"Mad Men" (7×06): Prawie jak rodzina
Marta Wawrzyn
19 maja 2014, 19:20
Jeśli przestaliście już wierzyć, że "Mad Men" potrafi wciąż być wielkie, macie dowód. "Mad Men" znów jest wielkie, a recepta na sukces okazała się bardzo prosta. Uwaga na spoilery.
Jeśli przestaliście już wierzyć, że "Mad Men" potrafi wciąż być wielkie, macie dowód. "Mad Men" znów jest wielkie, a recepta na sukces okazała się bardzo prosta. Uwaga na spoilery.
Jestem zachwycona! Wiem, wiem, narzekałam dużo na ten sezon "Mad Men", a jeszcze więcej na poprzedni – ale dziś nie usłyszycie ani jednego złego słowa. Bo oto zobaczyłam najlepszy odcinek od dawna, może nie dorównujący wspaniałemu "The Suitcase", ale "The Suitcase" może być tylko jedno.
Don i Peggy znów rozmawiają
Jedną z rzeczy, które najbardziej mi przeszkadzały w 6. i 7. sezonie "Mad Men", był kompletny rozpad relacji Dona i Peggy. Trudno mi było uwierzyć, że tych dwoje zachowuje się w stosunku do siebie jak obcy ludzie, a momentami wręcz wrogowie, bo przecież wiemy nie od dziś, jak świetnie oni się rozumieją. I nie chodzi mi tylko o tę pamiętną rozmowę z "The Suitcase", dowodów na to, że oni praktycznie są tą samą osobą, uzbierało się więcej. Nie przyjmowałam więc do wiadomości, że to już koniec, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że owszem, to koniec.
I proszę – jednak nie! Nie ma sensu tu opisywać krok po kroku, co się stało, bo zakładam, że widzieliście to co ja. I tak jak ja zobaczyliście, że połączyło ich niezadowolenie z dotychczasowego kształtu reklamy Burger Chefa i to, że oboje nie znaleźli zrozumienia gdzie indziej. To Don okazał się tu mądrzejszy i dojrzalszy. Nie tylko przybył do swojej dawnej protegowanej, kiedy go potrzebowała, parkując przed biurem białego konia, ale też sprytnie sprowadził ją do parteru jednym żartem, w którym zawarta była sama prawda na temat jej zachowania: "Najpierw obrażam ludzi, których pomocy potrzebuję, a potem robię sobie drzemkę. I zaczynam od początku". A potem zrobił i sobie, i jej drinka. Magia! Czysta magia. Duch dawnego "Mad Men" objawił się znów w SC&P.
W relacji Dona i Peggy najlepsze jest to, że oni nie wstydzą się przed sobą niczego. Nie ma rzeczy, której by sobie nie powiedzieli – i tak ona zwierza mu się, że skończyła parę tygodni temu trzydziestkę i nie wie, jak być matką, stała się za to jedną z tych kobiet, które kłamią na temat swojego wieku. On mówi, że nigdy nic w życiu nie zrobił i nikogo nie ma. Ona pyta, co jej poszło nie tak. On zapewnia ją, że radzi sobie świetnie. I to prawda, radzi sobie świetnie, co nie przeszkadza jej być najbardziej nieszczęśliwą istotą pod słońcem.
Nie pada tu wiele słów, ale widać, że trafiają one, gdzie trzeba, bo jedno potrafi przejrzeć drugie na wylot. A najfajniejsze jest to, że ta niesamowita, szczera rozmowa toczy się niejako na marginesie opracowywania nowej strategii! Głęboko skrywane myśli, którymi żadne z nich nie podzieliło się jeszcze nigdy ze światem, stają się częścią nowej koncepcji reklamy Burger Chefa. Bo to właśnie oni robią: zamieniają ludzkie emocje w reklamy.
Całości dopełnia piękna, kameralna, intymna, choć nie w romantyczny sposób, scena tańca przy cudownie klasycznym "My Way" Sinatry – które oczywiście nie pojawiło się przypadkiem, bo w "Mad Men" nie ma przypadków. Don i Peggy odnaleźli się w odpowiednim momencie, w środku tego wielkiego stanu niepewności, jakim jest życie, i dali sobie nawzajem to, czego akurat potrzebowali.
Megan pakuje walizkę
Komentowanie rozpadu małżeństwa Draperów nie ma już większego sensu – widać, jak się sypie, a analizowanie kolejnych etapów tego sypania się stało się już zwyczajnie nużące. Ale to nie przypadek, że zaraz po scenie tańca Peggy i Dona zobaczyliśmy Megan w samolocie, z papierosem i drinkiem w ręku. Choć Don wyraźnie ucieszył się z jej przyjazdu i dał się ponieść chwili, kiedy zobaczył ją na swoim nowojorskim balkonie, znów widać, w jak różnych kierunkach oni się poruszają. Nawet jeżeli oboje chcą dobrze, zgrzyt goni tu zgrzyt i nie da się tego zatrzymać.
A kiedy Megan mówi, że tęskni za swoimi rzeczami, sprawia wrażenie, jak gdyby do tych rzeczy była bardziej przywiązana niż do Dona. Mimo że w słowach oboje zapewniają się nawzajem, że chcą ze sobą być, to, co się dzieje poza słowami, tworzy zupełnie inny obraz. Don i Megan ciągle mijają się i nie są w stanie temu zaradzić.
Bob Benson się oświadcza
Rozmowę Peggy i Dona poprowadzono doskonale, ale nie ona jedna stanowi o wielkości "The Strategy". Bob Benson wrócił z Detroit i okazało się, że niedługo prawdopodobnie będzie pracował nie dla Chevroleta, a dla Buicka. Co go skłania do podjęcia pewnej decyzji dotyczącej życia prywatnego. Gdybyście jeszcze nie byli pewni orientacji seksualnej Boba, teraz dostaliśmy już wszystko czarno na białym. Bob jest gejem, ale głęboko schowanym w szafie. Jest ostrożny, unika kłopotów, nie mówi nikomu prawdy – i pewnie tylko dlatego jakoś trwa w tym biznesie.
Teraz wpada na rozsądny, zdawałoby się, pomysł i w przerażająco smutnej scenie oświadcza się Joan, której rodzinę uwielbia. Nawet jeśli to był tylko przypływ rozsądku, nie najlepiej potraktował rudą, proponując jej taki układ i przy okazji odrobinę przesadzając ze szczerością. Joan miała rację, posyłając go do wszystkich diabłów, choć możliwe, że faktycznie miłość nigdy nie będzie jej dotyczyć. Miała też rację, mówiąc, że nie powinien być z kobietą, powinien zakochać się i być z tym, kogo kocha. Ale to niestety oznacza, że może w latach 80. będzie dla niego nadzieja, w roku 1969 na pewno nie.
Efekt tych oświadczyn pewnie będzie taki, że już nie zobaczymy wujka Boba w domu Joan. Szkoda, bo to były sympatyczne sceny, oczywiście kiedy już przestaliśmy podejrzewać go o całe zło tego świata. Szkoda też, że Bobowi nie było dane spotkać się z Pete'em, który przyjechał z Kalifornii. Pete mógłby nie wytrzymać nerwowo takiego spotkania.
Pete odwiedza rodzinę
Opalony i uśmiechnięty Pete pojawił się wraz ze swoją słoneczną dziewczyną w Wielkim Jabłku i oczywiście mina szybko mu zrzedła. "Nie lubię cię w Nowym Jorku" – oznajmiła mu na koniec Bonnie, czytając w myślach nas wszystkich. Bo rzeczywiście, znów nie dało się go lubić. Pojawił się w domu po raz pierwszy od roku, córka już go nie poznaje, żona nie chce go widzieć, a rozwodu jak nie było tak nie ma.
Okazuje się, że nie bez powodu, Pete po prostu wciąż jest wściekle zazdrosny o byłą małżonkę. Trudno go choć trochę nie rozumieć, w końcu to Alison Brie. Ale też trudno go znów nie nienawidzić. Jego zachowanie to szczyt hipokryzji i straszna głupota na dodatek. Wydaje się być zakochany w Bonnie, a ona w nim – więc gdzie tu leży problem? Czemu nie może dać już spokoju byłej żonie, rozwieść się i zająć się swoją dziewczyną? Obu i tak nie będzie miał, może co najwyżej nie mieć żadnej! I zdaje się, że do tego właśnie zmierza jego historia.
Przy okazji ciekawostka: z ust wściekłej Bonnie padło słowo na "f". Nie zostało one wyciszone, a do tej pory "Mad Men" słowo na "f" miał zwyczaj wyciszać. Oczywiście do moralnych standardów HBO wciąż AMC bardzo daleko, ale to rzecz warta odnotowania. Nawet jeśli na razie jednorazowa.
Matki idą do pracy
Kampania Burger Chefa – kolejnego zła, które reklamuje SC&P – stała się lustrem, w którym bohaterowie zobaczyli, jak zmieniła się rodzina. Peggy i Don wydają się być w lekkim szoku, kiedy mówią głośno, że tradycyjna rodzina przestała istnieć. Bo choć żadne z nich nie żyje w tradycyjnej rodzinie, wciąż nie uważają, że to normalne. A to jest normalne. Matki idą do pracy, mężowie przestają dostawać obiady pod nos. Okropne, kolorowe, jasno oświetlone fast foody przyciągają całe rodziny, bo tak jest najszybciej i najwygodniej.
I niezależnie od tego, czy drzwi takiej restauracji przekracza rodzina dysfunkcyjna – jak Don, Peggy i Pete – czy całkiem "normalna", zawsze znajdzie się stolik dla czworga i wystarczająco dużo żarcia, żeby zaspokoić każdy głód. Ameryka zamienia się w wielki karmnik dla spieszących się ludzi, a SC&P ma w tym swój udział.
Dawno nie było odcinka "Mad Men", który byłby tak spójny pod każdym względem i dostarczyłby tylu emocji co "The Strategy". Elisabeth Moss i Jon Hamm znów pokazali, że mają niesamowitą chemię i potrafią razem zdobywać aktorskie szczyty. Z Pete'a wreszcie wyszło trochę prawdy. Bob Benson jasno nam pokazał, w jakim koszmarze żyje i ile różnych emocji skrywa za tym wielkim uśmiechem, który ma non stop przyklejony do twarzy. Roger jak zwykle rzucił kilkoma świetnymi tekstami. Harry najwyraźniej został partnerem, ale jeszcze o tym nie wie. Wszyscy zauważyli, że tradycyjna rodzina przestała istnieć, ale za to przyjaźnie potrafią dać człowiekowi dokładnie to, czego potrzebuje.
Świat się zmienia, a w bohaterach "Mad Men" najbardziej lubię to, że są tych zmian świadomi. Że rozmawiają o nich – czy to w "prawdziwym życiu", czy poprzez kampanie, które planują. Bez tego wglądu w głąb siebie serial byłby piękną wydmuszką. A tak mamy dzieło niemalże literackie, wypchane po brzegi małymi perełkami, przeznaczonymi dla widza, którego nie zadowala samo gapienie się w ekran.
A już za tydzień finał półsezonu, zatytułowany "Waterloo". Jeszcze kilka odcinków temu pewnie pomyślelibyśmy, że to będzie Waterloo Dona Drapera. Teraz krajobraz już zdążył się zmienić, Don wydaje się wracać na szczyt i nic nie zapowiada jego klęski. Ale może się mylę?