"24 godziny" (9×01-02): Jeszcze jeden dzień pracy
Marta Wawrzyn
7 maja 2014, 18:22
Jack Bauer powrócił, by przepracować jeszcze jeden dzień. I trzeba przyznać, że trzyma się nieźle – i to nie tylko jak na staruszka. Uwaga na spoilery.
Jack Bauer powrócił, by przepracować jeszcze jeden dzień. I trzeba przyznać, że trzyma się nieźle – i to nie tylko jak na staruszka. Uwaga na spoilery.
Do wczoraj wydawało mi się, że nie darzę "24 godzin" aż takim sentymentem i nie czekam aż tak na powrót największego twardziela małego ekranu, Jacka Bauera. A jednak wystarczyło, że zegar zaczął znów tykać, żebym wkręciła się od razu i pozostała przyklejona do ekranu przez 1,5 godziny. I na tym właśnie polega fenomen "24 godzin" – szalone serialowe wydarzenia prezentowane "w czasie rzeczywistym" wciągają jak diabli i nie pozwalają oderwać się ani na chwilę. Choć format już nie wydaje się tak świeży jak kiedyś, po czterech latach przerwy przygody Jacka znów ogląda się, obgryzając paznokcie z niecierpliwości.
Dwie pierwsze godziny "24: Jeszcze jeden dzień" wypchane są akcją po brzegi. Po dramatycznych wydarzeniach z finału 8. sezonu Jack znikł na cztery lata z radarów. Teraz pojawia się w Londynie akurat wtedy, kiedy przebywa tam prezydent Heller, i daje się złapać przez CIA. Tylko jedna agentka, żegnająca się z pracą Kate Morgan (Yvonne Strahovski), ma wrażenie, że coś tu się nie zgadza. Ale nawet jej nie wystarcza wyobraźni, by uważać Jacka za "tego dobrego".
Główny bohater "24 godzin" to na początku nowego sezonu człowiek wyjęty spod prawa, który przez agentów CIA nazywany jest zdrajcą, mordercą i psychopatą. Kiedy powraca, wszyscy uważają, że pewnie po to, aby dokonać zamachu na prezydenta. Ani jednemu z nich, nawet Kate, nie wpada do głowy, że on chce właśnie zamachowi zapobiec. Siłą rzeczy więc wszystko się komplikuje.
I choć nowe "24 godziny" to schemat na schemacie, trzeba przyznać, że sprawdza się to świetnie. Scenariusz napisano perfekcyjnie, dostosowując serialowe wydarzenia do aktualnych zagrożeń. Mamy więc Amerykanów zabijających ludzi przy pomocy dronów i tajemniczą organizację, która kontrolę nad tymi dronami przejmuje. Bez pomocy Chloe O'Brien (która przeszła na ciemną stronę mocy i teraz pracuje dla antyrządowej organizacji hakerów w stylu WikiLeaks) się nie obejdzie – choć trochę szkoda, że Jack nie potrafił jej po prostu o tę pomoc poprosić.
Tylko że Jack zmienił się przez te cztery lata. Choć wciąż jest geniuszem i twardzielem, którego pamiętamy, ale jest też człowiekiem samotnym, zniszczonym i wyczerpanym uciekaniem. "Nie mam żadnych przyjaciół" – mówi w pewnym momencie, i pewnie to czysta prawda. W pierwszych dwóch odcinkach pojawia się zaledwie kilka ogólnikowych informacji dotyczących tego, co działo się z nim przez cały ten czas, kiedy nie było go z nami. Przed końcem lata będziemy już pewnie wiedzieć wszystko.
W "24: Jeszcze jeden dzień" powracają dobrze znani bohaterowie, jak Chloe, prezydent Heller czy jego córka Audrey, niegdyś związana z Jackiem. Prezydent nie jest w najlepszej kondycji, co przeraża jego szefa personelu (i zarazem męża Audrey), Marka Boudreau (Tate Donovan), który uważa, że wszystko wie najlepiej. I oczywiście jest przekonany, że Jack Bauer to najczarniejszy możliwy charakter. Lista osób, które zabił, faktycznie może zrobić wrażenie…
Z nowych postaci zdecydowanie najlepsze wrażenie robi Kate Morgan (Yvonne Strahovski), która wydaje się być damską wersją Bauera. Agentka, która nie zauważyła, że jej własny mąż to zdrajca, ma świetny, analityczny umysł i nie myśli tak schematycznie, jak cała reszta CIA w Londynie (w tym jej szef, Steve Navarro). Nie zastanawia się też długo, kiedy trzeba złamać zasady i zadziałać niekonwencjonalnie.
Nieprzypadkowo Jack właśnie jej próbuje wytłumaczyć, jaka jest prawda. Ale ona na razie jest zajęta ściganiem tego, kogo uważa, że ścigać powinna. I niełatwo będzie przeciągnąć Kate na drugą stronę, bo w złapaniu Jacka upatruje ona swojej szansy na powrót do pracy.
Po pierwszych dwóch godzinach z Jackiem Baurem nie dostaliśmy wielu odpowiedzi, raczej rozmnożyły się pytania. To najważniejsze brzmi, czego szuka główny bohater: odkupienia, sprawiedliwości, szansy na oczyszczenie swojego imienia? Może i tak. A może po prostu robi to, co uważa, że zrobić powinien, i nie oczekuje niczego w zamian. W końcu on już znalazł się w punkcie, z którego niełatwo zawrócić.
Przed nami jeszcze dziesięć godzin pełnych wybuchów, szalonych pościgów, genialnych akcji hakerów i emocji podkręconych na maksa. Przyznaję, nie byłam przekonana, że "24 godziny" powinny wracać, ale kiedy już je dostałam z powrotem, dałam się wciągnąć od pierwszych minut. Bo też od pierwszych minut powraca ta niesamowita atmosfera niepokoju i podwyższonego napięcia, której nie da się podrobić.
I mimo że zaserwowano nam dobrze znane składniki w opakowaniu, które świetnie znamy, to w ogóle nie przeszkadza. Ten miks działał i wciąż działa. A do tego scenarzyści serialu jak zwykle świetnie załapali niuanse geopolityki, w której centrum znajdują się Stany Zjednoczone. Drony, grupa hakerów przypominająca WikiLeaks, protesty na ulicach Londynu – to wszystko pasuje do 2014 roku.
Nowe nazwiska w ekipie "24 godzin", takie jak Yvonne Strahovski, Michelle Fairley czy fantastyczny Stephen Fry, to dodatkowy powód, żeby oglądać serial. Wkręcicie się, nawet jeśli nie śledziliście poprzednich sezonów (których nadrobienie trochę niestety by trwało) – bo Jack Bauer ratuje świat w jedyny w swoim rodzaju sposób. I nie ma znaczenia, że czyni to po raz dziewiąty. Pozostaje żałować, że tym razem będzie mu dane przepracować tylko pół dnia.