Mija 10 lat od finału "Przyjaciół". Powspominajmy!
Nikodem Pankowiak
6 maja 2014, 19:38
Możecie w to uwierzyć? Dziś mija dokładnie 10 lat, odkąd "Przyjaciele" pożegnali się z widzami. Oczywiście nie mogliśmy nie odnotować tego na Serialowej. Powspominajmy zatem trochę to pożegnanie.
Możecie w to uwierzyć? Dziś mija dokładnie 10 lat, odkąd "Przyjaciele" pożegnali się z widzami. Oczywiście nie mogliśmy nie odnotować tego na Serialowej. Powspominajmy zatem trochę to pożegnanie.
Widzowie, którzy krytykowali ostatni odcinek "Jak poznałem waszą matkę", często stawiali za przykład finał "Przyjaciół". Tak właśnie powinny kończyć się sitcomy – mówili ci, którym nie odpowiadało to, w jak gorzki sposób zakończyły się główne wątki "HIMYM". I rzeczywiście coś w tym jest – ale…
Finał "Przyjaciół", który 6 maja 2004 roku obejrzało ponad 52 mln widzów, można krótko określić zdaniem: "Coś się kończy, coś się zaczyna". Nie zabrakło okazji do wzruszeń, nie zabrakło okazji do śmiechu. Moja ulubienica Phoebe dała taki popis na lotnisku, że niemal płakałem ze śmiechu. Reakcja Joeya na widok bliźniaków Chandlera i Moniki była po prostu bezcenna. Scena, gdy wszyscy wyszli na ostatnią kawę, nie mogła nie wzruszyć. I wszystko niby było pięknie…
Tyle że nie był to finał idealny. Mówcie, co chcecie, możecie mnie zlinczować, zdania nie zmienię. Było to tylko i aż bardzo dobre zakończenie całej historii. Finał nie przyniósł żadnych przełomu, żadnego wielkiego zaskoczenia, które pozwoliłoby nam zapamiętać go na dłużej. Chyba że jako zaskoczenie potraktujemy narodziny jednego dziecka więcej, niż wszyscy przewidywaliśmy. Nikt rozsądny nie powie przecież, że zaskoczeniem było pojednanie Rachel i Rossa. "Przyjaciół" zapamiętamy jako genialny serial, być może najlepszy sitcom w historii, ale "The Last One" utkwi w naszych głowach głównie dlatego, że był ostatnim odcinkiem, nic więcej.
Czego zatem mi zabrakło? Odwagi. Niemal wszystko kończy się jak w bajce, bo nawet jeśli drogi bohaterów zaczynają się rozchodzić, to wszyscy są szczęśliwi. No dobra, Joey jako jedyny wciąż jest singlem, ale mam wrażenie, że gdyby NBC nie szykowało dla niego spin-offu, twórcy pewnie znaleźliby mu jakąś fajną pannę na kilka odcinków przed końcem.
Nie porównuję "Przyjaciół" do "Jak poznałem waszą matkę", bo ten drugi jednak reprezentował znacznie niższy poziom (zwłaszcza pod koniec), ale trzeba przyznać, że jego twórcom nie zabrakło odwagi w finałowym odcinku. Tymczasem dla szóstki przyjaciół z Manhattanu wybrano 10 lat temu najbezpieczniejsze rozwiązanie. A trochę szkoda, bo moim zdaniem serial mógłby tylko skorzystać, gdyby w całym tym lukrze znalazła się odrobina dramatu. Zwłaszcza że aktorzy i cała ekipa produkcyjna nieraz udowodnili, iż potrafią łamać nasze serca.
Wiem, wiem, może rocznica zakończenia tak świetnego serialu nie jest najlepszym momentem, by na niego (ale tylko trochę!) narzekać. Dlatego może wytłumaczę się, że kocham "Przyjaciół" miłością bezwarunkową (prawie bezwarunkową, Rachel i Joey razem byli po prostu głupim pomysłem). Jestem pewien, że większość osób, które oglądały ten serial, myśli podobnie.
Żałuję jednak, że produkcja, który już dawno temu przeszła do historii, nie doczekała się zakończenia, które również zasługiwałoby na to, by do niej przejść. Oczywiście to tylko drobny minus, pomyślałem jednak, że lepsza okazja na podzielenie się tym spostrzeżeniem może szybko nie nadejść. Ten finał był bardzo dobry, dla wielu (lub nawet większości) widzów perfekcyjny, ale nie historyczny, jak cały serial.
I trochę szkoda. Zwłaszcza że od emisji ostatniego odcinka minęło już 10 lat, a wciąż żaden inny sitcom nawet nie zbliżył się poziomem do "Przyjaciół".