Hity tygodnia: "Wikingowie", "Person of Interest", "Gra o tron", "Mad Men", "Faking It"
Redakcja
4 maja 2014, 18:30
"Gra o tron" (4×04 – "Oathkeeper")
Nikodem Pankowiak: Daenerys zdobywająca kolejne miasta i wyzwalająca niewolników naprawdę hipnotyzuje. Chyba żaden z bohaterów "Gry o tron" nie przeszedł na przestrzeni wszystkich sezonów takiej przemiany jak ona. Z zahukanej dziewczynki wykonującej polecenia otaczających ją mężczyzn nie zostało już nic, teraz to ona wydaje polecenia innym.
Dużo czasu nie zajęło nam domyślenie się, kto stoi za morderstwem Joeffreya, sprawcy ujawnili się sami, a w Królewskiej Przystani zaczyna się kolejne rozdanie w grze o tron. Starcie Margeary z Cersei zapowiada się fascynująco.
Coraz bardziej napięta atmosfera zaczyna panować także w Nocnej Straży. Wróg jest już niemal u bram Westeros, a panowie w czerni wciąż nie potrafią się ze sobą dogadać i gołym okiem widać, że o konflikt trudno nie będzie. Zwłaszcza że Jon decyduje się na kolejną wyprawę za mur, aby raz na zawsze rozwiązać problem buntowników, którzy zajęli zamek Crastera. Czyżby była kolejna szansa na jego spotkanie z Branem? A może bracia znowu miną się o kilka metrów?
Oczywiście nie można zapominać o scenie Jaimego z Brienne. Podczas gdy większość bohaterów staje się coraz mroczniejsza, Lannister wręcz przeciwnie, chętniej kieruje się sercem i jest mniej wyrachowany. To obecnie jedna z moich ulubionych postaci w tym serialu i chyba wiele osób się ze mną zgodzi. Ostatnia scena też zrobiła wrażenie – ze wszystkich momentów w historii "Gry o tron", w których mogliśmy zobaczyć Białych Wędrowców, ten był chyba najmocniejszy.
"Oathkeeper" to być może najlepszy z dotychczasowych odcinków w tym sezonie. Niby nie działo się wiele, ale każdą scenę obserwowałem z zainteresowaniem – wszystkie wniosły coś do fabuły i popchnęły ją do przodu. Przy okazji wyszło na jaw, że twórcy coraz częściej mogą wybiegać z fabułą poza opublikowane do tej pory książki. Ci, którzy ich nie czytali, z pewnością nie mają nic przeciwko. Cała reszta może mieć mieszane uczucia. Mnie osobiście ten fakt nie przeszkadza, pod warunkiem że HBO nie ujawni ponownie wielkich spoilerów w opisie odcinka.
Marta Wawrzyn: "Gra o tron" przez swoją wielowątkowość czasem mnie nudzi i denerwuje tym wszystkim, co uważam za zapychacze. W odcinku "Oathkeeper" takich zapychaczy nie było wcale, każda scena wydawała się czemuś służyć i każda była po prostu mocna sama w sobie. Zgadzam się oczywiście ze wszystkim, co napisał Nikodem – też z zachwytem patrzyłam na Daenerys zaprowadzającą sprawiedliwość, na rozmowę Olenny i Margaery oraz jej następstwa, na scenę z Białymi Wędrowcami. I kot mnie ucieszył, o, ten tutaj, ser Pounce.
Ale przede wszystkim zachwyca mnie Littlefinger, który rozpoczął podróż z Sansą. Dopóki siedział w Królewskiej Przystani, wydawało się, że to jest to, o co mu chodziło: mieć wygodne życie i pociągać za sznurki. Teraz widać, że jego ambicje są znacznie większe, on chce mieć w życiu… wszystko! I jest gotów wiele zaryzykować, żeby to dostać.
Nie mam pojęcia, jaką postać ma "wszystko", ale zdecydowanie lubię tę postać. To fenomenalny gracz polityczny, który działa rozważnie, planując precyzyjnie wszystkie ruchy. Oby pojawiał się na ekranie jeszcze częściej, bo nikt tak nie knuje jak on.
"Wikingowie" (2×10 – "The Lord's Prayer")
Andrzej Mandel: Nad finałem "Wikingów" już się rozpływałem w zachwytach, więc oczywiste jest to, że zasłużył on na poczesne miejsce wśród serialowych hitów tygodnia. Cały odcinek był zręcznym domknięciem intrygi całego sezonu i pokazał, jak precyzyjnie prowadzono historię przez wszystkie odcinki. Nie było zbędnych scen, wszystko, każdy niuans okazał się być potrzebny.
Finałowa rozgrywka pomiędzy Ragnarem a Horikiem, choć niby spodziewana, zaskoczyła i przykuła do ekranu. Zwroty akcji, pozorne zdrady i końcowe okrucieństwo połączone z litością nad pokonanym wrogiem. I co z tego, że (jak słusznie zauważył w dyskusji ze mną na Twitterze @ivicaaa) Dania czy Szwecja na pewno wyglądają inaczej, a w serialu karmi się nas norweskimi widokami? Pewna umowność serialu o legendarnej w końcu postaci Ragnara jednak nie razi. Wręcz dodaje smaku, biorąc pod uwagę dbałość o inne szczegóły.
"Mad Men" (7×03 – "Field Trip")
Marta Wawrzyn: Dawno nie było odcinka "Mad Men", który przykułby mnie do ekranu tak jak ten. Don przyszedł w poniedziałek do biura, zaproszony przez Rogera, i spotkał się z dziwnym przyjęciem. Jedni patrzyli na niego jak na kosmitę, inni dawali mu do zrozumienia, że jest intruzem, sprawiając, że jego zdenerwowanie z godziny na godzinę rosło. W końcu partnerzy pozwolili mu wrócić do pracy, a on zgodził się podpisać upokarzające zobowiązanie – i tak zakończyła się era geniusza reklamowego Dona Drapera. Zaczęła się era szarego człowieczka Dona Drapera, który odpowiada przed miernotą o nazwisku Lou Avery.
To coś niesamowitego, że patrzenie na faceta w biurze potrafi dostarczyć tak szalonych emocji. A ponieważ wątek Betty dąsającej się o kanapkę, którą jej syn niefrasobliwie przehandlował za cukierki, oglądało mi się równie świetnie, mamy hit. Więcej o tym odcinku piszę tutaj.
"Once Upon a Time" (3×19 – "A Curious Thing")
Bartosz Wieremiej: Szybkie tempo i kilka ważnych odpowiedzi na zasadnicze pytania. W "A Curious Thing" mogliśmy się dowiedzieć, kto jest autorem nowej klątwy oraz jak wygląda życie emocjonalne osoby pozbawionej serca. Pokazano również, co Henry (Jared S. Gilmore) sądzi o Robin Hoodzie (Sean Maguire) i kto korzysta z gołębi pocztowych.
Dodatkowo odcinek zawierał kilka zabawnych scen i kilka dramatycznych. Mocną stroną były dialogi, miłym zaskoczeniem decyzja, by to właśnie dzięki Reginie (Lana Parrilla) mieszkańcy Storybrooke odzyskali pamięć, a od pewnej wiedźmy (Rebecca Mader) jak zwykle nie dało się oderwać oczu. I tylko Killiana (Colin O'Donoghue) trochę szkoda, bo nasz pirat ostatnio nie ma zbyt łatwego życia.
Ogólnie więc był to bardzo udany i satysfakcjonujący odcinek.
"Chicago Fire" (2×20 – "A Dark Day") i "Chicago PD" (1×12 – "8:30 PM")
Andrzej Mandel: Bardzo udany duży crossover między tymi dwoma serialami, który zasługuje na hit (nie tylko dlatego, że sprawił, iż wróciłem do "Chicago Fire" choć obiecywałem sobie, że żadnego odcinka więcej nie obejrzę). I to zasługuje na hit, pomimo tego , że patrząc od strony formalnej to była klisza na kliszy. Być może mój zachwyt jest zasługą faktu, że zacząłem od "Chicago PD", chronologicznie późniejszego, ale i tak chciałbym, aby częściej w taki sposób używano ogranych schematów.
Przede wszystkim, mimo przewidywalnej akcji, udało się obu tym serialom wcisnąć mnie w fotel. Napięcie było, zostało świetnie zagrane i naprawdę wciskało w fotel. Trudno nawet powiedzieć, czy to zasługa scenariusza czy aktorstwa, czy rzetelnego wykonania całości. Dobre dopasowanie każdego elementu sprawiło, że nie przeszkadzała mi nawet teatralna radość strażaków ze znalezienia jednego z członków zespołu (i dlaczego nikt nie ukarał dwóch dzielnych za samowolkę w celu ratowania koleżanki?).
Jeszcze bardziej podoba mi się sposób, w jaki nakreślona jest postać Voighta – brudnego gliniarza o szlachetnych intencjach. Można nie akceptować jego metod, ale są one skuteczne i bardzo praktyczne. Nieźle wypadła też Amanda Righetti na gościnnych występach – udało się jej nie przesłodzić, a rolę miała taką, że łatwo było wpaść w taką pułapkę.
"Person of Interest" (3×21 – "Beta")
Bartosz Wieremiej: Nowa maszyna w akcji, czyli świetny epizod, dzięki któremu finalnie udało się umieścić Fincha (Michael Emerson) w jednym pomieszczeniu z Greerem (John Nolan). Emocje, napięcie i powrót narzeczonej Harolda – Grace Hendricks (Carrie Preston).
Ponadto wiele rzeczy, do których "Person of Interest" zdążyło nas przyzwyczaić, takich jak przyjemność obserwowania Root (Amy Acker) oraz duetu Shaw (Sarah Shahi) i Reese (Jim Caviezel) w akcji czy sprawiające ogromną frajdę katalogowanie różnorodnych min zdziwionego Lionela (Kevin Chapman) w trakcie wizyty na komisariacie kilku niespodziewanych gości.
Nie mogę doczekać się kolejnych odcinków.
"Faking It" (1×01 – "Pilot" i 1×02 – "Homecoming Out")
Marta Wawrzyn: Serial MTV o dwóch przyjaciółkach, które zaczynają udawać lesbijki, żeby poprawić swoją pozycję w szkolnej hierarchii, nie wydawał mi się materiałem na hit. Dlatego pilota obejrzałam z tygodniowym opóźnieniem – ale już, już spieszę naprawić swój błąd. Bo to jest coś fantastycznego!
Akcja serialu dzieje się w szkole średniej w Teksasie. Szkole, w której zapanował kult poprawności politycznej, co nie podoba się tradycyjnej kandydatce na szkolną królową. Ale za to dwie "lesbijki" mają szansę stać się niesamowicie popularne, jeśli tylko odpowiednio rozegrają swoje karty. Problemy zaczynają się, kiedy jednej z nich całowanie koleżanki zaczyna się naprawdę podobać. A tamta druga wolałaby chłopca…
"Faking It" to satyra na typową serialową amerykańską szkołę średnią, w której rządzą blond piękności i wysportowani chłopcy o ptasich móżdżkach. Satyra ostra, pełna zabawnych dialogów i absurdalnych sytuacji. Jeśli podobały Wam się stare sezony "Glee", powinniście polubić i "Faking It".
"The Good Wife" (5×19 – "Tying the Knot")
Marta Wawrzyn: Jeden z tych dziwnych, pokręconych odcinków, które w "The Good Wife" czasem wychodzą świetnie, a czasem są zdrowo przedobrzone. Przyznaję, że mam słabość do pana Sweeneya i kolejnych jego żon, więc nawet jeśli to, co oglądam, de facto jest powtórką z rozrywki, wciąż jestem zachwycona.
Ale ten hit przyznaję nie tyle za sprawę tygodnia, co za sposób, w jaki rozwinięto postać Finna Polmara. Matthew Goode jest fantastyczny, a jego postać przemyślana pod każdym względem. Finn nie ma w sobie nic z drania, to porządny facet, który swoje w życiu przeszedł i pewnie też dzięki temu zachowuje się po prostu przyzwoicie. Tak się zachował, kiedy próbował ratować Willa, taki sam jest w relacji z Alicią. Nic dziwnego, że został ulubieńcem widzów już po kilku tygodniach, jego po prostu nie da się nie lubić.
A ta niespodzianka, którą mu zafundował Peter, jest po prostu przepyszna.
"Fargo" (1×03 – "A Muddy Road")
Marta Wawrzyn: Za nami już trzeci odcinek, a ja wciąż jestem zachwycona "Fargo" tak jak na początku. Klimatem, muzyką, niespiesznym tempem. Sprawnością realizacyjną, dialogami, fantastyczną grą aktorów. I tymi cudownymi drobiazgami, jak absurdalna historia o pająkach, które nagle zaczęły wychodzić z szyi Bogu ducha winnego człowieka (możliwe tylko poza Minnesotą!), albo niezbędnik na wypadek apokalipsy zombie sprzedawany przez faceta, który potrafi załatwić wszystko.
"A Muddy Road" to odcinek, który należał do dwóch osób: szatańskiego Lorne'a Malvo i spokojnej, uparcie dążącej do celu detektyw Molly Solverson. Ten pierwszy narobił zamieszania, doprowadzając na skraj szaleństwa króla supermarketów. Ta druga po prostu robiła swoje, pokazując, jak ambitną, inteligentną i wrażliwą jest osobą. Z jednej strony to godna następczyni filmowej Margie, która rozwiązywała śledztwo w podobnie systematyczny sposób i w podobny sposób rozgryzała ludzi. Z drugiej – to postać, której życie wygląda zupełnie inaczej. Wychował ją ojciec, który zamienił mundur na knajpę. Nie ma faceta i wydaje się, że jest raczej nieśmiała w relacjach z płcią przeciwną. Ma za to szefa, który przeszkadza jej w śledztwie.
Na koniec pewnie to ona będzie tą, która nie dość że wyjdzie z tego chaosu cało, to jeszcze to poskłada do kupy. Bo nie dość że ma fantastyczny, analityczny umysł, to jeszcze potrafi przejrzeć ludzi na wylot.