"Czarna lista" (2×01): Berlin, Mossad i big data
Andrzej Mandel
25 września 2014, 20:28
"The Blacklist" było w 1. sezonie bardzo nierównym serialem – do tego stopnia, że momentami już chciałem porzucić jego oglądanie. Jednak premiera 2. sezonu jest zachęcająca, choć zdarza się kilka słabszych momentów. Spoilery.
"The Blacklist" było w 1. sezonie bardzo nierównym serialem – do tego stopnia, że momentami już chciałem porzucić jego oglądanie. Jednak premiera 2. sezonu jest zachęcająca, choć zdarza się kilka słabszych momentów. Spoilery.
Powrót "Czarnej listy" po wakacyjnej przerwie był więcej niż przyzwoity. O ile sam wątek proceduralny był dość przewidywalny, to relacje między głównymi postaciami zdecydowanie się poprawiły, a twórcy dodali nawet element humorystyczny (nieodmiennie kojarzący mi się z "Zabójczą bronią"). Co dziwne, wątek psychiatry ganiającej za Resslerem był… całkiem przyzwoity.
"Lord Baltimore" wciągał już od pierwszej sceny w Kamerunie. Oczywiście, tradycyjnie już, olbrzymia w tym zasługa Jamesa Spadera, którego każde pojawienie się na ekranie jest rewelacją. Ale sam pomysł, by właśnie w ten sposób zdobywać informacje, oraz stoicki spokój, z jakim Redingtton podpalał 3 miliony zielonych, bardzo mi się spodobał. To właśnie za takie numery "The Blacklist" da się lubić.
Ku mojemu zdziwieniu inne postacie znacznie się poprawiły. Megan Boone wyrabiała się już w pierwszym sezonie, ale znaczący postęp Klattenhoffa (Ressler) mnie zdziwił. Nadal jest nieco drewniany, ale nie denerwuje to już tak bardzo, jak w poprzednim sezonie. A jest go na ekranie całkiem sporo. Nawet przemowa, jaką zamknął usta psychiatrze, wypadła przekonująco.
Również tempo odcinka wypadło nieźle. Nie było nużących dłużyzn, wszystko kręciło się bardzo zgrabnie, a przełomy w śledztwie wreszcie nie były aż tak bardzo deus ex machina, tylko oparte na tym, co działo się na ekranie. Dzięki temu mój odbiór serialu się poprawił. Mam nadzieję, że nie tylko mój.
Zdenerwowało mnie jednak słabe wykorzystanie Petera Stormare – Berlin pojawiał się niewiele i był karykaturą filmowych/serialowych psychopatów. Możliwe, że właśnie o to chodzi, ale w takim razie poproszę o więcej, a nie drobne migawki. Stormare świetnie umie przerysowywać postaci (Lucyfer w "Constantine" to majstersztyk), więc skoro już idziemy w tym kierunku, to idźmy po całości, bez ochłapów.
Oczywiście nadal widzę powody do niepokoju – wciąż niezakończony jest wątek Elisabeth i jej męża. Mam nadzieję, że ten nużący wątek jednak nie będzie ciążył na całym sezonie, jak poprzednio. Względnie zostanie poprowadzony lepiej. O wiele bardziej chciałbym zobaczyć pogłębienie relacji Reda z Elisabeth i dowiedzieć się więcej na temat przyczyn względnej obsesji Raymonda na jej punkcie.
Drugi sezon zaczyna się więc dobrze. Szczególnie, w porównaniu do tego, co prezentowało "The Blacklist" w pierwszym. Są słabe punkty, były też sceny troszkę "od czapy" (po co tam Mossad nagle?), ale mam nadzieję, że ten wyższy poziom uda się utrzymać. W tym odcinku, mimo drobnych wpadek, się udało.