"Mad Men" (7×01): Początek końca świata
Marta Wawrzyn
14 kwietnia 2014, 20:25
I znów przyszedł czas, by zrobić sobie drinka i zanurzyć się w najbardziej dekadenckim ze światów. "Mad Men" wróciło i jak zwykle jest piękne, smutne i wykańczające emocjonalnie. Uwaga na spoilery.
I znów przyszedł czas, by zrobić sobie drinka i zanurzyć się w najbardziej dekadenckim ze światów. "Mad Men" wróciło i jak zwykle jest piękne, smutne i wykańczające emocjonalnie. Uwaga na spoilery.
Jesteście gotowi? No to słuchajcie uważnie i patrzcie uważnie, bo to początek czegoś. Początek końca Dona Drapera, jego drugiego małżeństwa, jego świata. Początek końca "Mad Men". Początek dość spokojny, pozbawiony przełomowych wydarzeń i zaskakujących zwrotów akcji, za to wypełniony po brzegi gęstą atmosferą zbliżającego się upadku.
Don i Megan
Przynajmniej od 4. sezonu powtarzamy, że oto Don Draper znalazł się na dnie, ale nie, on wcale się tam nie znalazł. Po odcinku "Time Zones" jestem więcej niż pewna, że dno dopiero będzie. Na razie to taniec na krawędzi, taniec człowieka zmęczonego, niechcianego przez nikogo i coraz mniej rozumiejącego, po co to wszystko robi i jaki życie ma sens. Po co wstaje z łóżka i wmawia ludziom, że wciąż jest tym facetem? Po co udaje, że ma pracę, skoro tak naprawdę jej nie ma? Po co lata do Los Angeles, skoro jego żonie najwyraźniej lepiej jest bez niego?
Megan za to wygląda prześlicznie. Nosi jeszcze krótsze sukienki, jeździ niesamowitym autem (i to ona prowadzi, nawet kiedy mąż wrócił), wynajmuje dom na wzgórzach i dostała właśnie rolę w pilocie "Braken's World" robionym przez NBC. To prawdziwy serial, który przetrwał niecałe dwa sezony, a jego zapowiedź wyglądała tak:
Sukces wydaje się już być na wyciągnięcie ręki, za to jej stosunki z mężem wyglądają na dość chłodne. "Ile mamy czasu?" – pyta Dona rano, po spędzonej razem nocy, a on zaczyna mówić, że musi wracać do pracy. A my wiemy, że to pytanie bardziej ogólnie, pytanie o to, ile jeszcze czasu zostało im razem. Prawdopodobnie niewiele, bo nie widać tu już ani tej dawnej namiętności, ani przywiązania, ani jakichkolwiek ciepłych uczuć.
Więcej chemii niż w tym małżeństwie było pomiędzy Donem a nieznajomą z samolotu (Neve Campbell), która pochowała męża. Był alkoholikiem, umarł z pragnienia. Kiedy trafił do szpitala, lekarz powiedział, że będzie martwy w ciągu roku. "Oni wszyscy będą" – mówi piękna nieznajoma, a widz po prostu nie może nie zapytać, czy Don Draper też będzie martwy w ciągu roku. Na razie widzimy, że nie chce mu się już nawet zawlec jej do łóżka. Dawniej by skorzystał z takiej okazji.
Obsesja śmiercią powraca, w internecie można znaleźć mnóstwo spekulacji, że Dona czeka na końcu serialu śmierć. Ale możliwe, że on i tak pożyje dłużej niż Megan. Być może Matthew Weiner bezczelnie sobie zakpił z teorii związanych z czerwoną gwiazdą, a być może "od zawsze" planował umieścić młodą panią Draper na pustkowiu i pozbawić ją życia, tak jak Sharon Tate (którą zamordowano w 1969 roku) i zrobi to, nie zwracając uwagi na to, że internet już "zna" jego zamiary. Tak czy siak Megan mieszka na wzgórzach, samiuteńka, a pod jej oknami wyją kojoty.
Niezależnie od tego, co się stanie, małżeństwo Dona i Megan to już fikcja. Pani Draper jest teraz istotą z zupełnie innego świata i on to widzi równie jasno jak my. Ona też to widzi, nie planuje już nawet wspólnej przyszłości, mówi o "swoim przyszłym domu", a nie ich wspólnym przyszłym domu. Mąż, który kiedyś wydawał jej się tym wspaniałym, silnym facetem, teraz staje się zawalidrogą. Co za koszmarny paradoks – Dona Drapera spotyka los, który zawsze w końcu spotykał wszystkie jego kobiety.
Don i praca
A najgorsze, że nie ma dokąd uciec. Przez cały odcinek powtarza ciągle coś o pracy i w zasadzie nie wiadomo, o co mu chodzi. Przecież nie wrócił do SC&P, więc…? Więc, jak się okazuje, jest mózgiem, stojącym za wspaniałymi pomysłami freelancera Freddy'ego Rumsena. Ale to przecież nie jest prawdziwa praca. To upadek, to wielkie kłamstwo. Nawet Freddy mu mówi, że powrotu do prawdziwej pracy może już nie być. Ale on nie słucha głosów rozsądku, on słucha prezydenta Nixona, który przemawia z ekranu o poszukiwaniu celu w życiu.
W ogóle w życiu Dona przerażająco dużo jest telewizji. Ciągle go widzimy wlepionego w ekran, jakby zamienił się w ciągu tych paru miesięcy, kiedy go nie widzieliśmy, w kurę domową. Dopóki otaczają go ludzie, wciąż udaje tego reklamowego geniusza, którego znaliśmy przez lata. Wygląda nieskazitelnie, nadal ma świetne pomysły, powtarza wszystkim, że spieszy się do pracy. Ale przecież on nie ma pracy. Ma za to wciąż pieniądze i gdyby chciał, mógłby mieszkać z żoną w LA. Z jakiegoś powodu woli siedzieć sam w Nowym Jorku.
Całą prawdę o nim pokazuje dopiero ostatnia scena, ta, w której trzęsie się z zimna na balkonie. Don to wrak człowieka. To facet, który nie ma niczego, żadnego powodu, żeby żyć. Nawet jeśli stara się mniej zaglądać do kieliszka, nawet jeśli sprzedaje swoje pomysły przez Freddy'ego, nawet jeśli udaje przed żoną, że wszystko w porządku, widać, że za chwilę się rozsypie. Jego koniec wydaje się niemalże namacalny. Można odnieść wrażenie, że pewnego dnia po prostu nie wstanie z łóżka i nikogo to nie obejdzie. Dobrze, że nie ma w domu kota, jak Peggy, przynajmniej znajdą go po śmierci w jednym kawałku.
Pete i Ken
Tymczasem jego młodsi koledzy, Pete i Ken, zamienili się miejscami. Słysząc wrzaski z biura, przed którym czuwa sekretarka Clara, można było odnieść wrażenie, że Campbell jednak nigdzie nie wyjechał. A tu niespodzianka – to nie Campbell, to jednooki Cosgrove, wściekle miotający się po biurze. Zdaje się, że on już nie będzie sławnym pisarzem. Będzie piratem cholerykiem, zamkniętym w klatce na Manhattanie.
Pete tymczasem wygląda na nie tyle szczęśliwego, co zadowolonego z życia. Jak gdyby kalifornijskie słońce i opalona agentka nieruchomości Bonnie tchnęli w niego nowe życia. Pewnie większość z nas miała taką minę jak Don, kiedy zobaczyliśmy jego nową wersję. To po prostu był dziwny widok. Uśmiechnięty, opalony i swobodnie ubrany Pete to dość spory szok, dla wielu widzów pewnie większy, niż ten, który dziś zafundowała nam "Gra o tron".
"Ubierasz się i mówisz jak hipis" – zauważa Don. I coś w tym jest, Pete zachowuje się, jakby ideologia hipisowska rzeczywiście nie była mu obca (choć z tym ubraniem to może lekka przesada, Pete po prostu jest ubrany swobodnie).
Roger i morze ciał
Wpływy hipisów jeszcze bardziej widać w życiu Rogera, którego widzimy, jak budzi się na podłodze, w morzu nagich, młodych ciał. A kiedy wraca wieczorem, zasypia u boku młodej dziewczyny i jakiegoś gołego przystojniaka. Jak w komunie. I może byłby to widok mniej żałosny, gdyby Roger nie był starszym panem z górą kasy.
Córka Rogera, choć hipiski w niczym nie przypomina, też zdaje się być pod wpływem ideologii dzieci kwiatów. Kiedy powtarza ojcu, że mu wybacza, i opowiada, jak odkryła, że miłością można pokonać złość, trudno ją poznać. Do tej pory to była dziewczyna twardo stąpająca po ziemi. A tu taka zmiana.
Joan i Peggy
Tymczasem Joan i Peggy walczą, każda na swoim froncie. Peggy niby ma i świetną pracę, i własne mieszkanie, a i tak jest sfrustrowana. Dobija ją Ted, który przyjechał z wizytą z Kalifornii – blady i zmarnowany. Dobija ją lokatorka, która domaga się naprawienia toalety. Dobija ją to, że Lou Avery, który rozgościł się w biurze Dona Drapera, stawia na przeciętność zamiast szukać genialnych pomysłów. Udanego życia osobistego też Peggy nie ma.
Joan tymczasem niby pnie się w pracy w górę, ale tak naprawdę nadal ją traktują jak sekretarkę. Klient patrzy na nią z wyższością, profesor od biznesu nie pojmuje, że w jej ślicznej główce znajduje się rozum, Ken Cosgrove zamiast ją docenić, wyżywa się na niej, mimo że przecież to ona ma wyższą pozycję w firmie. Zresztą nikt w biurze zdaje się nie zauważać, że ruda pozostaje w całym tym chaosie ostoją rozsądku. I zarazem jedną z najbardziej kompetentnych osób, jakie tam pracują.
Koniec świata
Tylko w zasadzie po co to komu jeszcze? Po co komu jej kompetencje, po co komu te piękne reklamy, które powstają w biurze SC&P? Jest rok 1969 i widać wyraźnie, że czas facetów z Madison Avenue się kończy. Ameryka się zmienia, ludzie stają się bardziej otwarci, widać nowe idee, nowe kierunki rozwoju. Nowy Jork przestaje być centrum wszechświata. Firmy orientują się, że być może nie potrzebują do szczęścia agencji reklamowych. Don Draper tym bardziej nikomu nie jest potrzebny, taki facet to po prostu za duży wydatek.
Podróż samolotem ciągle jeszcze pozostaje synonimem szyku i elegancji, ale i te czasy wkrótce się skończą. Przybywa osób, które po prostu muszą szybko się przemieścić pomiędzy jednym i drugim wybrzeżem. Kobiety noszą spodnie albo bardzo krótkie spódniczki. Pete Campbell nie potrzebuje do pracy garnituru. Świat pędzi naprzód, a Don Draper za nim nie nadąża. Nie ma w nim już nic seksownego, w eleganckim kapeluszu z piórkiem wygląda w Los Angeles jak przeżytek, symbol poprzedniej epoki. A kiedy widzimy go zmarnowanego na balkonie, nabieramy pewności, że rzeczywiście jest przeżytkiem.
Trudno jest mi oceniać każdy odcinek "Mad Men" z osobna, bo to serial, w którym zachwyca mnie każdy kadr, każda sukienka, każdy mebel, każda kwaśna mina. A najbardziej zachwycają mnie słowa, które padają z ust bohaterów, czasem bardzo precyzyjne, czasem zagmatwane i wieloznaczne. Jeśli czegoś mi w "Time Zones" mi zabrakło, to naprawdę mocnej sceny, takiej, którą byśmy zapamiętali na długo. Ale nie da się patrzeć na "Mad Men" w ten sposób, nie da się analizować każdego odcinka z osobna, w końcu sześć poprzednich sezonów nas nauczyło, że z jednego zdania, które padło dziś, może narodzić się wątek, który zatrzęsie serialowym światem.
Gdybym miała dziś zgadywać, co czeka nas dalej, powiedziałabym, że upadek. Wszystkiego i wszystkich. W "Mad Men" nikt nie ma prawa być szczęśliwy ani nawet zadowolony, nie dłużej niż przez chwilę. A już na pewno nie wtedy, kiedy świat zaczyna się kończyć.