"Brooklyn Nine-Nine" (1×22): Tysiąc niespodzianek
Marta Wawrzyn
27 marca 2014, 17:00
Przed nami sześć smutnych miesięcy, bez Andy'ego Samberga i "Brooklyn Nine-Nine". Po tym, co wydarzyło się w finale, czekanie będzie naprawdę straszne. Uwaga na spoilery!
Przed nami sześć smutnych miesięcy, bez Andy'ego Samberga i "Brooklyn Nine-Nine". Po tym, co wydarzyło się w finale, czekanie będzie naprawdę straszne. Uwaga na spoilery!
Uwielbiam "Brooklyn Nine-Nine". Przyznaję, że nie wszystkie odcinki pierwszego sezonu trzymały równy poziom, przyznaję też, że mimo wszystko wciąż odrobinę wyżej cenię "Parks and Recreation" (oba seriale łączy nazwisko jednego z twórców, Mike'a Schura, stąd porównanie). Ale to drobiazgi – "B99" to i tak jedna z najlepszych rzeczy, jaką widziałam w tym sezonie.
Andy Samberg, który aż tak bardzo mnie nie rozśmieszał w "Saturday Night Live", pokazał, że ma i charyzmę, i mnóstwo uroku – ale ten sukces to nie tylko jego zasługa. Cała obsada jest świetna, a chemii, którą widać już w pierwszych odcinkach, pozazdrościć może im wiele ekip, pracujących ze sobą od lat. Scenarzyści są fantastyczni – owszem, zdarzają im się słabsze momenty, ale czasem wystarczy jeden drobiazg, jedna krótka scena, jedna puenta, by cały odcinek dużo zyskał. Diabelnie inteligentny humor miesza się z malutkimi, głupiutkimi momentami, tworząc lekką i sympatyczną całość.
Ale największą siłą "Brooklyn Nine-Nine" są bohaterowie. Grupka świetnie napisanych oryginałów, których nie da się nie lubić. Wszyscy mają charakterystyczny rys, ale nikt nie jest przerysowany do granic absurdu. W życiu wszystkich coś się dzieje, wszyscy mają jakieś plany i pomysły na siebie. Jeśli pojawiają się między nimi iskry, nie jest to eksploatowane bez końca, do znudzenia. Scenarzyści co jakiś czas wracają do tych relacji, ale tylko po to, by zaostrzyć nasz apetyt na więcej. Nie da się tak bez końca, oczywiście, ale na razie jeszcze mogą się tak bawić.
Dlatego nie dostaliśmy w finale sezonu żadnych gorących momentów Jake'a i Amy ani Boyle'a i Rosy – ale w obu przypadkach dostaliśmy dość, by wiedzieć, że coś tam się jeszcze wydarzy. Cierpienia miłosne Neo-Boyle'a były chyba największą rewelacją odcinka, a przy okazji, niejako mimochodem, zaserwowano nam retrospekcje, pokazujące, jak wyglądały rozstania naszych ulubionych policjantów z wielkimi miłościami. Tę rundę wygrał Holt i jego równie opanowany były facet. Z kolei Gina pokazała, że nie tylko potrafi udzielać dobrych rad i mówić emotikonami, ale też ma wielkie serce (zwłaszcza po pijaku) i jeśli trzeba, to pomoże załamanemu koledze. Nie sądzę, żeby to miało być coś więcej niż jednorazowy wyskok, choć kto wie?
Świetnie przygotowano całą akcję ze zwolnieniem Peralty. Nie dość że przez dobry kwadrans drżeliśmy o niego, nie dość że zaserwowano porządny zwrot akcji, to jeszcze po drodze nie zabrakło emocji na linii Jake – Amy i Jake – kpt. Holt. Czy to zaskoczenie, że Peralta był w stanie wykazać się tak dużym zaufaniem w stosunku do Holta? Chyba nie, ta relacja fantastycznie ewoluowała w ciągu sezonu i jest w niej wiele wzajemnego szacunku. A sam Jake trochę dorósł przez te 22 odcinki, co widać również w ostatniej scenie z Amy. Kiedy go poznaliśmy, raczej nie zdobyłby się na takie wyznanie.
Twórcy "Brooklyn Nine-Nine" dobrze wiedzieli, co zrobić, żebyśmy siedzieli jak na szpilkach, czekając na wrzesień. Nie dość że sam finał wypadł znakomicie, bo uwypuklił to, co w serialu FOX-a najlepsze, to jeszcze zawieszono akcję w najbardziej interesującym możliwym momencie. Pół roku bez Andy'ego Samberga niełatwo będzie przetrwać, ale przynajmniej wiemy, że nie mamy powodu, by obawiać się o formę "B99" po powrocie. To jedna z najfajniejszych obecnie komedii i w 2. sezonie nie będzie inaczej.