"Masters of Sex" (2×01): Praca, jeszcze więcej pracy
Marta Wawrzyn
15 lipca 2014, 19:02
Nie mogę pojąć, jak to możliwe, ale "Masters of Sex" w 2. sezonie jest jeszcze doskonalsze niż w pierwszym. Jeszcze bardziej seksowne, ekscytujące, poruszające i pełne wszelkiego rodzaju emocji. Uwaga na duże spoilery.
Nie mogę pojąć, jak to możliwe, ale "Masters of Sex" w 2. sezonie jest jeszcze doskonalsze niż w pierwszym. Jeszcze bardziej seksowne, ekscytujące, poruszające i pełne wszelkiego rodzaju emocji. Uwaga na duże spoilery.
Święta w tym roku przyszły wcześniej – Showtime odpalił 2. serię "Masters of Sex" nie jesienią, a latem. I po wczorajszym późnowieczornym seansie muszę przyznać, że to strzał w dziesiątkę, bo ten serial świetnie się ogląda w ciepłe noce, przy otwartym oknie. Najlepiej w innym towarzystwie niż notes i długopis, ale bynajmniej na swój los narzekać nie zamierzam.
Odcinek "Parallax", który otwiera nowy sezon, rozpoczyna się niedługo po wydarzeniach z finału 1. serii i z jednej strony zawiera to, czego się spodziewaliśmy, a z drugiej – twist, który wiele zmienia. Po tym jak Bill Masters pojawił się u progu Virginii Johnson i w strugach deszczu wypowiedział słowa, które po prostu musiały być wyznaniem miłości, ona go wpuściła. Z flashbacków, pokazujących tę samą sytuację z dwóch perspektyw, dowiadujemy się, że był seks, że tego samego wieczoru zadzwonił Ethan i że Virginia z nim zerwała, w czasie gdy w jej łóżku wciąż odpoczywał zmęczony Bill.
Miłość? Tak mogłoby się wydawać, zwłaszcza że widzimy, iż para kontynuuje schadzki w hotelu w Illinois, meldując się pod fałszywym nazwiskiem. I pewnie nie mielibyśmy nic przeciwko takiemu zwyczajnemu wyjaśnieniu ich zachowania: wreszcie przyznali, że coś się między nimi dzieje, i przeżywają namiętny romans. Ale nie, to wcale nie tak! Oni do niczego się nie przyznali. Oni wciąż powtarzają sobie, że to praca. Kontynuacja badań, tylko już bez kabli i szpitalnej aparatury.
Przyznaję, kocham ten twist, a jeszcze bardziej kocham sposób, w jaki nam go zaserwowano, na samym końcu odcinka, po tym jak już naprawdę byliśmy przekonani, że sprawa jest bardzo prosta, to znaczy mamy pana, panią i niesamowite pożądanie między nimi, znajdujące ujście w hotelowych igraszkach. Nazywanie tego pracą nieco zmienia postać rzeczy, ale tylko nieco. Bill jest jak najbardziej świadom tego, co się z nim dzieje. To ona mówi, że wybrała "pracę, a nie miłość". On jest rozczarowany, ale ukrywa to i bierze, co ona mu daje, bo w końcu jest tylko facetem.
I to jakim facetem! Pamiętacie, jak wyglądał jego seks z Libby? Ile tam było skrępowania, niezręczności, dziwnych ruchów? Z Virginią tak nie jest. Doktor Masters po prostu rzuca się na nią całym ciałem, a ja nie mogę się nadziwić, że to ten sam facet. Już nie mówię, że zupełnie nie spodziewałam się takich wybuchów namiętności po Michaelu Sheenie. Chemia między nim i Lizzy Caplan jest tak fantastyczna, iż momentami trudno uwierzyć, że to tylko gra.
Ta niezwykła, lekko pokręcona, pełna pasji relacja dwójki pionierskich badaczy ludzkiej seksualności jest siłą napędową "Masters of Sex", ale nie jest jedyną rzeczą, która stanowi o wielkości serialu. Bill Masters i Virginia Johnson to fascynujące postacie historyczne, które w doskonały sposób przeniesiono na serialowy grunt. Nawet gdyby jeszcze nie mieli romansu, patrzylibyśmy na nich z zainteresowaniem. Choćby dlatego, że ona jest śliczna, elegancka, dojrzała, rozsądna i w latach 50. z wielką swobodą mówi o rzeczach i robi rzeczy, do których nawet dziś podchodzimy z odrobiną wstydu. A on to niby geniusz, ale też nieco odpychający, pełen zahamowań facet, który fatalnie traktuje własną żonę, a kiedy dziecko płacze, nie idzie go przytulić, tylko włącza głośno muzykę. Te postacie to samograj.
A przecież na drugim planie wcale nie jest słabiej! Beau Bridges i Allison Janney właśnie dostali nominacje do Emmy i obojgu życzę, żeby wygrali w swoich kategoriach. Zwłaszcza po tym koncertowym popisie, jaki dali w "Parallax". Wątek małżeństwa Scully to najbardziej poruszająca rzecz, jaką ma do zaoferowania "Masters of Sex". Już jego postanowienie, żeby poddać się barbarzyńskiej terapii "leczenia" homoseksualizmu, było koszmarem, który nie mieścił mi się w głowie. To, co zobaczyliśmy teraz, wykroczyło daleko poza puste gadanie. Horror rozpoczął się od podłączenia Scully'ego do maszynerii, a skończył się próbą samobójczą, nieudaną tylko dlatego, że żona i córka zdążyły go znaleźć, zanim było za późno.
Ile podobnych historii wydarzyło się w czasach, kiedy Amerykanie byli zajęci budową idealnego społeczeństwa, w którym obie płcie miały jasno określone role i nie było miejsca na żadne dewiacje? "Masters of Sex" to tylko serial, oczywiście, ale wchodząc tak głęboko w problemy homoseksualisty, który przez lata ukrywał swoją orientację przed wszystkimi, przybiera ton niemalże oskarżycielski. Co znamienne, osobą, która patrzy na to z największą zgrozą i która najbardziej chce ochronić Bartona przed tym całym horrorem, jest jego oszukiwana przez 30 lat żona. "Masters of Sex" stworzyło tutaj skomplikowany, mocny wątek, który momentami przyćmiewa główną historię.
Ponieważ jednak Beau Bridges i Allison Janney w tym roku są bardziej zajęci niż w zeszłym – oboje grają w komediach CBS – w 2. sezonie "Masters of Sex" państwa Scullych będzie na ekranie już mniej. Częściej za to będzie pojawiać się Annaleigh Ashford, czyli była prostytutka Betty, która została bogatą żoną króla precli. I która znów odegrała znaczącą rolę w życiu doktora Mastersa, pomagając mu w znalezieniu nowej pracy. A w kolejnych odcinkach przybędą nowe gwiazdy gościnne, m.in. Betsy Brandt i Sarah Silverman (prywatnie dziewczyna Michaela Sheena).
Powrót "Masters of Sex" nie mógłby być lepszy. Relacja Billa i Virginii stała się jeszcze bardziej ekscytująca i dysfunkcyjna jednocześnie, ich badania – i nie mam tu na myśli hotelowych schadzek, tylko "prawdziwe" badania – za chwilę wejdą w kolejną fazę, w tle wciąż przewija się mnóstwo świetnie napisanych postaci, jak państwo Scully, dr Lilian DePaul czy dr Austin Langham. Serial wciąż jest piękny, mądry i odważny, wciąż z dużym wyczuciem i naturalnością mówi o seksie i wciąż wciąga jak diabli od pierwszych minut.
I jest zdecydowanie najbardziej atrakcyjną rzeczą, jaką ma do zaoferowania serialowe lato 2014. Oglądajcie.