"Legends" (1×01): Zagubiona tożsamość
Michał Kolanko
15 sierpnia 2014, 20:00
Jak na serial o poszukiwaniu tożsamości, pierwszy odcinek miał zaskakująco niewiele własnej. To główny problem nowej produkcji TNT, "Legends". Spoilery!
Jak na serial o poszukiwaniu tożsamości, pierwszy odcinek miał zaskakująco niewiele własnej. To główny problem nowej produkcji TNT, "Legends". Spoilery!
Pomysł na "Legends" jest prosty: agent FBI Martin Odum (Sean Bean) działa jako "przykrywkowiec", tj. rozpracowuje od wewnątrz organizacje i grupy przestępcze, które zagrażają USA. W pierwszym odcinku jest to antyrządowa grupa terrorystyczna Obywatelska Armia Wirginii. Na potrzeby swojej pracy i kolejnych zadań Odum przyjmuje całkowicie tożsamości, życiorysy innych osób, aż do tego stopnia, że powoli traci poczucie, kim jest naprawdę. Agent nie radzi sobie (oczywiście) w życiu rodzinnym, jest rozwiedziony i rzadko widuje syna.
Najciekawsze w tym wszystkim jest – i to rzeczywiście siła tego pomysłu – to, jak perfekcyjnie Bean potrafi pokazywać transformacje z jednej osoby w drugą. Na potrzeby wielomiesięcznej infiltracji wspomnianej grupy terrorystycznej zmienił nie tylko akcent, ale i tożsamość, styl bycia, całą osobowość. W najlepszej scenie odcinka jego transformację widać, gdy przed akcją, w której ma zostać złapany lider tej organizacji opowiada swoim współpracownikom o wykreowanej "legendzie". Nagle zaczyna się jąkać, a jego opowieść o swoim rodzinnym (fikcyjnym) życiu brzmi bardzo realnie. Odum traci swoją tożsamość do tego stopnia, że jego "prawdziwe" życia zaczyna przypominać to, które udaje w trakcie pracy. To może prowadzić do niestabilności umysłowej, o której zresztą wspominano w odcinku.
Wygląda na to, ze "Legends" będzie proceduralem opartym na tym właśnie pomyśle, na który nałożony jest długoterminowy wątek, związany z wielkim rządowym/korporacyjnym spiskiem. W pewnym momencie Oduma zaczyna śledzić tajemniczy osobnik, który zachowuje się jakby wiedział bardzo dużo o całej koncepcji pracy pod przykrywką i sam przeżył wcześniej to samo co postać, w którą wciela się Bean. "Nie wiesz kiedy twoje życie się kończy, a kiedy zaczyna się legenda" – mówi w pewnym momencie, sugerując, że "Martin Odum" to kolejna fałszywa tożsamość.
Niestety, siła aktorstwa Seana Beana to za mało. Pierwsze wrażenie jest takie, że "Legends" jest bardzo, bardzo wtórne. Od całego głównego wątku (w pewnym momencie pada nawet zdanie "Nie ufaj nikomu", jakby wyjęte ze "Z Archiwum X") po zespół, który w FBI wspiera i nadzoruje działalność Oduma na kolejnych misjach – wszystko już widzieliśmy i słyszeliśmy. Nie ma w tej koncepcji nic nowego ani zaskakującego. Relacje między postaciami są przewidywalne, tak jak wspominany w serialu romans Oduma z szefową zespołu, Crystal (Ali Larter, najbardziej znana z "Heroes"). Sceny budowania cyfrowej tożsamości (wypełniania akt itp.) bardzo przypominają to, co zwykle robi Harold Finch w "Person of Interest". Widać też nawiązania do serii filmów o Jasonie Bournie.
Warto wspomnieć, że twórcy bardzo ciekawie podeszli do faktu, że najważniejszą telewizyjną rolą aktora była ta z 1. sezonu "Gry o tron". W sieci (i nie tylko) pojawiła się kampania marketingowa #DontKillSeanBean, związana z tym, że Sean Bean często umiera na ekranie.
From the man himself! #DontKillSeanBean http://t.co/9p0csFSS05 pic.twitter.com/LiI2FBP5IR
— HuffPost Live (@HuffPostLive) August 4, 2014
Pomijając marketing, całość specjalnie się nie wyróżnia się. Nowy projekt TNT wygląda jak niskobudżetowa produkcja przy większości współczesnych seriali. Poza główną kreacją Seana Beana nie ma w tym serialu nic, co zachęcałoby do dalszego oglądania. Jest to produkcja na tyle sztampowa i przewidywalna, że można ją sobie z czystym sumieniem sobie odpuścić, zwłaszcza, że w te wakacje naprawdę jest co oglądać. Chyba że ktoś cierpi bardzo cierpi z powodu braku nowych procedurali z wątkami konspiracyjno-szpiegowskimi.
"Legends" nie jest jednak wystarczająco oryginalne, aby przyciągnąć na dłużej.