"Matador" (1×01): Każdy może być piłkarzem
Nikodem Pankowiak
20 lipca 2014, 20:15
El Rey, stacja Roberta Rodrigueza, znowu próbuje swoich sił w tworzeniu seriali. Ich nowa produkcja, "Matador", zbiera umiarkowane recenzje, a ja zastanawiam się dlaczego właściwie.
El Rey, stacja Roberta Rodrigueza, znowu próbuje swoich sił w tworzeniu seriali. Ich nowa produkcja, "Matador", zbiera umiarkowane recenzje, a ja zastanawiam się dlaczego właściwie.
Do "Matadora" podchodziłem z ciekawością, prawdopodobnie dlatego, że moja wiedza o tym serialu ograniczała się do tego, że główny bohater jest piłkarzem i agentem CIA w jednym. Pomysł dość intrygujący, wreszcie coś oryginalnego w tym zalewie powielania schematów. W końcu to musi być wyzwanie dla głównego bohatera, by nagle z gwiazdy piłki nożnej przemienić się w tajnego agenta…
Błąd! Okej, logika nakazywałaby, że właśnie tak to będzie wyglądać, ale jest dokładnie odwrotnie. To z tajnego agenta próbuje się zrobić gwiazdę piłki. Pomysł tak zły, tak nielogiczny, tak absurdalny, tak głupi… Dobra, wystarczy tych przymiotników. W każdym razie twórcy obrazili inteligencję widza na samym starcie. Być może Amerykanie, którzy mimo szału w trakcie mundialu o futbolu nie mają zbytnio pojęcia, to kupią, ale dla mnie jest to obraza.
Zacznijmy wymieniać nielogiczności. Klub amerykańskiej ligi (prawdopodobnie MLS, ale nazwa rozgrywek nie pada) L.A Riot prowadzi otwarty nabór do swojego zespołu. Serio? Przecież wszyscy wiemy, że takie rzeczy się nie zdarzają, nawet w polskiej lidze. Do naboru, pod przykrywką, startuje nasz bohater Tony Bravo (Gabriel Luna). Facet ma jakieś 30 lat, a przynajmniej jest bardzo blisko tej granicy i biega szybko, więc CIA postanawia go wykorzystać do swoich celów.
Bravo zaczyna serial jako agent DEA, który świetnie się bije, goni gangsterów w slow-motion (najgorsze użycie tego efektu – aby pokazać, jak postać biegnie) i wymiotuje po tequili. Tony rzadko bywa w domu, na dodatek ma na głowie problemy przysparzane przez brata, obecnie siedzącego w więzieniu. Pewnego wieczoru, w ciemnej uliczce, spotyka dwóch agentów CIA. Ci składają propozycję nie do odrzucenia i grożą, że jeśli jej nie przyjmie, jego prawdziwy zawód zostanie ujawniony. Czy to możliwe, by jedna agencja podbierała pracownika drugiej w taki sposób? Toż to śmierdzi brakiem realizmu na kilometr.
A dalej lepiej nie jest ani trochę. CIA chce, aby Tony przeniknął w struktury klubu, którego właścicielem jest prowadzący podejrzane interesy Andres Galan (Alfred Molina). Wszystko jest możliwe, w końcu Bravo przez dwa lata w liceum grał w piłkę i był wystarczająco dobry, dlaczego by nie wznowić "kariery"? Oczywiście, droga do celu powinna być wyboista, ale wystarczy kilka treningów z reprezentantką kobiecej drużyny USA i już jesteś gotowy, by podbijać jeden z najlepszych zespołów w kraju. Tony'emu bez problemu udaje się przejść eliminacje, po drodze doprowadza nawet do kontuzji największego twardziela w zespole, Gregora Zupana. Jezu, jakie to głupie…
Trzej piłkarze L.A. Riot, których zaprezentowano nam w tym odcinku bliżej, to postacie bardziej absurdalne niż jakikolwiek z bohaterów "Kapitana Tsubasy". Zupan jest wydającym z siebie dziwne dźwięki olbrzymim brutalem, najwidoczniej będącym szefem jakiegoś gangu. Ceasar Arguello to były tancerz, co widać po jego grze, a Alec Holster jeszcze niedawno był wielką gwiazdą światowego futbolu – na ostatnich mistrzostwach świata strzelił 8 goli dla Anglii (Anglii? Serio?), dziś zostało mu już tylko przerośnięte ego i wspomnienia dawnej chwały. Jako że fanem piłki nożnej jestem od zawsze, głowa mnie od tych głupot boli. Jedyny smaczek dla takich jak ja, to gdy Galan próbuje kupić Francesco Tottiego z Romy. Choć i tu nie obyło się bez zgrzytów – kto oferowałby 5-letni kontrakt piłkarzowi w wieku 38 lat?
Oczywiście Bravo, który szybko zyskał pseudonim Matador, wykonuje swoją tajną misję zaraz po dostaniu się do drużyny. Kilka razy używa pięści, kradnie dane z tabletu, nic wielkiego. Emocji w tym zero, tak jak i w całym serialu. Próbuję desperacko znaleźć jakąś jego zaletę, ale naprawdę nie potrafię. Scenariusz to tak naprawdę stek bzdur, pisany przez kogoś bez zupełnej wyobraźni, aktorstwo pozostawia wiele do życzenia i nie ratuje tego nawet Robert Rodriguez za kamerą.
W gorące letnie dni jest dużo ciekawszych rzeczy do robienia, niż oglądanie "Matadora". Omijajcie z daleka.