"NCIS" i "NCIS: Los Angeles": Sztuka spełniania oczekiwań
Bartosz Wieremiej
22 września 2011, 20:20
Dwie premiery, na które czekałem z niecierpliwością. Dwa świetne, kompletnie różne odcinki. Największe proceduralne hity stacji CBS triumfalnie powróciły z nowymi sezonami i zdominowały wtorkową noc.
Dwie premiery, na które czekałem z niecierpliwością. Dwa świetne, kompletnie różne odcinki. Największe proceduralne hity stacji CBS triumfalnie powróciły z nowymi sezonami i zdominowały wtorkową noc.
"NCIS" – "Nature of the Beast"
Konstrukcja "Nature of the Beast" bardzo mocno przypomina premierowy odcinek 7. sezonu – "Truth or Consequences". Narratorem wydarzeń dziejących się w ciągu ostatnich kilku miesięcy jest Tony DiNozzo. Znajdujemy się w szpitalu, a Tony stara sobie przypomnieć wydarzenia, które doprowadziły do właśnie przeżytej strzelaniny.
Akcja odcinka splata większość niewyjaśnionych wątków z dość dziwnego finału ostatniej serii – "Pyramid". Z drugiej strony atmosfera momentami bliska jest innemu majowemu odcinkowi "Swan Song". Na oczach widza zawiązuje się nowa intryga – gra, która już nie tylko toczy się ponad głową Gibbsa (Mark Harmon), ale również dyrektora NCIS, Leona Vance'a (Rocky Carroll)
Największe wrażenie robią zmiany, jakie zaszły przez te kilka miesięcy w DiNozzo (Michael Weatherly). Tony jest nieco wycofany, poważniejszy, momentami zwyczajnie groźny. To niezwykłe, że po tylu latach emisji udało się tak delikatnie majstrować przy bohaterze, że jego, może nawet tymczasowa, przemiana jest wiarygodna i akceptowalna dla widza.
Dobrze było zobaczyć ponownie Dr. Rachel Cranston (Wendy Makkena). Martwi jedynie, że odbyło się to kosztem pozostałych bohaterów takich jak: Ziva David (Cote de Pablo), Abby Sciuto (Pauley Perrette) i Tim McGee (Sean Murray)
Twórcy "NCIS" wciąż badają granice tego, co można nazwać serialem proceduralnym: nadają nowe rysy bohaterom, ostrożnie wprowadzają kolejne wątki i wciąż starają się zaskakiwać widzów. 9. sezon zapowiada się naprawdę dobrze.
"NCIS: Los Angeles" – "Lange. H."
"Lange. H" to prawdopodobnie najlepszy odcinek premierowy tej jesieni. Epizod trzymający w napięciu, momentami wręcz hipnotyczny, a jednocześnie demonstrujący jak bardzo spin-off może odróżniać się oryginału.
"Lange. H." pokazuje nam kolejne kilkadziesiąt minut dziejących się bezpośrednio ubiegłorocznym finale ("Familia"). Wracamy na plażę w Rumunii; obserwujemy niebezpieczną grę Hetty (Linda Hunt) z Alexą Comescu (Cristine Rose); wraz z Callenem (Chris O'Donnell) umiejscawiamy strzępy jego wspomnień w czasie, przestrzeni oraz obserwujemy przygotowania do próby wejścia do domu Comescu. Jednocześnie pozostaje jeszcze kwestia podwójnej tożsamości Lauren Hunter (Claire Forlani) oraz legalnie wątpliwe działania Nell (Renée Felice Smith) i Erica (Barrett Foa).
Nie spodziewałem się, że można tak wiele zmieścić w 43 minutach. Bardzo podoba mi się kierunek, w jakim podążył wątek przeszłości Callena. Przyznam, że nigdy nie byłem fanem tropienia przez bohaterów własnej przeszłości. Zazwyczaj kończyło się to spektakularnymi odkryciami i globalnymi spiskami.
W przeszłości Callena nie ma jednak nic spektakularnego. Jest opowieść o przyrzeczeniu, zemście, dbaniu o przetrwanie i pamięć o własnej rodzinie. Wydaje się, że w tę spiralę tzw. "krwawej zemsty" wpada również sam G., a jego brutalność i zdecydowanie w trakcie ataku na dom robią ogromne wrażenie.
Jednocześnie w tym niezwykłym epizodzie nie znika największa zaleta "NCIS: Los Angeles", czyli chemia między wszystkimi bohaterami i unikalność poszczególnych relacji. Nell i Eric oraz Kensi (Daniela Ruah) i Deeks (Eric Christian Olsen) są jak zawsze zabawni i niezwykle interesujący do obserwowania.
"Lange. H." bardzo zbliżył się do czegoś co nazwałbym moim osobistym ideałem, jeśli chodzi o odcinek serialu proceduralnego. Mam nadzieję, że reszta sezonu nie będzie gorsza.