"Sleepy Hollow" (2×01): Między niebem a piekłem
Andrzej Mandel
24 września 2014, 17:04
Ichabod Crane i porucznik Mills wracają w świetnej formie. Obawy, że serial ześlizgnie się z krawędzi i przestanie bawić tak jak w 1. sezonie wydają się być nieuzasadnione. Wciąż jest świeżo, wciąż jest dobrze. Spoilery.
Ichabod Crane i porucznik Mills wracają w świetnej formie. Obawy, że serial ześlizgnie się z krawędzi i przestanie bawić tak jak w 1. sezonie wydają się być nieuzasadnione. Wciąż jest świeżo, wciąż jest dobrze. Spoilery.
W recenzji finału 1. sezonu "Sleepy Hollow" zachwycałem się, że punkt wyjścia dla 2. sezonu jest fenomenalny. Ale przez całe lato gryzły mnie obawy, że Kurtzman i spółka jednak nie dadzą rady i serial osunie się w opary absurdu. Cały poprzedni sezon był niczym innym, jak tańcem na linie, więc utrata kontaktu z rzeczywistością jest czymś, czym "Sleepy Hollow" zagrożone jest nieustannie. Na szczęście w "This is War" udowodnili, że dają radę nie spaść w przepaść.
Zaczęło się sprytną zmyłką, która dostarczyła jednak sporo dobrej zabawy. Opinia Ichaboda o urodzinowych zwyczajach bardzo mi się spodobała, a potem było już tylko lepiej. Generalnie sezon zaczął się dokładnie tam, gdzie skończył się poprzedni i muszę przyznać, że poszczególni bohaterowie całkiem sprytnie wyszli z najgorszych opresji. Przy tym komentarz Ichaboda na temat nowoczesnej techniki był całkiem na miejscu (acz skąd tyle światła w trumnie, to nadal nie wiem).
Zazębiło się wszystko i w efekcie oglądanie "Sleepy Hollow" nadal jest przyjemnością. Pojawiają się nowe elementy układanki, stare ładnie są dopasowane, a całość przykuwa do ekranu nawet wtedy, gdy zdarzają się rzeczy łatwe do przewidzenia, jak motyw z piciem w czyśćcu. Nadal świetnie grają odtwórcy głównych ról, a chemia między nimi jest naprawdę niesamowita – Tom Mison i Nicole Beharie tworzą naprawdę zgrany duet i jedyne o co proszę, to aby Kurtzman nie uległ pokusie przekształcenia tego bromance'u (sismance'u?) w regularny romans, bo wszystko popsuje. Ichabod ma swoją Katrinę i to ma wystarczyć, nawet jeżeli trójkąt nie byłby niczym dziwnym dla obyczajowości tak epoki Ichaboda, jak i naszej.
Powrót "Sleepy Hollow" oceniam więc wysoko. Obawy, które gryzły mnie latem, rozwiały się i bardzo się cieszę, że ten serial nadal urzeka świeżością i zręcznym balansowaniem ryzykownych wątków. A najbardziej uwodzi mnie to, jak Ichabod radzi sobie ze współczesnością, czego parę przykładów mieliśmy w otwarciu 2. sezonu. Mam nadzieję, że jeszcze niejeden raz to zobaczymy.