"Fargo" (1×10): To nie sen, to zima w Minnesocie
Marta Wawrzyn
24 czerwca 2014, 19:08
Jedna z najbardziej klimatycznych, pokręconych i fascynujących podróży serialowego sezonu 2013/2014 zakończyła się dokładnie tak, jak zakończyć się powinna. Uwaga na wszelkie możliwe spoilery z finału.
Jedna z najbardziej klimatycznych, pokręconych i fascynujących podróży serialowego sezonu 2013/2014 zakończyła się dokładnie tak, jak zakończyć się powinna. Uwaga na wszelkie możliwe spoilery z finału.
Była zbrodnia, jest i kara – "Fargo" nie mogło zakończyć się inaczej, bo gdyby zatriumfowało zło, poczulibyśmy się oszukani. A jednak, mimo pewnej przewidywalności, od początku wpisanej w tę historię, niczego z tego co zobaczyliśmy po drodze przewidzieć się nie dało. Nie w tej formie, nie w tym kształcie. Finałowy odcinek "Morton's Fork" trzymał w napięciu jak diabli i zaskakiwał nas co chwila, mimo że przecież już w pierwszej minucie pokazano nam – subtelnie, ale jednak – marny koniec jednego z bohaterów.
Martin Freeman raz jeszcze udowodnił, że jest wielkim aktorem, a obsadzenie go w roli życiowego niedojdy, który staje się mistrzem zbrodni, było mistrzowskim posunięciem. Molly nie dała się nabrać, ja pewnie bym się nabrała, bo tyle zimnej krwi i takiego talentu aktorskiego jak Lester nie mają chyba nawet zawodowi zabójcy. A i inteligencją niełatwo mu dorównać: problem, jak przewieźć na drugą stronę rzeki kapustę, lisa i królika, rozwiązał w jednej chwili. A potem wyprowadził w pole swojego mistrza i uciekł przed tym, co dla Malvo zapowiadało się jak prosta egzekucja.
Ale na koniec poległ, musiał polec, bo ktoś, kto przekroczył tyle granic co Lester nie mógł tak po prostu żyć długo i szczęśliwie. A przynajmniej nie w świecie "Fargo", gdzie moralność zwykłego, prostego człowieka, który wszystko ma poukładane, w końcu zwycięża w starciu z najbardziej nawet absurdalnym złem. Koniec Lestera był niemalże poetyczny, wszak on po kruchym lodzie stąpał od pierwszego odcinka. Aż w końcu lód nie wytrzymał. Dosłownie.
Malvo, ten szatański geniusz, Mefistofeles z walizką pełną dusz zaklętych w taśmach, który miał zwyczaj pytać jednostki słabsze od siebie, czy aby na pewno tego właśnie chcą, wszystko miał świetnie rozplanowane, a jednak też przegrał. Musiał ustąpić, kiedy do gry powrócił listonosz Gus Grimly (Colin Hanks, genialny jak oni wszyscy), który wreszcie się zrehabilitował. Co prawda Gusowi drżały ręce, kiedy strzelał, ale najważniejsze, że w końcu trafił. Brawa i za tę postać – był taki moment, kiedy tego fajtłapy nie mogłam już znieść, a po finale darzę go uczuciami jednoznacznie pozytywnymi. To prawda, że na policjanta się nie nadawał, ale kiedy przyszło co do czego, stanął na wysokości zadania. Nie tylko Molly może być z niego dumna.
Allison Tolman też należą się za "Fargo" wielkie brawa i wszelkie nagrody tego świata. Critics' Choice Award już dostała i oby na tym się nie skończyło. Bo postać, która na początku wydawała mi się bardzo podobna do filmowej Margie, w ciągu dziesięciu odcinków przemieniła się w jedną z najbardziej wyrazistych bohaterek w serialu, który przecież miał w obsadzie przynajmniej kilku charyzmatycznych aktorów. Momentami aż nie mieściło się w głowie, jak ta dziewczyna może łączyć tak wielką siłę z takim spokojem i pogodą ducha. Jak może jednocześnie być w stanie przejrzeć zło na wylot ("Człowiek taki jak on może już nawet nie być człowiekiem" – mówi o Malvo, jak gdyby czytając nam w myślach) a z drugiej pozostać pełna zrozumienia dla ludzkich słabości. No chyba że chodzi o zbrodniarzy – dla tych już zrozumienia nie znajdowała.
Choć za kilka lat z 1. sezonu "Fargo" najlepiej pewnie będziemy pamiętać demonicznego Billy'ego Boba Thorntona, dlatego że zagrał najbardziej efektowną postać, to właśnie ci dobrzy, sympatyczni i poczciwi w finale fascynowali mnie najbardziej. Lou Solverson czuwający w największy mróz przed domem zięcia i przybranej wnuczki. Bill, z rezygnacją wyznający, że chciał tylko prostego życia, nie chciał zostać zmuszony do przyglądania się rzeczom, które w jego głowie się nie mieszczą. Molly, Gus i Greta w przesympatycznych, wypełnionych ciepłem scenach przed telewizorem.
Ci zwykli, przyzwoici ludzie wydają mi się tak wielcy, tak pewni tego, co robią, że nie wyobrażam sobie, aby na świecie istniało takie zło, które byłoby w stanie to zniszczyć. I to właśnie jest dla mnie w "Fargo" najlepsze: skontrastowanie kompletnych absurdów, nieludzkiej brutalności, hektolitrów krwi i szatańskich planów z siłą drzemiącą w normalnym człowieku, kierującym się prostą, ponadczasową moralnością, której nic nie jest w stanie nadwerężyć. Takie historie robiły wrażenie w średniowieczu, robią wrażenie i teraz. Tylko bohaterowie już nie są tak jednowymiarowi jak w dawnych opowieściach.
Niespieszna narracja, czarny humor, przecudny śnieżny klimat, wspaniała muzyka, piękne zdjęcia, szalone zwroty akcji, trzymanie nas w napięciu do ostatnich chwil. Na sukces "Fargo" składa się wiele rzeczy. Ale koniec końców najważniejsi okazali się bohaterowie i zaklęta w nich prawda o ludzkiej naturze. A właściwie nie jedna prawda, a wiele prawd, bo nawet pojedynczy człowiek ma wiele oblicz – a co dopiero taka gromada.
Jestem zachwycona, jak doskonale udała się ta nowa historia, dziejąca się w filmowym uniwersum Coenów i raz po raz nam o tym przypominająca, a jednak inna, trudniejsza nawet do zrealizowania niż film, bo bardziej skomplikowana i wypełniona mnóstwem wątków pobocznych i bohaterów drugoplanowych. Nie wierzyłam, że to może wyjść. A jednak.
Co dalej? Widzowie liczą na 2. sezon, ale Noah Hawley powiedział w rozmowie z EW, że na razie nie ma planu. Zamierza po prostu odpocząć, bo pracował do ostatniej chwili – odcinki były kończone tuż przed emisją. Kolejny sezon powstanie, jeśli i on, i szefowie FX będą pewni, że nie będzie odstawał jakością od pierwszego. Nie spodziewajcie się więc zamówienia w najbliższym czasie. A jeśli 2. sezon powstanie, to prawdopodobnie będzie to już zupełnie nowa historia, z nowymi bohaterami. Pozostaje czekać na wieści.