Hity tygodnia: "Suburgatory", "Dolina Krzemowa", "Louie", "24 godziny", "Revenge", "Fargo"
Redakcja
11 maja 2014, 18:02
"Dolina Krzemowa" (1×05 – "Signaling Risk")
Nikodem Pankowiak: Każda szanująca się firma musi mieć dobre logo. Żadnych małych liter, broń Boże, musi to być coś wyróżniającego się, stworzonego przez wielkiego, najlepiej ulicznego artystę. To właśnie wokół poszukiwań logo w głównej mierze kręci się ten odcinek i trzeba przyznać, że był to strzał w dziesiątkę.
Oczywiście to nie jest jedyny mocny akcent tego odcinka – kolejny raz możemy zobaczyć, jak pokręceni są ci wielcy miliarderzy z Doliny Krzemowej oraz pośmiać się z nowoczesnych technologii, które wciąż potrafią zawieść, gdy tylko oddalimy się od cywilizacji. No i te wszystkie rozważania o rasizmie oraz scena z garażem pełnym marihuany – perełki! "Silicon Valley" kolejny już raz udowadnia nam, że niespodziewanie stało się jedną z najlepszych komedii ostatnich miesięcy. Szkoda, że już tylko trzy odcinki do końca.
Marta Wawrzyn: To chyba był najzabawniejszy odcinek w krótkiej na razie historii "Doliny Krzemowej". Pan artysta stworzył logo, które na pewno wyróżniałoby Pied Piper wśród firm z branży IT, ale koniec końców nie dziwię się, że chłopcy woleli coś prostszego. Takie logo, jak to ze Statuą Wolności, to coś, na co nasze pokolenie nie jest gotowe. Może pokolenie naszych dzieci… kto wie.
Najpiękniejsza była jednak scena z komunikatorami. Każdy, kto pracował przez internet, wie, że tak właśnie jest. Zdarzają się dni, kiedy zawodzi wszystko i człowiek musi wracać do starych, sprawdzonych metod, takich jak zwykły telefon oraz kartka papieru i długopis.
"Dolina Krzemowa" pewnie nigdy nie będzie serialem dla każdego. Ale ci, którzy mają do czynienia z tym światkiem, mają wiele powodów, by podziwiać tych genialnych trolli, jakimi są twórcy produkcji HBO.
"Suburgatory" (3×12 – "Les Lucioles")
Nikodem Pankowiak: Mogę wychwalać i wychwalać ten odcinek, a z tyłu głowy i tak będzie mi siedziała informacja, że ABC właśnie "Suburgatory" skasowało. Szkoda, bo "Les Lucioles" najlepiej pokazuje, że serial wracał do świetnej formy i można było jeszcze wiele z niego wyciągnąć. Niestety, za tydzień przyjdzie nam się pożegnać z tą produkcją już na zawsze.
Póki co możemy cieszyć się fantastycznym ślubem Lisy Shay i Malika Lefrique (!) – było równie romantycznie, co przy zaręczynach, a przy tym bardzo zabawnie (scena wejścia panny młodej!). Tym samym scenarzyści udowodnili, że nadal czują klimat i "Suburgatory" ma "to coś". Cała fabuła odcinka kręciła się wokół tego wydarzenia, Tessa zdała sobie sprawę, że wszyscy dookoła niej romansują, więc może pora i na nią. Scena rozmowy z Ryanem po francusku była po prostu mistrzowska.
Nie mogło też zabraknąć mojej ulubienicy, Dalii, która nawet na nie swoim weselu musiała zrobić wszystko, by pozostać w centrum uwagi. George i Dallas chyba odnaleźli się na nowo, co jasno pokazuje, że mając nóż na gardle twórcy przygotowali zakończenie, które pozwoli serialowi godnie pożegnać się z widzami. Już za kilka dni, szlag by to…
Marta Wawrzyn: Smutne strasznie będzie to pożegnanie, bo rzeczywiście serial wrócił w ostatnich tygodniach do formy, a może nawet był lepszy niż kiedykolwiek. Kluczem okazała się Dalia, najgłupsza, najbardziej pusta i egoistyczna blondynka, jaką telewizja widziała. Im jest jej więcej, tym lepiej dla "Suburgatory".
Wesele Lisy i Malika rzeczywiście było niesamowicie romantyczne. Kto by pomyślał, że wystarczy taki prosty trik jak robaczki świętojańskie, żeby wszyscy, z widzami włącznie, od razu wpadli w odpowiedni nastrój! A tymczasem w "The Big Bang Theory", które jest najchętniej oglądanym sitcomem i pewnie będzie mieć jeszcze z pięć sezonów, dwójka drewnianych aktorów odegrała najbardziej drewniane zaręczyny w historii. Nie rozumiem amerykańskiej publiczności, naprawdę nie rozumiem.
"24 godziny" (9×01-02 – "Day 9: 11:00 a.m. – 12:00 p.m." i "Day 9: 12:00 p.m. – 1:00 p.m.")
Marta Wawrzyn: Takie powroty nie zawsze się udają, a jednak tym razem wyszło świetnie. "24: Jeszcze jeden dzień" wciąga od pierwszych sekund w ten szalony świat serialowy, w którym wydarzenia pędzą przed siebie w niesamowitym tempie, w rytm tykania zegara. I przedstawia nam zupełnie nowego Jacka Bauera – twardziela i geniusza, ale też człowieka samotnego, zniszczonego psychicznie i wykończonego ciągłym uciekaniem. Człowieka, którego jego własny kraj nazywa zdrajcą i psychopatą, i po którym wszyscy spodziewają się najgorszego.
Zmieniła się też Chloe, zmieniły się okoliczności, zmieniły się zagrożenia, zmieniła się geopolityka. I pojawiły się nowe, fantastyczne postacie, z których najdoskonalszym nabytkiem wydaje się agentka Kate Morgan (Yvonne Strahovski) – kobieta piękna, zabójczo inteligentna i podobnie jak Jack skłonna łamać zasady, kiedy uważa to za słuszne. Na razie to główna przeciwniczka Jacka, ale chyba skończy się to inaczej, prawda?
Przed nami jeszcze dziesięć godzin pełnych szalonych pościgów, wybuchów i emocji podkręconych na maksa. I pozostaje tylko żałować, że tak mało – bo chyba nie ja jedna chętnie bym spędziła cały dzień z Jackiem Bauerem.
"Louie" (4×01-02 – "Back" i "Model")
Marta Wawrzyn: Dwadzieścia miesięcy bez "Louiego" było prawdziwym koszmarem. Na dodatek oczekiwaniu towarzyszyła niepewność, czy serial po powrocie będzie tak samo wspaniały jak kiedyś – bo wiecie, co potrafią zrobić z serialami takie przerwy. Wszelkie obawy okazały się nieuzasadnione, "Louie" w dwóch pierwszych odcinkach 4. sezonu zaprezentował wszystko, co ma najlepsze.
"Back" był serią luźno powiązanych scen, rozpoczętych genialną sekwencją ze śmieciarzami, wdzierającymi się bezczelnie do sennego świata głównego bohatera. Ale cudowne było wszystko: absurdalna dyskusja o masturbacji przy pokerze, Louie w sex shopie, wizyta u lekarza zakończona konkluzją, że jak człowieka bolą plecy, to nic się nie da zrobić. Fragmenty stand-upów idealnie to wszystko spajały i w efekcie miałam wrażenie, że znów oglądam pilota. Gdybyście chcieli zacząć przygodę z serialem FX od tego odcinka, prawdopodobnie możecie to zrobić, bez ryzyka, że się pogubicie.
"Model" podobał mi się nawet bardziej niż "Back", bo kocham te wszystkie dziwne dni Louiego, które zaczynają się od jakiegoś spotkania albo podróży i od przypadku do przypadku prowadzą do coraz dziwniejszych wydarzeń, tam, gdzie moja wyobraźnia przestaje już sięgać. To był właśnie jeden z tych dni: łysiejący i niezbyt szczupły facet w średnim wieku najpierw został upokorzony na scenie, a potem wsiadł do auta z zachwyconą nim modelką i jego życie się odmieniło, przynajmniej na parę chwil. Yvonne Strahovski wypadła świetnie – zwykle oglądamy ją w zupełnie innych rolach, a tu była tak swobodna, naturalna i roześmiana, że można było zakochać się w sekundę.
A zakończenie tej historii i uśmiech Louiego w scenie z dziewczyną z baru to po prostu mała perełka. Więcej takich komedii poproszę!
"Fargo" (1×04 – "Eating the Blame")
Marta Wawrzyn: Z pewnością najzabawniejszy, a możliwe, że i najlepszy z dotychczasowych odcinków "Fargo". Billy Bob Thornton przechodził w każdej kolejnej scenie samego siebie, a ta, w której zesłał na nieszczęsnego Stavrosa plagi rodem ze Starego Testamentu, to po prostu mistrzostwo świata. Lester tymczasem pokazał, co potrafi wymyślić w podbramkowej sytuacji taki drobny cwaniaczek jak on – i tu wielkie brawa dla Martina Freemana, który pokazał nam pełną gamę możliwości swojego bohatera. Oglądając scenę w areszcie, nie wiedziałam już, czy śmiać się, czy płakać, bo mimo wszystko wciąż mam słabość do tego fajtłapy i dobrze mu życzę. A wiem, że czeka go marny koniec – musi czekać!
W natłoku fantastycznych scen łatwo zapomnieć o perełce, którą nam zafundowano na samym początku odcinka. Cofnęliśmy się do roku 1987, w którym działo się filmowe "Fargo" i zawędrowaliśmy pod ten płot, gdzie Steve Buscemi zakopał walizkę pełną kasy. Stavros od razu uwierzył w Boga, widząc to znalezisko – i trudno mu się dziwić. Ale kara, która go spotka, nie będzie od Boga. Ona będzie od szatana w ludzkiej skórze.
"Revenge" (3×21 – "Impetus")
Marta Wawrzyn: Musiałam się chwilę zastanowić, odbyć debatę z samą sobą, czy ten hit rzeczywiście należy się "Revenge". Wyszło mi, że tak, ale po części dlatego, że to ogólnie był średni tydzień, w którym nie było aż tylu wybitnych odcinków. Widać wszyscy czekają do finału. A tymczasem w "Zemście" szaleją już przed finałem.
I dobrze, że szaleją i wracają do korzeni, przypominając sobie wreszcie, o czym jest ten serial i czemu zaczęliśmy go w ogóle oglądać. Conrad w kajdankach, złapany w sidła Emily, rzeczywiście był doskonałym widokiem. Oby tylko nie okazało się, że za chwilę go wypuszczą, bo jakiś prawnik powie dwa zdania. Nie, to ma być koniec Conrada Graysona, inaczej to nie ma sensu.
Chciałabym też, aby 4. sezon już był ostatni i aby rozegrało się w nim najważniejsze starcie serialu – pomiędzy Emily a Victorią. Bez zapychaczy, bez mnożenia bohaterów i wątków, bez nadziei na to, że ktokolwiek skończy tam szczęśliwy. Za dużo żądam?