tropy, czasem bardzo bezczelnie, i pokazują, o ile więcej niż my zobaczyli i przeczytali. Ktoś może powiedzieć, że to pretensjonalne i do niczego nie prowadzi – i pewnie po części tak jest.
Do mnie jednak to trafia, powiem więcej, uważam, że tylko cholernie zdolny scenarzysta jest w stanie stworzyć serial, który z jednej strony posiada całą tę fantastyczną warstwę dla widza mającego ochotę pobawić się samemu w detektywa, a z drugiej strony działa i bez tego. Oglądając pierwsze dwa odcinki, nie miałam zielonego pojęcia, co to ta Carcosa, ani że za chwilę będziemy próbowali znaleźć Cthulhu w Luizjanie. I niesamowicie mi się podobało – bo i czołówka cudowna, i zdjęcia przepiękne, i struktura przemyślana od początku do końca, i aktorzy świetni. I te przemowy Cohle'a, uwielbiam je od pierwszej chwili!
Jestem zachwycona "Detektywem", tym bardziej że nie pamiętam, kiedy ostatnio jakiś serial stał się fenomenem w osiem tygodni, nawet "Breaking Bad" na taką pozycję pracowało latami. Nie pamiętam też, kiedy jakiś serial – w tym miejscu polecam zerknąć do "Polityki", bo to całkiem fajny tekst na ten temat – był aż tak dokładnie rozgryzany przez fanów. "Lost"? Niby tak, ale co nam z tego przyszło, skoro scenarzyści wyraźnie sami się pogubili w stworzonym przez siebie świecie. Dużo przyjemniejsze skojarzenie to szkolne przerwy, podczas których prowadziliśmy długie, choć chyba niespecjalnie głębokie, dyskusje o "Twin Peaks". W czasach, kiedy jeszcze nikt nie miał w domu internetu.
A skoro przy "Twin Peaks" jesteśmy… Też uważasz, że te seriale momentami mają więcej wspólnych mianowników, niż wydaje się na pierwszy rzut oka? O, na przykład ta scena z finału pięknie zapachniała "Twin Peaksem".
Michał: W przypadku "Lost" fani wyciągali z tego serialu dużo więcej sensu, niż on miał w rzeczywistości. Jego twórcy ewidentnie (do czego sami się zresztą przyznali) tworzyli nowe rzeczy na bieżąco. "True Detective" to coś zupełnie innego – widać wyraźnie, że wszystko ma swoje określone miejsce, że każdy element jest dopracowany. I nawet jeśli ma to być tylko postmodernistyczna gra z widzami, która toczy się w internecie, to rzeczywiście warto docenić kunszt Pizzolatto i Fukunagi.
Co do "Twin Peaks", to porównania do projektu Lyncha pojawiły się w zasadzie natychmiast, już po pierwszym odcinku. Ale ja sądzę, że chociaż jest wystarczająco wiele punktów wspólnych, by w ten sposób o tych dwóch serialach mówić, to ostatecznie jednak różnic jest więcej. Chociażby struktura – "True Detective" jest do pewnego momentu retrospekcją. I klimat jest inny, Lynch opisywał swoją wersję typowego amerykańskiego miasteczka w specyficznej wersji noir, tu mamy raczej obraz postapokaliptycznej Luizjany, w której katastrofa już dawno nastąpiła, a bohaterowie podróżują samochodem po krainie zła i bezprawia (niczym w "Mad Max"), gdzie nikt nie liczy na policję, ani na władze.
Mnie w dyskusji o "True Detective" zaskoczyło coś innego: serial nie jest interpretowany politycznie, ani prawicowo, ani lewicowo (w USA oczywiście). Pojawiły się tylko zastrzeżenie co do sposobu, w jakim pokazano tam kobiety. Słusznie?
Marta: Mnie tam kobiety w "Detektywie" się podobały. O, ta najbardziej.
A mówiąc serio, zarzuty, że "Detektyw" promuje mizoginię, to dla mnie totalna aberracja. Podobnie jak to, że za mało w nim różnorodności rasowej. Żyjemy w absurdalnych czasach, jeśli twórca ma się spowiadać z tego, że uczynił bohaterami dwóch białych mężczyzn, i że skupia się na nich, zamiast dbać o to, aby każdego, najmniej nawet ważnego bohatera drugiego planu uczynić kimś ciekawym. Przykro słuchać takich bzdur, bo to sugestia, że Pizzolatto zrobił coś nie tak. A tymczasem on stworzył najlepszy nowy serial ostatnich lat! Jeśli jego umiejętności mają związek z tym, że jest białym facetem, to nie mam nic przeciwko temu, aby seriale od tej pory robili tylko biali faceci. Ale coś mi mówi, że to nie tak – każdy ma równe szanse, każdy może iść ze swoim projektem do HBO i zostać wybrańcem losu.
Jest o co walczyć, bo scenarzyści są teraz rozchwytywani przez media bardziej niż kiedykolwiek. Matthew Weiner, Vince Gilligan, Dan Harmon, Beau Willimon, Ryan Murphy – fani seriali znają twarze tych gości nie gorzej niż twarze gwiazd ich seriali. A za tą rozpoznawalnością idzie komfort pracy – gdziekolwiek oni teraz nie pójdą, zostaną na wstępie obdarzeni zaufaniem. Nic Pizzolatto też już do tego grona dołączył, nie nadążam z czytaniem wszystkich jego wywiadów i boję się, że niedługo zacznie mi wyskakiwać z lodówki. I jestem pewna, że hollywoodzcy aktorzy ustawiają się w kolejce, by wystąpić w 2. sezonie "Detektywa". Serwis Hollywood Life podał, że głównym kandydatem do jednej z ról jest Brad Pitt. Brad. Pitt. W serialu. Jeszcze kilka lat temu nikt nie śmiał o czymś takim pomyśleć!
Michał: Brad Pitt mnie nie dziwi – teraz to telewizja staje się ważniejsza niż kino. I to na skalę globalną. Po sukcesie 1. sezonu "True Detective" widać to bardziej niż kiedykolwiek. Kiedy Hollywood wyprodukowało ostatnio coś naprawdę ciekawego i oryginalnego?
Pizzolatto zapowiedział, że 2. sezon będzie (także) dotyczył okultyzmu – tym razem wokół "systemu transportowego" USA, cokolwiek by to miało znaczyć. Niedawno mój znajomy na Facebooku napisał, że "True Detective" to pierwsza udana adaptacja Lovecrafta w historii. Zapowiedź 2. sezonu tylko to potwierdza – wątek tajnych stowarzyszeń, sekt, krwawych rytuałów to przecież jeden z wyznaczników prozy Lovecrafta. Sam Pizzolatto trochę się od Lovecrafta odcina (wskazuje bardziej Conrada i Faulknera), ale jednocześnie deklaruje, że jego serial jest otwarty na interpretacje, i to dobrze, że ludzie odnajdują w nim tyle nawiązań. To, że wskazuje Conrada, jest bardzo interesujące. Czytam teraz ponownie "Jądro ciemności", i rzeczywiście, coś w "True Detective" z Conrada jest. Detektywi Marty i Cohle także podróżują, by odkryć miejsce, które "tkwi w nieprzeniknionej ciemności". Ta podróż też ich bardzo mocno zmienia.
Mam tylko nadzieję, że z "True Detective" nie będzie tak jak z "Matrixem". Pierwsza część była znakomita i także wywołała falę pomysłów interpretacyjnych (od gnostycyzmu przez Platona po Baudrillarda). Wszystkim wydawało się, że Wachowscy to geniusze. Tyle że później przyszły dwie pozostałe części i okazało się, że jednak oni nie mają już nic do przekazania. Ale Pizzolatto, jako sama zauważyłaś, wygląda na człowieka, który ma dużo (więcej) do powiedzenia.
Fascynujące jest też, jak bardzo "True Detective" jednocześnie przypomina inne dzieła z gatunku, a jednak bardzo się od nich różni. "The Killing"? "Top of the Lake"? "Hannibal"? Ogladając "True Detective", znajdujemy w nim elementy wspólne z tym serialami, ale jednocześnie widać wyraźnie, że jest to coś na zupełnie innym poziomie. Skąd się to bierze?
Marta: Pewnie stąd, że teraz już wszystko jest postmodernistyczne. Coraz trudniej wymyślić coś, czego jeszcze nie było, więc twórcy czerpią pełnymi garściami ze wszystkiego, co widzieli. I nie jest to nic złego, skoro potrafią z dobrze znanych motywów tworzyć rewelacyjne seriale, które mają niepowtarzalny klimat, wciągającą fabułę i znakomicie napisanych bohaterów. W zasadzie wszystkie trzy produkcje, które wymieniłeś, takie właśnie są.
Też mnie zastanawia, co się stanie, jeśli 2. sezon "Detektywa" nie będzie już tak dobry jak pierwszy. Niewiele o nim na razie wiemy. Wiemy, że scenariusz dopiero się tworzy, wiemy też, że Cary Fukunaga nie może zaangażować się w projekt. To będzie bolesna strata, ale przecież w USA jest mnóstwo świetnych reżyserów. Może któryś odcinek zrobi Agnieszka Holland? Bardzo lubię jej odcinki "The Killing", "Treme" i innych seriali. Gdybym miała zgadywać, o co chodzi z "systemem transportowym", powiedziałabym, że Pizzolatto tym razem weźmie się za kierowców ciężarówek. Być może myślę tak tylko dlatego, że w czołówce 1. sezonu pokazano przydrożny parking dla TIR-ów, nie wiem. Ale jakoś mi to pasuje.
Nie ma sensu zastanawiać się, co będzie, jeśli to nie wyjdzie po raz drugi, ale w tym artykule w "Polityce", który linkowałam wcześniej, jest ciekawa myśl związana z opowiadaniem Chambersa. Otóż sztuka o Królu w Żółci, która się w nim pojawia, to tak naprawdę dwa akty. Akt pierwszy służy tylko temu, by przyciągnąć czytelnika do aktu drugiego, którego lektura sprawia, że ludzie popadają w szaleństwo. Być może Pizzolatto będzie chciał pobawić się z nami i tym, a przy okazji doprowadzi nas może nie do szaleństwa, ale do lekkiej obsesji. Teraz będziemy oglądać "Detektywa" w kółko, szukając odpowiedzi na mnożące się pytania. I na dobre skończą się już czasy, kiedy telewizja służyła tylko do gapienia się. Zacznie się era, w której najlepsze seriale będą przypominać interaktywne gry z widzem. Chciałabym tego.
Michał: Ten serial pokazuje, że nawet postmodernistyczny projekt może być czymś nowym. I na tym chyba polega fenomen "True Detective" – chociaż w pewnym sensie "wszystko już było", to jednak twórcom udało się osiągnąć poziom, którego wcześniej w telewizji osiągnęli bardzo nieliczni. To chyba najlepiej pokazuje, że najlepsze seriale dopiero przez nami. "True Detective" będzie zaś kamieniem milowym w rozwoju całego gatunku, interpretowanym jeszcze przez lata.