"Castle" (6×23): To nie tak miało wyglądać
Andrzej Mandel
13 maja 2014, 17:21
Po słabszej końcówce 6. sezonu otrzymaliśmy finał, którt najpierw dobrze bawił, by na koniec solidnie wcisnąć w fotel. Niby spodziewałem się czegoś w tym stylu, ale niekoniecznie w ten sposób. Jeżeli nie oglądaliście "For Better or Worse", to recenzję czytacie na własną odpowiedzialność – zawiera tak duży spoiler, że większego być nie może.
Po słabszej końcówce 6. sezonu otrzymaliśmy finał, którt najpierw dobrze bawił, by na koniec solidnie wcisnąć w fotel. Niby spodziewałem się czegoś w tym stylu, ale niekoniecznie w ten sposób. Jeżeli nie oglądaliście "For Better or Worse", to recenzję czytacie na własną odpowiedzialność – zawiera tak duży spoiler, że większego być nie może.
Niby wszyscy od początku wiedzieliśmy, że Kate nie była całe życie odpowiedzialną panią detektyw, a i w wersję "grzecznej dziewczynki" nikt by nie uwierzył. Niemniej Marlowe i Miller postanowili nieco podnieść poprzeczkę i problemy w finale 6. sezonu zaczęły się od odkrycia, że Kate jest… mężatką od 15 lat. Jej mąż Roger (bardzo fajnie sprawdził się w tej roli Eddie McClintock) regularnie był na bakier z prawem, ale dało się go odnaleźć – jedyne, co miał zrobić, to podpisać odpowiednie dokumenty (w tym momencie polscy rozwodnicy wzdychają "Czemu w Polsce nie jest tak łatwo?"). Fani oczywiście narzekają, że "Marlowe zrobił z Kate głupią dziewuchę", ale mnie ten pomysł nawet się spodobał.
Jak łatwo się domyślić, od tego momentu zaczęły się kłopoty. Nie dość że mąż chciał przysługi w zamian za podpis, co wymagało od Kate włamania do cudzego auta, to jeszcze został uprowadzony przez nieznanych sprawców. A miejscowa policja w osobie sympatycznej policjantki doradziła Kate, aby dała sobie spokój z Rogerem. Jakby problemów nie było dosyć – wymarzone miejsce na ślub uległo spaleniu i tylko kreatywność Alexis i Marthy pozwoliła Rickowi znaleźć czas, by pojechać wspomóc Kate.
Trzeba przyznać, że wątek kryminalny został wymyślony całkiem nieźle, pomysł z zapomnianym ślubem też się przyzwoicie sprawdził, a całość ułożyła się w dwie zgrabne historie miłosne, które nie trąciły telenowelą, bardziej komedią (plus pastor z zamiłowaniem do striptizerek). Razem dostaliśmy zgrabną przypowiastkę o pokonywaniu przeszkód na drodze do szczęścia plus praktyczny dowód na potwierdzenie praw Murphy'ego. Wszystko zmierzało do szczęśliwego finału – łącznie z lepszą suknią, która zastąpiła pierwotną, zniszczoną przez kanalizację – gdy okazało się, że aż tak dobrze to nam nie będzie.
Ostatnia scena mocno wcisnęła w fotel – zapłakana Kate w sukni stojąca nad płonącym w rowie samochodem Castle'a naprawdę wycisnęła łzy. W takiej chwili wszyscy spodziewaliśmy się raczej, że na koniec zobaczymy małżeński pocałunek, a nie sugestię, że pan młody zginął w wypadku.
Oczywiście, wszyscy wiemy, że nie był to wypadek. Teraz pojawia się pytanie, w jakim stanie jest Rick (Andrew W. Marlowe już zdradził, że Nathan Fillion ma kontrakt na 7. sezon, więc serial nie zmieni się w opowieść o zemście niedoszłej panny młodej – choć Kate mogłaby kogoś pościgać, nawet bez zalegania w śpiączce…). Nie wiemy też, kto za tym stoi. Być może 3XK jednak żyje – albo jego naśladowca. Tu wszystko jest możliwe, a czegoś więcej dowiemy się dopiero na jesieni.
Przyznaję, że ten zabieg bardzo mi się spodobał. Gdyby sezon zakończył się ślubem, to nie czekałbym na 7. sezon w napięciu, tylko, po prostu, czekał. Teraz chciałbym się doposażyć w wehikuł czasu, albo wykraść skrypty scenariusza. I chyba o to chodzi, prawda? Finał sezonu Castle'a zasłużył na miejsce wśród hitów tygodnia.