"New Girl" (4×01): Pogoń za miłością
Marta Wawrzyn
19 września 2014, 19:12
W premierze 4. sezonu bohaterowie "New Girl" uganiali się za przedstawicielami płci przeciwnej, dostarczając raczej okazji do smutnych refleksji niż śmiechu. Ale to nie znaczy, że było źle. Spoilery.
W premierze 4. sezonu bohaterowie "New Girl" uganiali się za przedstawicielami płci przeciwnej, dostarczając raczej okazji do smutnych refleksji niż śmiechu. Ale to nie znaczy, że było źle. Spoilery.
"New Girl" wciąż oglądam, choć traktuję go raczej jak serial do kotleta niż jedną z tych fajnych, nowoczesnych komedii bez durnego śmiechu z puszki, z których żarty pamięta się dłużej niż pięć minut. Nie śmieszy mnie to zupełnie i wydaje się, że nic się już na to nie da poradzić.
Ale serial FOX-a daje radę jako obyczajówka, opowiadająca o ludziach takich jak ja. 30-latkach, którzy jeszcze nie chcą albo nie potrafią dorosnąć. Żyją więc z dnia na dzień w wynajętych mieszkaniach, tracą pracę, znajdują nową pracę, siedzą w barach zamiast zmieniać pieluchy, angażują się w związki, by chwilę potem stwierdzić, że to jednak nie to. "New Girl" całkiem dobrze łapie, o co nam chodzi w życiu, skąd się biorą nasze frustracje i jak sobie dajemy z nimi radę.
I tak też było tym razem. W "The Last Wedding" Jess i jej chłopaki poszli na dwunaste wesele tego lata, obiecując sobie, że tym razem nie wrócą do domu sami. Nikt już nawet nie mówi o znalezieniu miłości, oczekiwania zostały obniżone do tego stopnia, że wystarczy cokolwiek, choćby przygoda na jedną noc. Ale i to okazuje się nie do zdobycia.
I choć owszem, slapstickowa pogoń Jess i wspaniałej, długonogiej Kat (Jessica Biel) za Danem z "Veepa" (Reid Scott, tu jako czarujący drużba) mogłaby bardziej śmieszyć, Trenera mogłoby być więcej, a Nick ze Schmidtem mogliby przynajmniej lekko zahaczyć o drugą bazę, to jako całość działało to nie najgorzej. Jedne żarty bawiły bardziej – wymiatał zwłaszcza Winston ze swoją strategią na Joe Bidena oraz historyjką o soli i pieprzu – inne mniej, ale do tego też już się przyzwyczaiłam. "New Girl" tak po prostu ma i skoro nie zmieniło się to przez trzy sezony, nie spodziewałam się, że teraz dojdzie do przełomu. I bynajmniej przełomu nie wymagam.
Świetna była krótka scenka w toalecie z Nickiem i Jess, którzy zgodnie doszli do wniosku, że nie należą do tego samego gatunku co "ludzie lodówkowi". Były w tym emocje, było trochę goryczy, a przede wszystkim było bardzo silne wrażenie, że ta dwójka w jakiś sposób do siebie należy. Ale oczywiście nie będą razem bez tysiąca kolejnych zwrotów akcji. Dokładnie to samo wrażenie pojawia się, kiedy patrzymy na Schmidta i Cece. I tutaj też nie wróci to tak po prostu do normy, bo jeszcze byśmy stracili zainteresowanie serialem.
Nie wiem, jak długo twórcy chcą bawić się z widzami w kotka i myszkę, ale wydaje mi się, że mogą już nie mieć dużo czasu. "New Girl" notuje słabiutkie wyniki oglądalności – właściwie jest odnawiane już tylko dlatego, że FOX po prostu nie ma go czym zastąpić, bo nowe komedie radzą sobie jeszcze gorzej – i nie może trwać w nieskończoność. To nie nowi "Przyjaciele". Nie zdziwię się, jeśli 4. sezon będzie ostatni i zakończy się podwójnym happy endem.
A to oznacza, że przed nami jeszcze przynajmniej 20 odcinków pełnych współlokatorskich problemów, dziwnych żartów i uganiania się za wszystkim, co sprawia, iż nie czujemy się aż tak samotni. To chyba nie najgorzej, prawda?