"Shameless" (4×12): Finał z niespodzianką
Marta Wawrzyn
9 kwietnia 2014, 17:17
"Shameless" zakończyło 4. sezon bardzo dobrym finałem, ale wszyscy i tak mówią o tej jednej scenie, którą zobaczyliśmy po napisach. Uwaga na wszelkie możliwe spoilery.
"Shameless" zakończyło 4. sezon bardzo dobrym finałem, ale wszyscy i tak mówią o tej jednej scenie, którą zobaczyliśmy po napisach. Uwaga na wszelkie możliwe spoilery.
To paradoks, że "Shameless" postanowiło startować po Emmy jako komedia, bo serial chyba jeszcze nigdy nie miał takich świetnych dramatycznych odcinków jak w tym roku. Oczywiście, elementów komediowych, często mocno surrealistycznych, wciąż nie brakuje, ale teraz "Shameless" to przede wszystkim rasowy, pełnokrwisty dramat. Wyraźnie to pokazuje i cały 4. sezon, i jego finał, odcinek "Lazarus".
Wspaniale w tym sezonie rozwinęli się bohaterowie, zarówno ci z pierwszego, jak i ci z drugiego planu. Historia Franka zatacza koło – głowa rodziny Gallagherów ma nową wątrobę, a skoro ją już ma, to zamierza dać jej coś do roboty. Scena, w której Carl wiezie ojca na wózku przez zamarznięte Chicago, to coś fantastycznego pod każdym względem. Tak pięknie zrealizowanej sceny chyba jeszcze w "Shameless" nie było. A oprócz niesamowitej warstwy wizualnej były przecież jeszcze wielkie emocje. Nikt nie potrafi przemawiać z taką swadą jak Frank Gallagher, a monolog wygłoszony w kierunku nieba to prawdziwy popis.
A zwróciliście uwagę, jak Carl najpierw się skrzywił, kiedy ojciec mu proponował flaszkę, by w końcu jednak ją przyjąć? Rok czy dwa lata temu nie przypuszczałam ani przez moment, że Carl wyrośnie na kogoś innego niż mały psychopata. A tu proszę! Ten dzieciak przeżywa emocje, rozumie emocje i ma w sobie spore pokłady zwykłego ludzkiego dobra. Pewnie nigdy nie będzie postacią jednoznacznie pozytywną – bo nikt z Gallagherów taki nie jest – ale miło patrzeć, jak wyrasta na normalnego człowieka. Śliczna Bonnie pewnie też to w końcu doceni.
Fiona, ach, Fiona… Sięgnęła dna, dowiedziała się, do czego jest zdolna, i wydoroślała na tyle, by zrozumieć, że Frank i Monica nie są odpowiedzialni za całe zło tego świata. W wieku 23 lat trudno już winić rodziców za swoje wybory, nawet jeśli wynikają one wciąż w jakiś sposób z ograniczeń zafundowanych przez rodziców. Fiona to wie i wydaje się, że nie będziemy jej oglądać więcej na dnie. Ale na pewno zobaczymy ją w niejednej szalonej sytuacji, w końcu nazwisko Gallagher do czegoś zobowiązuje.
Swoją drogą, zabawnie będzie, jeśli Emmy Rossum dostanie nominację do Emmy – która naprawdę jej się należy! – w kategorii komediowej w roku, w którym udowodniła, jaką potrafi być świetną aktorką dramatyczną.
W 4. sezonie tym rozsądnym był Lip – i muszę przyznać, że bardzo mu z rozsądkiem do twarzy. Zwłaszcza że wdzięku przy tym nie stracił. Do twarzy mu też w garniturze zakupionym za jakieś gigantyczne pieniądze przez Amandę. Nic dziwnego, że czuje się trochę niekomfortowo jako pretty woman, ale Fiona zdecydowanie ma rację: jeśli Amanda kupuje mu fajne rzeczy, powinien je brać. Mógłby też spróbować stworzyć z nią swój pierwszy dorosły związek. Po takim sezonie jak ten należy mu się trochę nudy i stabilizacji. Jego początki na prestiżowej uczelni były wariacko trudne, ale w finale wyraźnie już widać, że Lip będzie przynależał do tego "lepszego" świata. I choć zawdzięcza to w dużej mierze kelnerce o imieniu Mandy, z którą kiedyś sypiał, widać, jak powoli pękają kolejne więzy, łączące go z miejscem urodzenia i z dawnymi przyjaciółmi.
Ale i tak na najciekawszą parę w "Shameless" wyrośli Ian i Mickey, zakochani w sobie do szaleństwa. Coming out wyszedł im koniec końców na dobre, okazało się, że w zasadzie nikogo, poza ojcem Mickeya, nie obchodzi aż tak bardzo, z kim on sypia. Ale do raju przyszły kłopoty, i to od razu takie prawdziwe, koszmarne kłopoty. Ian prawdopodobnie jest dwubiegunowy, a prośba Mickeya, by trzymać go z dala od psychiatryków, oznacza, że znów zobaczymy, jak świat wali się Gallagherom na głowę, i to więcej niż jeden raz.
Aż tak bardzo nie pasjonowały mnie w tym sezonie przygody Debbie, która po prostu zaczęła zachowywać się jak nastolatka. Sheila też miewała już ciekawsze rzeczy do roboty, niż próba adopcji indiańskich dzieci. Za to Sammi… o tak, Sammi to fantastyczna niespodzianka! Z jednej strony to miniaturowy Frank zamknięty w blondynce, z drugiej – całkiem rozsądna, trzymająca się ziemi postać. Cieszę się, że Emily Bergl dołączy do stałej obsady "Shameless", bo chcę ją oglądać i oglądać na ekranie.
Nie wiem natomiast kompletnie, co myśleć o "Jacku", tym panu, który pojawił się po napisach pod domem Gallagherów, przywieziony przez Dichen Lachman z "Dollhouse". Ta scena zaskoczyła wszystkich, włącznie z samą Emmy Rossum.
HOLLLLLLY MOLY NO IDEA. HE"S ALIVE. JUST FOUND OUT WITH YOU. PPL CALLING ME. SO MAD DIDN"T SEE LIVE. #JIMMYSTEVE @Justingchatwin #SHAMELESS
— Emmy Rossum (@emmyrossum) kwiecień 7, 2014
Jimmy/Steve miał oczywiście wiele uroku, nie brakowało też chemii między nim i Fioną. Troszkę za nim tęskniłam i zastanawiałam się, czy Fiona jeszcze o nim myśli. Ale z drugiej strony, przez cały sezon uważałam, że to, co z nim zrobiono, było bardzo odważne. Zobaczyliśmy, jak idzie na niemal pewną śmierć i to była już ostatnia scena z nim. Część mnie zdecydowanie chciała, aby właśnie tak zakończył się jego wątek, bo to po prostu genialne zakończenie. Powrót na razie dla mnie oznacza zmarnowanie tego potencjału. Ale pewnie po kilku odcinkach nowego sezonu będę się cieszyć, że w życiu miłosnym Fiony znów się dzieje. Sama nie wiem – i po prostu staram się podchodzić do tego, co zobaczyłam, z otwartą głową.
Z niespodzianką czy bez, to był po prostu dobry finał sezonu serialu, który zawsze lubiłam, a który w tym roku wreszcie stał się jednym z najlepszych dramatów w telewizji. Słabych momentów ani w finale, ani w poprzednich 11 odcinkach w zasadzie nie odnotowałam, nawet wątek Debbie, choć przewidywalny i pozbawiony czegoś ekstra, oglądało mi się świetnie. "Shameless" dorosło i dojrzało. Zamiast dziwacznych pomysłów i taniego szokowania turpistycznymi obrazami, takimi jak kobiece krocze podczas porodu, w 4. sezonie mieliśmy interesującą fabułę, coraz ciekawsze postacie i przykuwające do ekranu kreacje aktorskie.
Czy "Shameless" miałoby szansę w wyścigu po Emmy znaleźć się w tym samym gronie co "Breaking Bad" i "House of Cards"? Pewnie nie. Dlatego nie dziwi mnie, że w końcu postanowiono spróbować szczęścia w kategoriach komediowych. To paradoks, oczywiście, ale w gruncie rzeczy jestem w stanie to zaakceptować. Oby tylko jakieś nominacje były – bo serial zasługuje na nie teraz bardziej niż kiedykolwiek.