"House of Lies" (3×12): Przewrót
Nikodem Pankowiak
10 kwietnia 2014, 17:21
Kto by pomyślał, że "House of Lies" może jeszcze kiedyś być naprawdę dobrym serialem. Najnowszy sezon miał swoje przebłyski, ale dopiero ostatnie odcinki przekonały nas o tym, że wciąż jest to możliwe. A sam finał to już prawdziwa wisienka na torcie. Spoilery.
Kto by pomyślał, że "House of Lies" może jeszcze kiedyś być naprawdę dobrym serialem. Najnowszy sezon miał swoje przebłyski, ale dopiero ostatnie odcinki przekonały nas o tym, że wciąż jest to możliwe. A sam finał to już prawdziwa wisienka na torcie. Spoilery.
A wszystko zaczyna się jak w bajce. Jeannie i Marty spędzają razem noc, jest im ze sobą dobrze i wygląda na to, że wszystko zmierza we właściwym kierunku, zaplanowali nawet swoją pierwszą prawdziwą randkę. No ale to przecież "House of Lies", tu żaden z bohaterów nie może być szczęśliwy, przynajmniej nie na długo. Jeden telefon z firmy i bajka szybko się kończy – FBI wchodzi do biura Kaan & Associates. Wśród tych wszystkich danych zapisanych w książkach agenci znajdują coś, czego znaleźć absolutnie nie powinni. Dowód na nieuczciwe praktyki Marty'ego i Jeannie wychodzi na jaw, choć tylko ten pierwszy ponosi konsekwencje. Ogromne konsekwencje.
Całemu zamieszaniu winna jest Jeannie. Chorobliwie ambitna, od początku serialu udowadniała, że zrobi wszystko, by osiągnąć swój cel. Czasem można było ją za to podziwiać, czasem nienawidzić, jednak tym razem należy jej przede wszystkim współczuć. Można odnieść wrażenie, że zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, czym mogą skutkować jej działania. Firma traci klientów, a wyraz twarzy Marty'ego, gdy zostaje zakuty w kajdanki, mówi wszystko – został przez nią zdradzony, takich rzeczy łatwo się nie wybacza. A może nawet nie wybacza się wcale? Jeannie niechcący dokonała przewrotu w firmie – Marty, jeśli chce utrzymać swoje dziecko przy życiu, musi z niej odejść. Wielkie brawa dla twórców za ostatnią scenę z udziałem całej czwórki – tak mało słów, tak wiele emocji.
Clyde i Doug schodzą w tym odcinku na dalszy plan, choć i tak mają swoje momenty. Chyba definitywnie zakończono wreszcie wątek Roscoe i Lexa. I dobrze, bo nic dobrego z tej relacji wyjść nie mogło. Syn Marty'ego był przez swojego partnera ciągnięty w dół i zamiast zyskiwać większą wiarę w siebie, tracił ją coraz bardziej. Wygląda na to, że toksyczny związek już za nim – Roscoe zaczął robić to, na co ma ochotę, co świetnie pokazano w scenie z tańcem. To miłe, że mimo tego całego zamieszania Marty mógł zobaczyć "show" swojego syna, to pokazuje, jak bardzo ich relacje zmieniły się od czasu 1. sezonu.
Finałowy odcinek to jednak w większości opowieść o tragicznym związku Marty'ego i Jeannie. Choć między tą dwójką czuć chemię od samego początku, coś ciągle staje im na drodze, głównie z ich własnej winy. Don Cheadle i Kristen Bell są w tym odcinku niesamowici, ich wspólne sceny to prawdziwe perełki. Mamy tu szczęście, śmiech, żal, łzy… To zawsze był jeden z moich ulubionych ekranowych duetów, ale po tym odcinku cenię ich jeszcze bardziej.
Twórcy "House of Lies" postanowili wywrócić całą sytuację do góry nogami. Bohaterowie są szczęśliwi? Nie ma takiej opcji, musimy poważnie namieszać w ich życiu. Na dodatek wszystko, co zobaczyliśmy w finale, jest logiczną konsekwencją zdarzeń z poprzednich odcinków, nie ma tu komplikowania wszystko dla zasady. Po tym tygodniu spokojnie możemy już ogłosić powrót "House of Lies" do wielkiej formy. I oby trwała ona dłużej, niż te kilka ostatnich odcinków.