"Gra o tron" (4×10): Trudny Dzień Ojca
Michał Kolanko
17 czerwca 2014, 20:04
Niedziela 15 czerwca to w tym roku amerykański Dzień Ojca i jednocześnie data emisji ostatniego odcinka "Gry o tron" w tym sezonie. Jedno jest pewne, nie był to udany Dzień Ojca dla co najmniej jednego z nich w serialu. Ale to nie zmienia faktu, że "The Children" to finał godny całego sezonu. Spoilery!
Niedziela 15 czerwca to w tym roku amerykański Dzień Ojca i jednocześnie data emisji ostatniego odcinka "Gry o tron" w tym sezonie. Jedno jest pewne, nie był to udany Dzień Ojca dla co najmniej jednego z nich w serialu. Ale to nie zmienia faktu, że "The Children" to finał godny całego sezonu. Spoilery!
"The Children" to dobry odcinek. Nie jest to może rewelacyjny odcinek, ale kilka scen przejdzie na pewno do historii serialu. "Gra o tron" w tym roku była spektakularną, emocjonalną jazdą bez trzymanki niemal od początku do końca i to prawie bez potknięcia. To, co było niegdyś przekleństwem całego projektu – szatkowanie dcinków na zbyt wiele wątków – tym razem okazało się działać na jego korzyść. Bo pozwoliło nam śledzić losy naszych wszystkich ulubionych bohaterów jednocześnie, a twórcy nauczyli się dobrze rozkładać akcenty.
Jeden z głównych wątków tego sezonu to relacje rodzinne w u Lannisterów, a z przede wszystkim Tywina i Tyriona. Ten pierwszy to odpowiednik Franka Underwooda w Westeros. Finał sezonu dobitnie pokazuje jednak, że władza każdego człowieka jest ograniczona. Tywin w brutalny sposób nawigował politycznie, ale pod koniec wszystkie jego intrygi zawiodły. I to ze skutkiem śmiertelnym. Wcześniej Tywin dostał też bolesny cios z rąk Cersei, która zbuntowała się wobec jego kolejnego makiawelicznego planu.
Oczywiście rdzeniem całej sytuacji są jego relacje z synem. Mistrzowska kreacja Petera Dinklage w całym sezonie sprawia, że jego ostatnia rozmowa z ojcem nabiera dodatkowej głębi. Przez cały sezon dowiadywaliśmy się, jak traktowany jest Tyrion przez swoich najbliższych. W finale wreszcie mógł się im odpłacić, chociaż nie da się ukryć, że morderstwo na Shae kładzie się cieniem na uważaną za pozytywną postać Tyriona. Nawet jeśli uznamy, że była to zbrodnia w afekcie, w tej scenie Tyrion niebezpiecznie zbliżył się do rodzinnych wzorców, od których cały czas się odżegnywał.
Polityka była w tym sezonie równie brutalna jak w poprzednich. I chociaż trudno nazwać ten serial politycznym, to z całą pewnością dobrze pokazuje mechanizmy władzy, jak i jej limity. Szczególnie Daenerys musi zmierzyć się z ograniczeniami, które nie przełamie jej idealizm.
Drugim najbardziej emocjonalnym momentem finału było rozwiązanie wątku relacji Aryi i Ogara. Jak się okazuje, litość we Westeros jest naprawdę towarem deficytowym. Przy okazji dostaliśmy jedną z najlepszych walk sezonu, czyli starcie Brienne z Ogarem. Jak na sezon, w którym spektakularne starcia były niemal na porządku dziennym, to i tak wyróżniało się swoją brutalnością.
Pozostałe elementy finału sezonu – wydarzenia na Północy i krótkie sceny z Daenerys nie odstawały poziomem od reszty. Częściowa marginalizacja tej ostatniej postaci sprawiła, że scena ze smokami (mimo oczywistego wydźwięku symbolicznego łańcuchów, które im nałożyła) nie wywołała u mnie szczególnego wrażenia, może poza tym, że była rzeczywiście świetnie zrealizowana.
Z sezonu na sezon "Gra o tron" stawała się coraz większym zjawiskiem komercyjnym, jak i też fenomenem kultury masowej. W 4. sezonie projekt HBO osiągnął kolejny etap. I trudno się dziwić – to był niemal perfekcyjny sezon. Trudno wskazać jedną przyczynę, dla której wszystko oglądało się tak dobrze. To kombinacja niesamowitego tempa, spektakularnych scen, doskonałych kreacji aktorskich, charyzmatycznych i świetnie zagranych postaci (Oberyn!) oraz wspomnianego wcześniej budżetu i filmowego podejścia do całego projektu. W tym sezonie dowiedzieliśmy się o swoich ulubionych bohaterach dużo więcej, nasza znajomość ich losów i motywacji została znacznie pogłębiona. To także sprawiło, że ten sezon okazał się tak dobry.
"Gra o tron" pokazała, jak bardzo współczesne seriale stały się odrębnym, przewyższającym w niektórych aspektach kino zjawiskiem popkulturowym. W sytuacji, gdy Hollywood produkuje kolejne prequele i sequele, niemal bez żadnego ryzyka, twórcy takich projektów jak "Gra o tron" wykorzystują możliwości jakie daje im format. I to przede wszystkim z korzyścią dla nas.