"Gang Related" (1×01): Jaka nudna infiltracja!
Marta Wawrzyn
25 maja 2014, 17:03
W 2006 roku Martin Scorsese zrobił świetną wersję "Infernal Affairs". Osiem lat później widać, że w tym temacie nie ma już nic nowego do powiedzenia. A już na pewno niczego nowego nie powie nam "Gang Related", nowy serial FOX-a.
W 2006 roku Martin Scorsese zrobił świetną wersję "Infernal Affairs". Osiem lat później widać, że w tym temacie nie ma już nic nowego do powiedzenia. A już na pewno niczego nowego nie powie nam "Gang Related", nowy serial FOX-a.
Podobnie jak "Infiltracja", "Gang Related" opowiada historię policjanta, Ryana Lopeza (Ramon Rodriguez), który w rzeczywistości pracuje dla gangu. I podobnie jak "Inflitracja", już od pierwszych scen życie tego młodego człowieka jest bardzo skomplikowane. Ryan pochodzi z latynoskiej dzielnicy Los Angeles, od dzieciństwa ma związki z lokalnym gangsterem Javierem Acostą (Cliff Curtis), przyjaźni się z jego synem Danielem i wzdycha do jego dziewczyny Silvii – krótko mówiąc, ten gang to niemalże jego rodzina.
Ale Ryan ma też drugie życie – policjanta LAPD, który, zdaje się, jest całkiem dobry w swoim fachu. Na tyle dobry, że załapuje się do specjalnej jednostki zajmującej się rozpracowywaniem gangów, którą kieruje Sam Chapel (Terry O'Quinn). Resztę łatwo odgadnąć – pojawiają się i problemy z utrzymaniem przykrywki, i dylematy moralne.
Przy czym na papierze brzmi to znacznie lepiej niż w rzeczywistości. Dlaczego? Bo "Gang Related" to serial do bólu schematyczny, poskładany ze świetnie znanych elementów. Z każdej sceny wyziera przeciętność. Przeciętny jest scenariusz, przeciętne są dialogi ("To nie była twoja wina. Nie mogłeś nic zrobić" – serio, kto to pisze i każe mówić Johnowi Locke'owi z "Lost"!?), przeciętne są zwroty akcje. Przeciętne jest wreszcie aktorstwo – owszem, Terry O'Quinn i Cliff Curtis starają się jak mogą, ale z pustego i Salomon nie naleje. Zwłaszcza że Ramon Rodriguez to aktorsko po prostu nie ta liga co ci dwaj panowie.
Intryga jest szyta tak grubymi nićmi, a błędy popełniane przez Ryana tak głupie, że momentami to aż boli. Zaskoczeń nie ma żadnych – "Gang Related" w pilocie nawet nie próbuje wyjść poza ograne schematy i dorzucić cokolwiek od siebie. Co może i nie byłoby takie złe – dziesięć lat temu. Dziś nawet od banalnego serialu akcji oczekujemy czegoś więcej: odrobiny oryginalności, pazura, fajnych twistów, bohaterów, z którymi możemy poczuć więź. Tu nie ma nic z tych rzeczy.
"Gang Related" w pilocie nie próbuje też choć trochę głębiej wniknąć w psychikę Ryana. Niby widzimy, w jakim środowisku się wychował i otrzymujemy zarys drogi, którą przeszedł – ale i tak młody policjant wydaje się na razie najbardziej papierową postacią w serialu. Co nie wróży dobrze na przyszłość.
Serial ma w sobie dużo z "Infiltracji", ma też coś z "The Wire". Może i mógłby być atrakcyjną rozrywką na lato, ale niestety jego zalety kończą się na Terrym O'Quinnie, paru nieźle nakręconych scenach akcji i przyjemnej oprawie muzycznej. Całą resztę już widzieliśmy i to w znacznie lepszej wersji. Po co więc oglądać to znowu?
"Gang Related" oficjalnie rozpoczyna sezon letni, wypełniony serialami lekkimi, łatwymi i czasem nawet przyjemnymi, które w większości rzucimy najdalej po paru odcinkach. Bo choć istnieją, ktoś je napisał, ktoś w nich gra, ktoś chce, żeby nam się podobały – to równie dobrze mogłoby ich nie być.