Nasze oczekiwania serialowe na jesień 2014
Redakcja
9 września 2014, 18:04
UWAGA NA SPOILERY – jeśli nie jesteście na bieżąco, lepiej pewne tytuły omińcie!
MARTA WAWRZYN
Listę moich najbardziej oczekiwanych serialowych nowości już znacie – "The Affair", "Red Band Society", "Gotham", "Madam Secretary", "Transparent" i inne – więc pozwólcie, że od razu przejdę do produkcji powracających. Na początek to co najważniejsze, czyli "The Good Wife".
"The Good Wife" – Nie ma w tej chwili lepszego serialu w amerykańskiej telewizji ogólnodostępnej i nie ma powrotu, na który bym bardziej czekała. "Żona idealna" już parę razy pokazała, że po każdym kolejnym przetasowaniu jest jeszcze lepsza – i tego właśnie spodziewam się tej jesieni. Jestem przekonana, że Alicia będzie kandydowała, nieważne, jak bardzo się zarzeka, że nigdy w życiu. Diane Lockhart w nowym miejscu na pewno będzie wymiatać i nieraz pokaże pazury. Finn pewnie prędzej czy później zostanie "nowym Willem" w każdym możliwym sensie, to znaczy po prostu zwiąże się z Alicią. I zupełnie mi to nie będzie przeszkadzać, facet jest normalny i sympatyczny, a ona kogoś takiego właśnie potrzebuje. Z drugiej strony publicznie pewnie ona i Peter nadal będą grać Billa i Hillary. Aż trudno uwierzyć, jakie to wszystko wydaje się świeże i ile jeszcze jest możliwości – w końcu to już 6. sezon. Spójrzcie tylko na ten trailer. Cudeńko.
"Zakazane imperium" – Produkcję HBO szalenie lubię, mimo że zdrowy rozsądek nakazuje co innego. "Zakazane imperium" przez cztery lata dłużyło się i stawiało na średnio ciekawe wątki, te bardziej interesujące ledwie zarysowując, ale zawsze pozostało przepiękne, bogate i miłe dla oka oraz ucha. Cieszę się, że zamówiono finałowy sezon, bo historia Nucky'ego zasługuje na porządne zamknięcie. I tego właśnie w tym roku oczekuję. Bo że od strony wizualnej ten serial mnie nie zawiedzie, tego jestem pewna.
"Downton Abbey" – Poprzedni sezon oglądało się świetnie, ale teraz nie pamiętam z niego już wiele. W pamięci utkwiła mi właściwie tylko kontrowersyjna scena gwałtu, całej reszty równie dobrze mogłoby nie być. I to jest problem – serial, który parę lat temu znajdował się bardzo wysoko na mojej liście najlepszych z najlepszych, teraz stał się już tylko ładnym średniakiem. Brakuje świeżości, brakuje pomysłu na większość bohaterów, brakuje czegokolwiek, co zostałoby ze mną na dłużej. Oby w tym sezonie to się zmieniło.
"Faking It" – Jedna z najfajniejszych niespodzianek wiosny powraca z kolejnym krótkim sezonem. Nie mam konkretnych życzeń dotyczących fabuły – wiadomo, teen drama, ciągle ktoś z kimś będzie się umawiał, a potem rozstawał – ale mam nadzieję, że niezależnie od tego, co się będzie działo, uda się zachować świeżość. Bo nie ma teraz zabawniejszego serialu młodzieżowego. Sorry, panie Murphy, "Glee" to już teraz nie jest ta sama liga.
"Brooklyn Nine-Nine" – I znów – nie mam oczekiwań co do fabuły, bo ta akurat jest tutaj najmniej ważna. Chcę, żeby wciąż było tak samo zabawnie, żeby nie zabrakło tej fantastycznej chemii, fajnych występów gościnnych, gierek słownych, mrugnięć do kamery i wszystkiego tego, za co pokochałam "B99" rok temu.
"Homeland" – Oj… 3. sezon był potężnym rozczarowaniem, z "Homeland" praktycznie uszło powietrze. Ale to nie znaczy, że nie może być lepiej. Po tym, co się stało w finale, serial czeka reset. Nie będzie już romansu, który zdążyłam znienawidzić, Carrie wróci na Bliski Wschód, Saula też zobaczymy w nowej roli. Nie mam pojęcia, czy uda się powrócić do najwyższej formy, ale bardzo bym tego chciała. Mimo wszystko "Homeland" to wciąż jedna z najlepszych rzeczy, jakie ma do zaoferowania współczesna telewizja.
"The Big Bang Theory" – Tu sprawa jest prosta. Chcę, żeby serial znów dało się oglądać bez zgrzytania zębami. Nie obchodzi mnie, co się stanie ani jak się to stanie. Ci ludzie zarabiają po milionie dolarów za odcinek. Chcę, żeby oglądanie serialu z nimi było przyjemnością, a nie przykrym obowiązkiem.
"Revenge" – Zarzekałam się, że już nie wrócę do Hamptons, ale przecież wszyscy wiedzieliśmy, że to nieprawda. Wrócę i będę narzekać na fabularne bzdury, których na pewno nie zabraknie. Zwłaszcza po tym nieszczęsnym zmartwychwstaniu, którego im nigdy nie wybaczę. Czego bym jeszcze chciała od "Revenge"? Żeby udało się to jakoś poskładać i zakończyć, póki jeszcze poziom serialu nie sięgnął totalnego dna. I jeszcze bym chciała, żeby 4. sezon był ostatni.
Oprócz "zwykłych" nowości tej jesieni szykują się ciekawe miniseriale – przede wszystkim "Olive Kitteridge", która będzie hitem, bo musi nim być. Już widzę Billa Murraya odbierającego za rok nagrodę Emmy. Z pewnością zerknę też na "Ascension", ale głównie ze względu na Tricię Helfer.
Nie wiem, jak potraktować "Gracepoint", bo z jednej strony jest to twór kompletnie niepotrzebny – nie dość że wszystko jest tu takie jak w "Broadchurch", to jeszcze jedną z głównych ról gra ten sam aktor. WTF!? – a z drugiej raczej nie będzie to złe samo w sobie. Jeśli ktoś nie widział oryginału, pewnie z przyjemnością obejrzy Davida Tennanta i Annę Gunn w roli detektywów rozwiązujących sprawę morderstwa małego chłopca. Ja oryginał widziałam, więc pewnie mnie szlag trafi. A może wcale nie?
Na koniec chciałabym jeszcze odnotować, że nie dam się nabrać na teasery "American Horror Story: Freak Show". O nie, w zeszłym roku materiały promocyjne podobały mi się tak, że aż obejrzałam pół sezonu "Coven", zanim do mnie dotarło, jakie to puste w środku. Nigdy więcej.
MICHAŁ KOLANKO
"Homeland" – To jeden z najciekawszych powrotów tej jesieni – serial zaczyna się niemal od zera. Po śmierci sierżanta Brody'ego Carrie zaczyna swoje życie niejako na nowo, ale cały czas w CIA. Pytanie, czy serial będzie nadal interesujący bez tej relacji, która była główną osią całej produkcji. Zwłaszcza że zasadzie tylko chemia Brody – Carrie pozostała czymś, czego twórcom nie udało się nigdy zepsuć.
"Gotham" – Historia Batmana była już opowiedziana w popkulturze na setki sposobów. Jej główne elementy oczywiście się nie zmieniały, ale nigdy jeszcze nie zobaczyliśmy w pełni miasta Gotham przed erą Batmana. Teraz to się zmieni. I jeśli serial będzie miał chociaż połowę klimatu zapowiedzi, to szykuje się jedna z najmocniejszych premier jesieni.
"Person of Interest" – Tu wątpliwość jest w zasadzie tylko jedna: czy uda się utrzymać poziom wybitnego 3. sezonu? To kiedyś był "zwykły" procedural, ale "Person of Interest" zmienił się w porywającą opowieść o sztucznej inteligencji, prywatności, globalnych spiskach, a przede wszystkim o ludziach, którzy tkwią w tej całej historii bez możliwości wyjścia. "PoI" (znany w Polsce pod dziwacznym tytułem "Impersonalni", sugerującym serial bez duszy) to jedna z najinteligentniejszych produkcji na rynku, która rozwija się z sezonu na sezon. Ponieważ wszyscy nasi bohaterowie są w bardzo nieciekawej sytuacji pod koniec 3. sezonu, to pierwsze pytanie brzmi: co dalej z nimi?
"Madam Secretary" – Serial o kobiecie-sekretarz stanu USA już teraz został uznany przez niektórych Republikanów za ciche wsparcie Hillary Clinton w jej walce o Biały Dom w 2016 roku (nie ogłosiła jeszcze oficjalnie startu, ale wszystko na to wskazuje). To oczywiście nie będzie "House of Cards", z zapowiedzi wynika raczej, że to może być coś w idealistycznych klimatach 'a la "The West Wing".
"Arrow" i "The Flash" – Wygląda na to, że tej jesieni dostaniemy podwójną porcję bezkompromisowej rozrywki od CW. I bardzo dobrze! "Arrow" ma za sobą znakomity sezon 2, a "The Flash" może okazać się jego dobrym uzupełnieniem. Chociaż oczywiście można mieć wątpliwości, czy utrzyma wysoki poziom przygód Olivera Queena.
Ponieważ serialowe lato okazało się nadzwyczaj obfitujące w dobre produkcje ( np. "Outlander", "The Knick", "Manhattan") i mam spore zaległości, to tej jesieni ograniczę się jeszcze tylko do oglądania kolejnego sezonu "The Walking Dead", zobaczę też co z "Constantine'em" (tu oczekiwania są raczej niskie). W grudniu Netflix ma pokazać serial historyczny "Marco Polo", ale w tej chwili nie ma o nim prawie żadnych informacji, poza tym że produkcja trwała długo i że projekt na pewnym etapie odrzuciło Starz. To nie wróży dobrze.
NIKODEM PANKOWIAK
Nowy sezon to dla mnie przede wszystkim powrót "Sons of Anarchy" z ostatnim sezonem. Finał 6. serii złamał mi serce i teraz nie mogę się doczekać, by zobaczyć, co jeszcze Kurt Sutter przygotował dla bohaterów. Plakaty i bannery z Jaxem w roli głównej nie zapowiadają raczej niczego dobrego, ciężko wyobrazić sobie pozytywny koniec całej historii. Ja liczę na dużo emocji, polityki i śmierć jednej bohaterki. Sorry, Gemma, nie zasługujesz na nic innego. No i byłoby fajnie, gdy Danny Trejo choć na chwilę powrócił do swojej roli. A tak na poważnie, jakie by nie były moje oczekiwania, jestem pewien, że Sutter zrobi to jeszcze lepiej.
Z niecierpliwością czekam także na "Homeland", które od tego sezonu zaczyna się tak naprawdę na nowo. Brody'ego już nie ma, tym samym z ekranu znika także jego rodzina (ufff…), Carrie z kolei musi odnaleźć się w nowej roli. Zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Wierzę, że decyzja o zabiciu Brody'ego była najlepszą, jaką twórcy serialu mogli podjąć. Pozwala im to wreszcie ruszyć naprzód i nie oglądać się za siebie. Ma się zmienić także miejsce akcji, co z pewnością może pomóc odświeżyć serial.
Nieco mniej, ale jednak, wypatruję powrotu "The Walking Dead". Twórcy dość mocno odbiegli od tego, co można było przeczytać w komiksach, choć obiecują, że jeszcze do nich wrócą. Póki co najważniejsza kwestia to czym jest Terminus. Oraz jak bohaterowie stamtąd się wydostaną. Spodziewać możemy się pewnie wielu śmierci, które z założenia mają być niespodziewane, ale dziś już chyba nikogo nie zaskakują. Wierzę, że to będzie dobry sezon, choć moja wiara oparta została głównie na zwiastunie, a te przecież oszukiwały widzów wiele razy. A skoro już jesteśmy przy zombie, zerknę także pewnie na "Z Nation", choć tu nie spodziewam się niczego wielkiego.
Zacieram także ręce na 5. sezon "Downton Abbey" i 6. (finałowy) "Parenthood". Dwa dramaty, w których z pozoru nie dzieje się zbyt wiele, ale zawsze ogląda się je bardzo przyjemnie. Jestem ciekaw, jakie kolejne zmiany czekają Downton i jego mieszkańców – wraz z kolejnymi latami jest ich coraz więcej. Nie mogę doczekać się także zakończenie historii rodziny Bravermanów. O ile finał 5. sezonu spokojnie mógł służyć jako zakończenie serialu, mam wrażenie, że te 13 odcinków pozwoli pożegnać się w sposób pełniejszy.
Absolutnie niczego nie oczekuję za to od większości komedii. Nie wierzę, że "The Big Bang Theory" czy "Modern Family" wrócą jeszcze do swojego dawnego poziomu. "Community" wróci dopiero w okolicy świąt, "Parks and Recreation" w midseason, więc pozostaje mi trzymać kciuki za "Brooklyn Nine-Nine" i kilka nowości. Z pewnością zerknę na "A to Z" (Cristin Milioti!), "Marry Me" i "The Comeback", za to będę trzymał się z daleka od takich potworków, jak "Cristela" czy "Black-ish". Recenzje pilota nieszczególnie zachęcają do obejrzenia "Selfie", a szkoda, bo wiązałem z tym serialem jakieś nadzieje.
Każdy nowy sezon to także kilkadziesiąt nowości, z których większość zalicza spektakularną klęskę. Bardzo wyczekuję "The Affair", który może spełnić moje marzenia o dobrym, kameralnym dramacie. No i do tego ta obsada… Nie mogę także doczekać się "Gotham" i "Red Band Society". Dwie zupełnie różne produkcje, ale łączy je jedno – obie zapowiadają się świetnie, ale mogą mieć problem, by otrzymać dalsze zamówienie. To chyba wszystkie nowości, które mnie w ogóle obchodzą, z każdym rokiem coraz mniej wierzę, że amerykańska telewizja jest w stanie jeszcze mnie czymś zaskoczyć.
BARTOSZ WIEREMIEJ
"NCIS" i "Person of Interest" – Nie mam specjalnie wielkich oczekiwań, jeśli chodzi o najbliższe miesiące. W przypadku tych dwóch produkcji stacji CBS liczę po prostu, że kontynuowane będą wszystkie elementy, które powodowały, że w ostatnich latach niecierpliwie czekałem na każdy kolejny odcinek. W tym pierwszym wypadku istotnym określeniem jest "stabilność". Po pierwszych odcinkach 12. sezonu chciałbym, aby towarzyszyło mi poczucie, że "NCIS" raz jeszcze nie zawodzi; że sprawy tygodnia wypadają dobrze, a złożone historie poszczególnych bohaterów wciąż nie wymykają się scenarzystom z rąk. W tym drugim mam nadzieję, że jak co roku, stawka zostanie podbita, za rogiem czai się kolejny zwrot akcji, a cała zawierucha z Decimą i Samarytaninem doprowadzi do czegoś jeszcze większego.
"Once Upon a Time" – Nie lubię, gdy czyjaś ciężka praca idzie na marne, skoro więc twórcom serialu wykombinowanie własnego sposobu na opowiadanie historii zajęło ładne kilkadziesiąt odcinków, to dobrze by było, aby ściągnięcie bohaterów "Frozen" okazało się sukcesem. Już nie chodzi nawet o to, że samo sięgnięcie po te postacie jest ciekawą formą interakcji ze światem filmu – bo jest. Ani nawet o to, że ma to sens od strony biznesowej – czyt. ktoś tu zarobi dużo zielonych papierków. Brzmi to po prostu całkiem nieźle również od strony fabularnej, a wielu widzów byłoby zadowolonych, nawet gdyby Elsa (Georgina Haig) i Anna (Elizabeth Lail) odwiedziły Storybrooke tylko po to, aby zrzucić lawinę na Henr… znaczy ulepić bałwana.
"Sleepy Hollow" – Zamówienie większej liczby odcinków w kolejnej serii nie każdemu serialowi wychodzi na zdrowie. Oby te kilka dodatkowych godzin nie popsuło produkcji emitowanej na antenie stacji FOX. Premierowy sezon "Sleepy Hollow" był nadspodziewanie dobry. Od samego finału serii minęło też trochę czasu i przez te ostatnie miesiące brakowało mi zmagań Ichaboda (Tom Mison) z teraźniejszością i drobnostkami, takimi jak demony, apokalipsa, wkurzone potomstwo i prawdopodobnie najdłużej trwający związek na odległość w dziejach. Mam nadzieję, że w nadchodzącym 2. sezonie praktycznie wszyscy główni bohaterowie dalej będą mieli sensowne podstawy do regularnej obecności na ekranie. Oby też twórcy oparli się pokusie eksperymentowania ze zbyt wieloma wątkami pobocznymi.
"Red Band Society" – Jak co roku pojawia się zestaw nowych, rzekomo świetnych produkcji. Jak co roku większość z nich szybko spada z anteny. Jak co roku człowiek tylko wzrusza ramionami, globus kręci się dalej, zresztą wiecie… Ze wszystkich nowości, jakie pojawią się w tym sezonie, chyba tylko ewentualna porażka "Red Band Society" naprawdę by mnie zasmuciła. Poważnie. Nawet dokładnie nie potrafię powiedzieć dlaczego. Może to kwestia potencjału? Może to tylko słabość do komediodramatów? Proszę, niech z tego wyjdzie dobry serial.
ANDRZEJ MANDEL
Choć lato miało dla mnie parę miłych niespodzianek (nie, nie były to upały), czekam na jesień i parę serialowych powrotów. Z braku czasu, nowości pewnie będę chwytał w locie i z polecenia, ale w przypadku kolejnych sezonów mam kilka pewniaków, które oglądać będę.
Najbardziej ostrzę sobie zęby na bardzo przyjemną niespodziankę z zeszłej jesieni – "Sleepy Hollow". Ten serial zachwycił mnie chemią między głównymi postaciami, interesującą intrygą (która wciąż balansuje na krawędzi pomiędzy nieoglądalnym absurdem a porządnym mrocznym klimatem mistycznej apokalipsy) i kreacją Johna Noble (pamiętnego Waltera z "Fringe" i Denethora z "Władcy Pierścieni). Liczę, że "Sleepy Hollow" utrzyma poziom, a Ichabod wciąż będzie wygłaszał celne komentarze do współczesności.
Z dużą niecierpliwością czekam na powrót "Castle". Andrew Marlow zawiesił akcję solidnym cliffhangerem i liczę, że wyniknie z tego nowy wątek główny, a przynajmniej kilka odcinków kręcących się wokół zniknięcia Ricka i Kate szukającej swojego (wciąż) niedoszłego męża. Wydaje mi się, że "Castle" ma szansę złapać drugi oddech i odzyskać świeżość, którą jednak zaczął tracić.
Wyczekuję powrotu "Brooklyn Nine-Nine", przede wszystkim ze względu na świetną chemię pomiędzy postaciami serialu. Po latach przeprosiłem się też z "South Parkiem" i oczekuję, że osiemnasty już sezon będzie tak dobry, jak poprzednie. Chcę więcej ostrej satyry, więcej Cartmana… no dobra, z tym ostatnim przesadziłem.
Cieszy mnie szybki powrót "Faking It". MTV może zapomniało o tym, co znaczy "M" w nazwie, ale potrafi jeszcze przyjemnie zaskoczyć – serial niby jest skierowany do nastolatków, a problemy porusza poważne i niekoniecznie w tak bardzo lekkiej tonacji.
Ku własnemu zaskoczeniu czekam także na "Chicago PD". To nie jest rewelacyjny serial, ale jednak mnie wciągnął. Może dlatego, że niektóre wątki są tak brutalnie prawdziwe?