"Rosemary's Baby" (cz. I): Pszoniak całuje Saldanę
Nikodem Pankowiak
14 maja 2014, 14:14
Agnieszka Holland wzięła na warsztat historię, którą 46 lat temu w perfekcyjny sposób opowiedział Roman Polański. No i niestety, kolejny raz okazało się, że pewnych rzeczy lepiej nie ruszać. Uwaga na spoilery (tak, z filmu też).
Agnieszka Holland wzięła na warsztat historię, którą 46 lat temu w perfekcyjny sposób opowiedział Roman Polański. No i niestety, kolejny raz okazało się, że pewnych rzeczy lepiej nie ruszać. Uwaga na spoilery (tak, z filmu też).
Wojciech Pszoniak całuje Zoe Saldanę! – poinformował wczoraj na Twitterze Bartosz Węglarczyk. I choć Pszoniak aktorem wielkim jest i basta, to trochę obrazuje to, jak malutkimi "sukcesami" naszych rodaków w Hollywood się cieszymy. Nie oszukujmy się, gdy nie osoba reżyserki miniserialu, Saldanę całowałby ktoś inny. Swoją drogą, chyba nie najlepiej świadczy to o produkcji Holland, jeśli dla dziennikarza był to najbardziej godny zapamiętania moment.
Agnieszka Holland porwała się z motyką na słońce. No bo trudno inaczej określić wzięcie na warsztat jednego z najlepszych filmów grozy w historii kina i opowiedzenie go na nowo w taki sposób, aby przykuć widza do ekranu. Czy da się stworzyć lepszy klimat, niż ten z 1968 roku, za który odpowiadał Roman Polański, a pomagał mu jak zwykle genialny Krzysztof Komeda? Czy Zoe Saldana może w swojej roli doskoczyć do poziomu, jaki prezentowała Mia Farrow? Gdy ktoś zadaje sobie te pytania przed obejrzeniem serialu, odpowiedź może być tylko jedna…
Moje obawy były uzasadnione, a pogłębiała je średnia ocen na Metacritic – 53/100. Musicie przyznać, że wynik daleki jest od imponujących. I po obejrzeniu pierwszej części tej miniserii stwierdzam, że absolutnie mnie to nie dziwi. Holland nie zamierzała jedynie odświeżyć dzieła Polańskiego i chwała jej za to, ale niestety nie udało jej się odtworzyć tej gęstej atmosfery filmu, którą można byłoby kroić nożem (wersja krakowska: maczetą).
Trochę żałuję, że przed podejściem do tego serialu nie odświeżyłem sobie filmu, być może wyłapałbym więcej smaczków niż tylko słynny wózek. Niektóre ujęcia z zamierzenia mają budować atmosferę, ale jakoś się to nie udaje. Dyskretne spojrzenia na chimerę na ścianie budynku, pierścień na palcu Margaux – to wszystko na nic. Muzyka również nie działa na widza w żaden szczególny sposób – Holland może nie być Polańskim, Antoni Komasa-Łazarkiewicz Krzysztofem Komedą nie jest tym bardziej.
Co zmieniono w stosunku do filmu? Nowy Jork stał się Paryżem, ale poza kilkoma naprawdę ładnymi ujęciami miastami, niczego to nie zmienia, zwłaszcza że wszyscy Francuzi mówią bardzo dobrze po angielsku (hahaha). Guy (Patrick J. Adams z "Suits") nie jest początkującym aktorem, a zmagającym się z brakiem weny pisarzem z ciepłą, świeżą posadką na Sorbonie. On i Rosemary wydają się idealnym małżeństwem i to mimo skazy w postaci straty dziecka. Ich życie zmienia się, gdy poznają Margaux (Carole Bouquet) i Romana (Jason Isaacs z "Awake") Castevet – dwójkę intelektualistów, którzy zaczynają mieć niebezpiecznie duży wpływ na ich życie, fascynacji nimi ulega zwłaszcza Guy. Rosemary co jakiś czas ma swoje obawy, ale za każdym razem po chwili je odrzuca.
"Dziecko Rosemary" jest produkcją dość mroczną, choć zdecydowanie przydałoby się tutaj więcej wyrazistości. Polański rzucał nam drobne, a z czasem coraz większe, wskazówki, że z rodziną Castevetów coś jest nie tak. U Holland nawet ci, którzy filmu nie znają, natychmiast zorientują się, kto jest tym złym. Kawa na ławę, niech widz nie wysila się z myśleniem, bo jeszcze się w nim pogubi. Pani Agnieszko, komu jak komu, ale pani nie przystoi. To właśnie tego poczucia, że coś jest nie tak, brakuje mi tutaj najbardziej. Monolog księdza o kanibalach i satanistach, choć uzupełniony bardzo sugestywnymi obrazami, rujnuje wszystko, co go poprzedzało. A już wtedy film stał na chwiejnych fundamentach. Niektóre ze scen są zaskakująco (jak na standardy stacji ogólnodostępnych) brutalne i krwawe, jednak je wszystkie chętnie zamieniłbym na choćby sekundę z ciarkami na plecach.
Przed nami jeszcze jedna część historii o satanistach, diable, kanibalach i innych takich. Z pewnością ją obejrzę, głupio byłoby porzucać całą historię w połowie, ale nie czekam z wypiekami na twarzy na to, co będzie dalej. Atmosfera grozy jest niemal niezauważalna, niektóre sceny wręcz groteskowe i w zasadzie to ciężko wspomnieć o czymkolwiek szczególnym. "Dziecko Rosemary" to nie jest zły serial, ale tym bardziej nie jest to serial dobry – ot, kolejna produkcja, o której za tydzień wszyscy zapomną. Plus za dobre aktorstwo, ale i tak chyba nie pozostaje nam nic innego, jak ekscytować się tym, że Pszoniak całował Saldanę.