Pazurkiem po ekranie #28: Wesela i pogrzeby
Marta Wawrzyn
16 kwietnia 2014, 19:23
Choć to jeszcze nie maj, tydzień upływa pod znakiem wielkich wydarzeń. Weselisk, zgonów i pogrzebów, na które nas nie zaproszono. Uwaga na duże spoilery z "The Good Wife", "Gry o tron" i "Justified".
Choć to jeszcze nie maj, tydzień upływa pod znakiem wielkich wydarzeń. Weselisk, zgonów i pogrzebów, na które nas nie zaproszono. Uwaga na duże spoilery z "The Good Wife", "Gry o tron" i "Justified".
Mniej więcej tydzień temu zadzwonił telefon, głos zapytał, czy chciałabym porozmawiać z aktorem z "The Good Wife". A kiedy? A pojutrze. A z kim? A z Joshem Charlesem. Zwykle staram się nie ekscytować nadmiernie na myśl o aktorach, bo kimże by oni byli bez genialnych scenarzystów. Ale jest kilka tytułów i kilka nazwisk, które sprawiają, że trudno mi się opanować. I to, tak się składa, jest jeden z tych tytułów i jedno z tych nazwisk. Możliwe więc, że po usłyszeniu powyższej rewelacji wydałam z siebie jakiś dźwięk niebezpiecznie podobny do pisku. Co poradzę, czasem nawet ja bywam tylko człowiekiem.
Rozmowa z Joshem okazała się telekonferencją, to znaczy było nas chyba dziesięcioro na niego jednego. Josh był przesympatyczny, dowcipny i w niczym nieprzypominający gwiazdy, a ponieważ momentami sprawiał wrażenie lekko zaspanego, cała rozmowa miała wiele uroku. Na koniec przepraszał, że mówił nieco nieskładnie, ale "jest wcześnie rano". Rzeczywiście, u niego, w Nowym Jorku, była dziesiąta rano. U nas było popołudnie, więc jako zwykła, szara osoba, która na co dzień nie prowadzi rozmów telefonicznych z Nowym Jorkiem, poczułam się lekko surrealistycznie.
Wywiad ukaże się na Serialowej dopiero za kilka tygodni, na razie mogę powiedzieć, że Josh głównie tłumaczył się ze swojego odejścia, chwalił "The Good Wife", i opowiadał o tym, co zamierza robić dalej. Było parę naprawdę fajnych momentów, na przykład dziennikarka z Irlandii zapytała go, czy jest zadowolony z tego, jak potoczyła się jego kariera, i usłyszała w odpowiedzi, że lepiej by mu się odpowiadało na takie pytanie, gdyby siedzieli w pubie w Dublinie przy drinku. Dziennikarka już nic więcej nie powiedziała, ale pewnie nie z wrażenia, tylko dlatego, że ją wyłączyli.
Na moje pytanie Josh odpowiadał z okolic windy, więc słyszałam piąte przez dziesiąte, ale i tak było miło. Rozmawiałam z bardzo zwyczajnym, sympatycznym facetem, którego, tak się składa, podziwiamy na ekranie. Czy może być coś lepszego?
Tymczasem w tej drugiej rzeczywistości…
… nie było pogrzebu Willa. Oczywiście, że nie było pogrzebu Willa! Spodziewaliście się, że w "The Good Wife" zabiją jednego z głównych bohaterów, a potem pokażą jego pogrzeb? Oj, to nie jest serial, który idzie na taką łatwiznę. To serial, w którym po pogrzebie widzimy dwie kobiety w czerni – kobiety, które kochały zmarłego najbardziej na świecie – dostające ataku śmiechu przy kolejnym drinku. Christine Baranski i Julianna Margulies podobały mi się niesamowicie w scenie otwierającej odcinek, mam nadzieję, że obie dostaną w tym roku przynajmniej nominacje do Emmy.
Już teraz widać, że "The Good Wife" i bez Willa będzie świetnym serialem. Większość jego fanek będzie pewnie wzdychać do Finna Polmara, który jest dokładnie takim facetem, jakiego potrzebowaliśmy. W Lockhart Gardner toczy się prawdziwa gra o tron, która zapewne sprawi, że jeszcze bardziej będziemy uwielbiać Diane. Z kolei Alicia wreszcie posłała Petera do diabła – i obyśmy już nigdy więcej do tego małżeństwa nie wracali. Tymczasem David Lee wykonał telefon, który wprowadzi sporo zamieszania w serialowy świat. Słowem, dzieje się.
W Westeros kropnęli wreszcie Joffreya…
…doprowadzając fanów do łez, ale szczęścia. Szkoda tylko, że pierwsza połowa odcinka była niemiłosiernie nudna, a i samo wesele mogło być bardziej spektakularne. Nie widać było ani gigantycznych pieniędzy, które HBO włożyło w przygotowanie tego wszystkiego, ani wysiłków scenarzystów, by uczynić odcinek czymś rzeczywiście wielkim. Nie tylko Joffrey usypiał z nudów na własnym weselisku. Ja też.
I nawet nie mogę powiedzieć, że jakoś bardzo mnie cieszy marny koniec tyrana, bo niestety, ale "Gra o tron" po ponad 30 odcinkach wciąż jest dla mnie serialem, którego bohaterowie to tylko pionki. Wszystko mi jedno, czy któryś z nich zginie, czy nie – owszem, być może będę podziwiać stronę realizacyjną przedsięwzięcia, ale emocji poczuć nie potrafię. Nic na to nie poradzę, interesuje mnie tu głównie właśnie ta tytułowa gra. I to, kto ją wygra – przy czym chyba najbardziej by mi się podobała odpowiedź, że nikt.
Na śmierć mnie zanudził…
…5. sezon "Justified", który, jak się okazało w finale, był tylko przydługim wstępem do finałowej rozgrywki pomiędzy Boydem i Raylanem. Rozgrywki, która, owszem, zapowiada się bardzo smakowicie. Ale po co było to wszystko, ten nieszczęsny Darryl i Kendal (Wendy się nie czepiam, przede wszystkim dlatego, że Alicia Witt zagrała ją po prostu koncertowo), ta meksykańska wyprawa, to nieszczęsne "Orange Is the New Blah"? Oglądało się to po prostu źle, finał też mnie nie porwał i tak naprawdę dopiero ostatnie sceny – z klimatycznym spotkaniem na moście w roli głównej – przywróciły mi wiarę w "Justified".
Ale nie czuję potrzeby, by temu finałowi poświęcać więcej niż jeden akapit. Zwłaszcza że oto zadebiutowało "Fargo" i recenzje ma znakomite. Nie zwlekam więc już ani chwili dłużej i zabieram się do oglądania serialowej adaptacji historii, którą po prostu uwielbiam.
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
I pamiętajcie – widzimy się za tydzień. W tym samym miejscu, o tej samej porze.