"Z Nation" (1×01): Syf(y), jakich mało
Nikodem Pankowiak
14 września 2014, 20:25
Zombie to już nowe wampiry w popkulturze. A ponieważ jest ich coraz więcej, nie dziwi, że wśród nich muszą znaleźć się produkcje lepsze i gorsze. I "Z Nation".
Zombie to już nowe wampiry w popkulturze. A ponieważ jest ich coraz więcej, nie dziwi, że wśród nich muszą znaleźć się produkcje lepsze i gorsze. I "Z Nation".
Od apokalipsy zombie, od której zaczęto na nowo odliczać czas, minęły trzy lata. Rządy upadły, umarli opanowali Ziemię i nie ma na to żadnego leku. Jest też oczywiście garstka ocalałych, próbujących przetrwać w tym świecie. Wśród nich znajduje się Mark Hammond (Harold Perrineau), wojskowy z zadaniem dostarczenia do laboratorium w Kalifornii człowieka, w którego organizmie jest szczepionka uodparniająca na ugryzienia zombiaków. A ponieważ to ostatnia nadzieja ludzkości, podróż będzie długa i pełna niebezpieczeństw.
"Z Nation" jest fatalne. W serialu nie klei się nic, dlatego dużo bliżej mu do zaprezentowanego kiedyś przez Amazon pilota "Zombieland" niż do "The Walking Dead". Z jakiegoś powodu wyparłem z siebie informację, że za ten serial odpowiada również niesławne studio The Asylum, które do tej pory wydawało na świat, i to zamierzenie, same gnioty. Gdy logo studia pojawiło się na początku odcinka, w mojej głowie od razu zapaliła się czerwona lampka. To nie mogło się udać – i nie udało się.
Zacznijmy od samych zombie, nazywanych tutaj po prostu Z. Są inne, szybsze niż w "The Walking Dead", bliżej im do tych znanych z "World War Z". Szkoda, że ich szybkość jest dla twórców pretekstem, by służyły one do przeganiania bohaterów z punktu A do punktu B. Przy okazji nie są one tak bezmyślne – potrafią atakować z zaskoczenia, a nawet zastawiać pułapki. Mimo to zdecydowanie bardziej wolę zombie na AMC, choćby ze względu na dużo lepszą charakteryzację. Tutaj ona kuleje, jak wszystko zresztą. Niemowlę zombie z końcówki, pomijając cały absurd tego krótkiego wątku, wygląda jak żywcem wyjęte z horroru klasy B z lat 80. Albo pierwszego lepszego filmu The Asylum…
Największy problem jest taki, że twórcy "Z Nation" chyba do samego końca nie mogli się zdecydować, jaką obrać koncepcję. W związku z tym szamoczą się gdzieś pomiędzy konwencją kina klasy B a poważniejszym dramatem. Z jednej strony mamy sporo, bezsensownej, ale jednak, akcji. Z drugiej, chyba niezamierzony, komizm postaci, których dialogi wołają o pomstę do nieba. Akcji w pilocie nie brakuje, ale charakteryzuje ją chaos. Bohaterowie bez sensu przebiegają po ekranie, zachowując się przy tym zupełnie nielogicznie. Przepraszam, ale jeśli komuś podoba się twist pod koniec odcinka, to niech sobie przypomni, że doprowadziło do niego idiotyczne zachowanie bohaterów.
Właśnie, o bohaterach trudno powiedzieć cokolwiek, poza tym, że zachowują się w większości jak banda idiotów. No bo co powiedzieć o osobach, które w postapokaliptycznym świecie spotykają nieznajomego z dużym gnatem i oferują mu podwózkę? Na ekranie postaci pojawia się całkiem sporo, więc twórcy z góry założyli, że nie ma sensu, aby choć trochę nam ich przybliżyć. W miarę interesująco zapowiada się jedynie Citizen Z (DJ Qualls, którego naprawdę szkoda na taki serial), którego od reszty bohaterów dzielą tysiące kilometrów.
Niestety, w "Z Nation" szwankuje wszystko – od scenariusza, przez charakteryzację, efekty specjalne, po grę aktorską. Twórcy chcieli upchnąć w pilocie jak najwięcej akcji, przez co szybko pękły szwy i całość się rozleciała. Nie widzę tu nic, absolutnie nic, co mogłoby zatrzymać mnie przy ekranie na dłużej. Specyficzna dla Polaka nazwa stacji Syfy najlepiej oddaje, czym jest ta produkcja. Trzymajcie się od niej z daleka.