"Penny Dreadful" (1×01-02): Wiktoriańskie straszenie
Marta Wawrzyn
17 maja 2014, 18:00
Showtime tej wiosny nas straszy, oferując przerażającą historię za pensa, w której roi się od postaci dobrze znanych z literatury. Obsada jest fantastyczna, klimat jest niesamowity – i choćby dlatego warto ten serial oglądać. Uwaga na spoilery.
Showtime tej wiosny nas straszy, oferując przerażającą historię za pensa, w której roi się od postaci dobrze znanych z literatury. Obsada jest fantastyczna, klimat jest niesamowity – i choćby dlatego warto ten serial oglądać. Uwaga na spoilery.
Wiecie, co to było penny dreadful? To tanie, sensacyjne historyjki, sprzedawane w XIX-wiecznej Anglii za pensa. Wrzucano do nich co się tylko dało, nie szczędząc kupującym je przedstawicielom klasy pracującej niecodziennych przygód, makabrycznych widoków i wszystkiego, co straszne, brutalne, obrzydliwe i intrygujące. I taką właśnie historyjką jest "Penny Dreadful" – tyle że napisaną i zagraną na bardzo wysokim poziomie.
"Nie dziw się niczemu, co zobaczysz, i nie wahaj się" – mówi jeden z bohaterów do drugiego, kiedy wkraczają razem w mroczny świat nocnego Londynu, w którym można spotkać każdego możliwego potwora i stracić życie w jednej sekundzie. Wkraczają, bo mają zadanie do wykonania – sir Malcolm Murray (Timothy Dalton), dżentelmen, który większość życia spędził, podróżując po Afryce, stracił córkę. Mina (tak, TA Mina!) została porwana i stało się z nią coś strasznego, ale ojciec nie traci nadziei, że ją odzyska. Dla niej jest gotów wymordować cały świat.
Zgodnie z zasadą "przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę" formuje grupę pomocników, którzy nie będą się niczego obawiać ani niczemu dziwić. Jest tu Vanessa Ives (Eva Green) – kobieta piękna i tajemnicza, która w dzień wróży z kart i bawi się w Sherlocka Holmesa, a wieczorem przemienia się w medium, przerażające damy i dżentelmenów podczas eleganckiego przyjęcia. Eva Green wydaje się być stworzona do tej roli – wygląda rewelacyjnie w czarnych koronkach, które nosi jako Vanessa, a do tego już w pilocie pokazuje, że umiejętności aktorskie ma nie byle jakie. Jeśli któraś postać potrafi przestraszyć widza, to jest to właśnie ta stworzona przez Evę Green.
Vanessa werbuje do drużyny Amerykanina Ethana Chandlera (Josh Hartnett), który jeździ z trupą zabawiającą widzów przedstawieniami o Dzikim Zachodzie. Ale ten gość to nie tylko wędrowny aktor – nie dość że doskonale strzela, to jeszcze na pierwszy rzut oka widać, że ukrywa jakiś sekret. I do tego ma słabość do przygody, którą szybko wykorzystują Vanessa i sir Malcolm.
Wielkie wrażenie robi Harry Treadaway jako dr Victor Frankenstein, romantyczny, szalony, niczego nie lękający się młodzieniec, który deklaruje, że w nauce interesuje go tylko jedna rzecz: ta cienka granica, która dzieli życie od śmierci. Młody doktor oczywiście mieszka w zawalonej książkami mrocznej norze, gdzie ukrywa przed światem swoje laboratorium. A w nim oczywiście rodzi się dobrze nam znany stwór, który dostaje szekspirowskie imię Proteus.
W drugim odcinku pojawia się Billie Piper (Rose z "Doktora Who") w roli Brony Croft, kobiety, która nie boi się żadnych wyzwań. Ani żadnej pracy. I to też jest świetnie napisana, wyrazista, lekko zawadiacka postać, która już od pierwszej chwili daje się lubić.
"Penny Dreadful" odwala kawał dobrej roboty, podobnie jak "Liga Niezwykłych Dżentelmenów" miksując postacie dobrze znane z literatury – oprócz ojca Miny i doktora Frankensteina pojawia się też Dorian Gray – ze stworzonymi przez siebie bohaterami. Ani przez moment nie odnosi się wrażenia, że jest w tym coś sztucznego albo że ktoś tu nie pasuje. Nie, to wszystko zostało dokładnie przemyślane, każdy ma tu swoje miejsce i swoją rolę. Cały świat przedstawiony jest zresztą takim miksem. Odnajdziemy w nim mnóstwo klasycznych motywów, począwszy od wampirów i Frankensteina, a skończywszy na Kubie Rozpruwaczu i egipskiej Księdze Umarłych.
Wśród twórców serialu figuruje m.in. reżyser Sam Mendes, ale człowiek stojący za tym projektem jest tak naprawdę jeden: John Logan, scenarzysta takich filmów, jak "Gladiator", "Aviator" czy "Skyfall". Ten facet w pojedynkę napisał cały sezon "Penny Dreadful" i już choćby dlatego należy ufać, że scenariusz został przemyślany od A do Z. Nawet jeśli po dwóch pierwszych odcinkach nie do końca można to ocenić, bo za wiele się w nich jeszcze nie dzieje.
Czy "Penny Dreadful" potrafi porządnie przestraszyć? Nie, raczej nie. Owszem, zdarzają się makabryczne widoki, ale jeśli pominąć kilka takich scen, to jest to takie wiktoriańskie straszenie przy użyciu najprostszych środków. Współczesnego widza to nie przerazi – ale też "Penny Dreadful" raczej nie ma przerażać. Ma wciągać nas w tę pokręconą historię i zachwycać klimatem.
I tak dochodzimy do tego, co w nowej produkcji Showtime, jest najlepsze: klimat. Cu-dow-ny! Serial przenosi nas do Londynu w roku 1891. Epoka wiktoriańska zbliża się powoli do końca, latarnie gazowe zaczyna zastępować elektryczność, miasto zdaje się wychodzić z mroku. A jednocześnie za każdym rogiem czai się coś niepokojącego, jakieś nieokreślone strachy, które ekscytują biednych ludzi, kupujących za pensa sensacyjne opowieści.
"Penny Dreadful" z wierzchu wygląda jak gotycki horror, ale w każdej scenie widać nowoczesne podejście twórców do tematu. Widać, że wzięto wyświechtane motywy i stworzono z nich zupełnie nową jakość. I choć po dwóch odcinkach nie uważam, aby był to serial wybitny, zdecydowanie chcę oglądać go dalej. Bo wszystko tutaj świetnie do siebie pasuje, bo atmosferę można kroić nożem, bo serialowy świat jest piękny wizualnie, a Eva Green wygląda jak mroczna bogini.
Bo czuję się, jakbym znów miała 13 lat i czytała jedną z tych angielskich książek przygodowych, w których bohaterowie zwiedzali niezwykłe światy i walczyli z przedziwnymi niebezpieczeństwami. Zawsze w nich byli dzielni lordowie, polujący na lwy w Afryce, eleganckie kluby dla dżentelmenów (takie jak ten, do którego sir Murray zabiera Victora, a wcześniej wysyła mu odpowiednie odzienie), kobiety biegłe w sztuce manipulowania słowami, lekko stuknięci profesorowie, specjalizujący się w starożytnościach. Mrożące krew w żyłach wątki przeplatały się ze scenami lekkimi, przyjemnymi i pełnymi humoru, a nad wszystkim unosił się duch przygody niedostępnej zwykłemu śmiertelnikowi. Tu mam to wszystko – i jeszcze mam Frankensteina, potworne wampiry i Doriana Graya. A na tym pewnie nie koniec.
Dwa pierwsze odcinki "Penny Dreadful" to zapowiedź wielkiej przygody w pięknych i mrocznych okolicznościach. Wszystkie postacie bez wyjątku wydają się interesujące, a obsadę dobrano fantastycznie. Fabuła na razie rozwija się wolno, ale to nic złego, bo mamy czas delektować się przepysznym klimatem i świetnie napisanymi dialogami. I oby tak dalej.