10 powodów, dla których warto oglądać "Fargo"
Marta Wawrzyn
9 maja 2014, 20:00
Po czterech odcinkach serialowego "Fargo" już widać, że jest to jedna z najlepszych premier 2014 roku. Jeśli jakimś cudem jeszcze się w niej nie zakochaliście, oto 10 powodów, dla których prędzej czy później i tak to zrobicie. Możliwe spoilery.
Po czterech odcinkach serialowego "Fargo" już widać, że jest to jedna z najlepszych premier 2014 roku. Jeśli jakimś cudem jeszcze się w niej nie zakochaliście, oto 10 powodów, dla których prędzej czy później i tak to zrobicie. Możliwe spoilery.
1. Zupełnie nowa historia w klimacie filmowego "Fargo"
Jak wszyscy miłośnicy filmowego "Fargo", do serialu byłam nastawiona sceptycznie. Bałam się, że tego po prostu się nie da zrobić dobrze dwa razy, a już na pewno nie zrobi tego jakiś mało znany scenarzysta, który z filmem miał tyle wspólnego co ja: obejrzał go. Myliłam się, strasznie się myliłam! Noah Hawley z obrazu Coenów zapożyczył ten niesamowity klimat, na który składają się śniegi prowincjonalnej Minnesoty zamieszkałej przez prostych mieszkańców, szalone wydarzenia zapoczątkowane przez speców od zabijania i totalnie odjechany czarny humor – ale całą resztę dodał od siebie.
Serialowe "Fargo" opowiadane jest w tym samym tonie co filmowe i zawiera bohaterów mających wspólne cechy z tymi filmowymi, na tym jednak podobieństwa się kończą. To zupełnie nowa historia osadzona w tym samym uniwersum. Zupełnie nowa i równie doskonała, bo wciągająca już od pierwszych scen, w których tajemniczy facet z golasem w bagażniku ma wypadek samochodowy na oblodzonej drodze. Trafia do szpitala, gdzie spotyka drugiego z głównych bohaterów tej opowieści i namawia go do złego…
2. Znakomity Billy Bob Thornton
Billy Bob Thornton jako Lorne Malvo, przyjezdny z piekła, który pojawia się w spokojnym Bemidji, robi wrażenie od pierwszych minut. To szalenie charyzmatyczny facet, z takich, co to już swoją aparycją potrafią wywrzeć wrażenie. A kiedy jeszcze się odezwie… koniec świata! Thornton wciela się w prawdziwego diabła, kierującego się własną moralnością i własną logiką, potrafiącego na wylot przejrzeć ludzi i znajdującego przyjemność w popychaniu ich ku krawędzi, po to by potem zasiąść w pierwszym rzędzie i uśmiechać się pod nosem, patrząc, jak się miotają. Nawet gdyby "Fargo" nie miało innych genialnie napisanych bohaterów, ten jeden człowiek wystarczyłby, aby pociągnąć cały serial.
3. Najlepszy na świecie Martin Freeman
Ale tak się składa, że "Fargo" ma wielu genialnie napisanych bohaterów i wielu wspaniałych aktorów. Martin Freeman w niczym nie ustępuje Billy'emu Bobowi Thorntonowi, a momentami odnoszę wrażenie, że wręcz go przewyższa. Bo to nie taka prosta sprawa zagrać takiego niepozornego, szarego człowieczka; totalnego fajtłapę i tchórza, który jednocześnie ma w sobie wystarczająco dużo z drobnego cwaniaczka, by wychodzić cało z najdziwniejszych opresji. No, przynajmniej do czasu.
4. Fantastyczna obsada, świetni bohaterowie
W "Fargo" nie ma słabych bohaterów ani słabego aktorstwa. Rozpoznanie Boba Odenkirka w Billu zajęło mi pół odcinka, a widziałam go już w kilku produkcjach. Tu zupełnie inaczej wygląda i zupełnie inaczej wygląda, niż choćby w "Breaking Bad". Nic nie zostało z genialnego klauna Saula Goodmana, jest prosty policjant Oswalt, który lubi swoje spokojne życie i nie przejawia większych ambicji zawodowych.
Świetna jest Allison Tolman jako policjantka Molly Solverson, serialowy odpowiednik filmowej Margie, która równie uparcie dąży do celu, a przy tym jest zupełnie inną osobą, prowadzącą zupełnie inne życie niż poprzedniczka. Colin Hanks wyprawia cuda jako Gus Grimly, samotny ojciec i policjant, któremu bardzo daleko do bohatera. Panowie Numbers i Wrench (Adam Goldberg i Russell Harvard) to przeurocze oryginały, którym jednak daleko do pajaców. Można się ich porządnie przestraszyć, zwłaszcza kiedy wloką bezbronnego człowieka na środek zamarzniętego jeziora.
5. Czarny humor w stylu Coenów
Bracia Coenowie operują czarnym humorem po mistrzowsku – i tutaj ich styl został perfekcyjnie podrobiony. Bohaterowie prowadzą absurdalne rozmowy w momentach, w których jest czas na wszystko, tylko nie na takie rozmowy. Mordercy wykazują się wielką pomysłowością, a kiedy rozlewana jest krew, z ekranu wylewa się niesamowita fantazja. Pokręcona zabawa przemocą w każdym kolejnym odcinku wskakuje na nowy poziom, by osiągnąć apogeum wtedy gdy Lorne Malvo zsyła na pewnego nieszczęśnika plagi rodem ze Starego Testamentu. A to jeszcze nie koniec, to dopiero połowa sezonu!
6. Doskonały scenariusz i realizacja
W dzisiejszych czasach to już oczywistość, że seriale realizowane są jak filmy, z dbałością o każdy szczegół w każdej scenie. I takie jest "Fargo", którego każda minuta to uczta dla oczu. Do scenariusza też nie sposób się przyczepić – widać, że wszystko zostało dokładnie przemyślane i wszystko jest na swoim miejscu. Do tego dochodzą przepyszne dialogi z lekką nutką absurdu.
7. Chaos, który wciąga
Najważniejsze jednak jest to, że "Fargo" spełnia podstawowe zadanie każdego serialu: wciąga nas od pierwszej chwili i już nie wypuszcza ze swoich objęć. Po pilocie, w którym zafundowano nam prawdziwą krwawą łaźnię, akcja toczy się niespiesznie swoim rytmem, ale to nie znaczy, że będziecie się nudzić. Nie, Wy będziecie umierać z ciekawości co dalej – bo w zaśnieżonej Minnesocie zapanował chaos, który jak potężny wir wkręca kolejnych bohaterów. I nas też.
8. Studium ludzkiej natury
Tak jak filmowe "Fargo", serial FX to błyskotliwe studium ludzkiej natury. Mamy tu szatana w ludzkiej skórze, którego ulubioną rozrywką jest igranie z drugim człowiekiem. Mamy tchórzliwego ciamajdę, który postawiony pod ścianą porzuca dotychczasowy kodeks moralny i ucieka się do wszelkich dostępnych środków, włącznie z morderstwem, byle tylko przetrwać. Mamy dziewczynę, która patrzy na ludzi i widzi znacznie więcej, niż ci ludzie chcą jej powiedzieć. Mamy dziwacznych morderców, głupie żony i jeszcze głupsze dzieci, prostych mieszkańców amerykańskiej prowincji, różne typy biznesmenów i stróżów prawa. I wszyscy są świetni, wszyscy są fajnie napisani – nawet właścicielka motelu i jej syn, którzy pojawiają się dosłownie na parę minut, dają się zapamiętać.
9. Cały sezon napisał jeden scenarzysta
"Detektyw" udowodnił, że jeden scenarzysta potrafi napisać serial lepiej niż cały ich sztab. Jeden człowiek może stworzyć dzieło niemal literackie, perfekcyjne i spójne w każdym calu, trzeba mu tylko dać wystarczająco dużo czasu. Wygląda na to, że Noah Hawley, który dotychczas znany był m.in. jako scenarzysta "Kości", sprostał temu zadaniu. Pierwsze cztery odcinki są świetne i nie ma powodu sądzić, że to się zmieni.
10. Niespodzianki dla fanów filmu Coenów
W odcinku "Eating the Blame" świat serialowy skrzyżował się z filmowym – i była to cudowna niespodzianka. Chyba każdy, kto widział film, zwariował z zachwytu w momencie, kiedy przenieśliśmy się do 1987 roku i razem z jednym z bohaterów zawędrowaliśmy pod ten płot, gdzie Steve Buscemi zakopał walizkę zawierającą niemal milion dolarów. Fantastyczny pomysł, rewelacyjne wykonanie – i oby takich niespodzianek pojawiło się więcej.