"The Walking Dead" (4×16): To nie tak miało być?
Michał Kolanko
3 kwietnia 2014, 17:13
"The Walking Dead" było bardzo nierówne w swoim czwartym sezonie. Taki jest też finał – nierówny, z kilkoma dobrymi pomysłami i ostatecznie nie tak bardzo rozczarowujący. Spoilery!
"The Walking Dead" było bardzo nierówne w swoim czwartym sezonie. Taki jest też finał – nierówny, z kilkoma dobrymi pomysłami i ostatecznie nie tak bardzo rozczarowujący. Spoilery!
To było oczywiste, że koniec drogi – stacja Terminus w tym przypadku – musi oznaczać coś niedobrego. W świecie "TWD" nie ma jednoznacznie pozytywnych sytuacji. Dlatego obietnica pomocy, która pojawiła się w haśle "Sanctuary – those who arrive, survive" mogła być tylko ułudą. W pewnym sensie jest to przyczyna, dla której finał tak bardzo rozczarowuje: koniec sezonu jest bardzo przewidywalny.
To nie oznacza, że cały odcinek jest zły. Wręcz przeciwnie. Skoncentrowanie odcinka na Ricku i jego symbolicznej przemianie w zombie (gdy niczym zombie przegryza tętnicę liderowi grupy, która go zaatakowała i w której jest też Daryl) było świetnym pomysłem. Droga Ricka – od "lidera do farmera" i z powrotem – to jeden z mocniejszych akcentów całego sezonu. Nie da się jednak ukryć, że twórcy zmarnowali większość czasu, która upłynęła od rozbicia grupy po ataku Gubernatora na więzienie.
"Too Far Gone" był pod względem emocjonalnym dużo mocniejszy. Zniszczenie więzienia, śmierć Hershela – to wszystko były bardzo sprawnie pokazane i zagrane. Później było już tylko gorzej. Druga połowa sezonu to niekończąca się wędrówka, której koniec – po ujawnieniu istnienia stacji Terminus – był doskonale znany. Oczywiście to, co tam dokładnie miało miejsce, nie było jasne, ale logika "TWD" jest prosta: nikt nie spodziewał się happy endu. W pewnym sensie wszyscy oczekiwaliśmy kolejnej pułapki – i ją dostaliśmy. To paradoksalne, ale tak jest. Cały serial oparty jest na prostej zasadzie: jest źle. Ale dzięki temu ludzie mogą pokazywać, na co ich stać. Zwykle nie zdają tego testu (jak Guberntor), ale gdy im się to udaje, przywracają wiarę w człowieczeństwo. Grupa Ricka musi być poddawana kolejnym testom: dzięki temu ich determinacja jest widoczna.
Cały sezon został przytłoczony wędrówką grupek bohaterów do swojego wybawienia. I oczywiście nie brakowało w drugiej połowie sezonu mocnych akcentów, jak autentycznie wstrząsającego odcinka "The Grove" (jednego z najlepszych, o ile nie najlepszego w całym serialu), to całość była po prostu nużąca. To tak jakby twórcom zabrakło pomysłów i musieli rozciągnąć jedną sekwencję na bardzo wiele odcinków.
Trzeba jednak oddać jedno: ewolucja Ricka – mimo że w swojej esencji banalna – jest jednym z najważniejszych i najlepiej pokazanych wątków całego sezonu. Jego desperacja, tak dobrze widoczna w tym odcinku wydaje się autentyczna, podobnie jak wola walki. Dlatego słowa Ricka, że mieszkańcy stacji Terminus zadarli z niewłaściwymi ludźmi, budzą jednak emocje i nadzieję nie tylko dla całej grupy zamkniętej w wagonie (którą czeka bardzo nieprzyjemny los), ale i dla widzów.
Na szczęście dla AMC "The Walking Dead" jest hitem. Finał oglądało 15,7 miliona widzów, o 27% więcej niż ostatni odcinek trzeciego sezonu. To pokazuje, jak ważnym serialem stała się ta produkcja – nie tylko pod względem wyników, ale także znaczenia w kulturze masowej. I mimo oczywistych wad 4. sezonu, nadal jest w tym serialu coś, co nie pozwala przestać go oglądać.