"Partners" (1×01-02): Frasier został prawnikiem
Marta Wawrzyn
12 sierpnia 2014, 19:03
Jeśli marzyliście o powrocie do komediowych lat 90. w najbardziej topornym wydaniu, oto coś dla Was. Konwencjonalny do bólu sitcom o prawnikach, w którym jedną z głównych ról gra Kelsey Grammer.
Jeśli marzyliście o powrocie do komediowych lat 90. w najbardziej topornym wydaniu, oto coś dla Was. Konwencjonalny do bólu sitcom o prawnikach, w którym jedną z głównych ról gra Kelsey Grammer.
Kelsey Grammer wciąż mieszka w Chicago, ale już nie jest bossem. Został prawnikiem rzucającym pięcioma sucharami na minutę. Allen Braddock, w którego Grammer wciela się w nowej komedii FX "Partners", właśnie stracił pracę u własnego ojca i musi szukać nowych opcji. Z właściwym sobie wdziękiem zapoznaje się w toalecie z Marcusem Jacksonem (Martin Lawrence) i mimo wzajemnej niechęci razem otwierają kancelarię.
Jeden z panów jest biały, a drugi czarny – więc nie brakuje ogranych dowcipów zahaczających o rasę. Jeden z panów jest okropnym cynikiem, a drugi, no cóż, całkiem normalnym człowiekiem – więc nie brakuje ogranych dowcipów na temat "typowych prawników". Tego smutnego obrazu dopełniają żarty dotyczące religii, gejów, nastolatków, szeroko pojętej sfery seksualnej. Wszystko banalne, konwencjonalne i ograne do bólu. I jeszcze ten śmiech z puszki, choć przecież nie ma z czego się śmiać… Gdyby to był początek lat 90., być może taki sitcom miałby jeszcze rację bytu.
Dziś przykro patrzeć na Kelseya Grammera, który po mocnej roli w "Bossie" wraca do komediowego repertuaru i najwyraźniej ma kłopoty z oceną jakości scenariusza. Nie widzi też chyba, że Allen Braddock to Frasier ukryty pod nowym nazwiskiem – facet, który na pierwszy rzut oka wydaje się arogantem i cynikiem, a po bliższym poznaniu okazuje się mieć więcej warstw. I dokładnie tę samą twarz co Frasier. Nie tylko zresztą Grammer wtopił, dla znanego z sitcomu "Martin" Lawrence'a "Partners" to też krok w tył.
W nowej komedii FX nie działa kompletnie nic. Brakuje jakichkolwiek świeżych pomysłów, porządnie napisanych gagów, oryginalnych bohaterów, chemii między dwójką głównych postaci. A wiecie, co jest najgorsze? Że jeśli oglądalność będzie jako taka (na razie jest trochę powyżej miliona), to stacja oprócz 10 odcinków tego sezonu zamówi kolejnych 90. Amerykańska publika będzie katowana tym do końca świata, tak jak jest katowana fatalnym sitcomem Charliego Sheena.
Nie rozumiem, czemu FX to robi. Oglądalność najnowszych odcinków "Anger Management" spadła do poziomu 0,5 mln, co jest najlepszym dowodem na to, że popełniono błąd. A mimo to, obok fajnych komedii z potencjałem, takich jak "Louie", skasowane już "Legit" czy nawet "Married" albo "You're the Worst", zamawiane są kolejne seriale, które cofają tę stację do epoki humoru łupanego. Po co?