Pazurkiem po ekranie #44: Kobiety rządzą telewizją
Marta Wawrzyn
1 października 2014, 21:00
"Madam Secretary" co tydzień uparcie podkreśla, jakie to wspaniałe i wyjątkowe, że kobieta sprawuje wysoką funkcję w państwie. Ale rzeczywiście dobrze mają się te seriale, które girl power w telewizji zaszczepiają dużo subtelniej. Jak "The Good Wife", ale przecież nie tylko. Spójrzcie na najnowsze "Downton Abbey" albo "Manhattan"! Spoilery, a jakże.
"Madam Secretary" co tydzień uparcie podkreśla, jakie to wspaniałe i wyjątkowe, że kobieta sprawuje wysoką funkcję w państwie. Ale rzeczywiście dobrze mają się te seriale, które girl power w telewizji zaszczepiają dużo subtelniej. Jak "The Good Wife", ale przecież nie tylko. Spójrzcie na najnowsze "Downton Abbey" albo "Manhattan"! Spoilery, a jakże.
Tak, tak, wciąż męczę "Madam Secretary", choć po drugim odcinku straciłam już nadzieję. Owszem, serial potencjał ma ogromny, cóż jednak z tego, skoro scenarzyści nie potrafią wykrzesać z siebie kompletnie nic. Pilot był taki sobie, drugi odcinek jest po prostu zły. To bezbrzeżna nuda i niekończący się pochód frazesów, banałów i kalek ze wszystkiego, co już widzieliśmy. Tea Leoni nic nie pomoże, emisja przed "The Good Wife" nic nie pomoże, bo jeśli obejrzy się najpierw jedno, a potem drugie, widać, że obie produkcje dzieli przepaść. Moje rozczarowanie nie mogłoby być większe.
A "Żona idealna" ma się świetnie!
Co prawda nie dostaliśmy kolejnego odcinka tak genialnego jak "The Line" – ech, po co komu jeszcze te sprawy sądowe? – ale było blisko. Od gościnnego występu Valerie Jarrett, poprzez biznesmena wchodzącego z walizką forsy do Florrick Agos i kolejną rozmowę Alicii z Eli Goldem o kandydowaniu aż po dylemat Kalindy, co wybrać – śmierć jednego czy od razu dwóch ludzi? – wszystko tu zagrało świetnie. Aż strach się bać, co będzie dalej, w końcu na początku 6. sezonu serial jeszcze odważniej niż wcześniej zapuszcza się w nieco ciemniejsze zaułki moralnej szarości, wciągając w nie ludzi, których w gruncie rzeczy przecież lubimy.
Najlepsze – czy też najgorsze – póki co przed nami. A w tym tygodniu najświetniejsza ze wszystkich świetności była Diane, która równo o godzinie piątej opuściła swoje dawne biuro, zabierając ze sobą jedynie torebkę, zdjęcie z Hillary Clinton i triumfalny uśmiech. A za nią ruszył cały tłum ludzi. Jaki to był wspaniały widok, jaka moc była w tej krótkiej scenie! Tak to się właśnie robi. Toporne paplanie o feminizmie nie bawi nikogo, włącznie z samymi feministkami. Ale taki dobitny pokaz babskiej siły to jest coś, co rusza nawet mnie. A ja na dobrą sprawę nawet specjalnie nie lubię kobiet…
Przy okazji, koleżanka przypomniała mi ostatnio występ Christine Baranski w "Saturday Night Live" w 1996 roku. Pokazałam go już, komu tylko mogłam, zobaczcie to koniecznie i Wy. Zwłaszcza że zawiera mnóstwo Polish jokes.
Tymczasem w latach 20. Lady Mary postanowiła zaszaleć
Żeby sprawa była jasna: okropnie mi się nie podobała premiera 5. sezonu "Downton Abbey". Nikodem jakoś wybronił ten odcinek przed określeniem go mianem kitu tygodnia, ale to był kit tygodnia. Brytyjska perełka przechodzi kryzys, i to przynajmniej od odcinka świątecznego zamykającego 3. serię. Ale to nie znaczy, że czasem Julian Fellowes i spółka nie trafiają w dziesiątkę.
Pragmatyczne podejście Lady Mary do kolejnego małżeństwa – trzeba faceta sprawdzić wszędzie, w łóżku też – i jego ewentualne skutki to jedno z takich trafień. Na razie mieliśmy tylko i aż tragikomedię pt. "Anna kupuje środek antykoncepcyjny w aptece". Ale z pewnością dramatów będzie więcej i nie będą one sprowadzały się do tego, czy aby na pewno piękna arystokratka spakowała ciuchy, w które jest w stanie ubrać się bez pomocy pokojówki. Banałem jest powtarzanie, że do Downton idą zmiany, bo przecież od 1. sezonu to właśnie oglądamy – początek erozji świata, w którym cały tłum ludzi żył tylko po to, aby usługiwać garstce bogaczy.
Coś się zmienia cały czas, jednak to raczej ewolucja niż rewolucja. Na razie jeszcze daleko do sytuacji, w której ktokolwiek pomyśli, że "rodzina królewska to ludzie tacy jak my", ale niektóre serialowe dowody na to, jak szybko wali się ten, budowany przecież od stuleci, system, są świetne. Oby tylko biedny Carson nie dostał zawału, kiedy tajemnica wyjazdu Mary wyjdzie na jaw. Bo to jednak coś gorszego niż radioodbiornik.
Bohaterki "Manhattanu" dla odmiany oddają się lesbijskiej miłości
Czy też wcale nie lesbijskiej, a po prostu wolnej i otwartej – Elodie nie wybaczyłaby mi takiego zaszufladkowania tego, co dzieje się pomiędzy nią a Abby. Nie chciałabym myśleć, że na kobiety z "Manhattanu" zwracam większą uwagę, niż na facetów, bo przynajmniej rozumiem wszystkie słowa, które wypływają z ich ust, ale cóż, po części pewnie tak jest. Oczywiście, to fascynująca sprawa, że oglądamy, jak powstawała bomba atomowa, ale szczegóły implozji są dla mnie mniej więcej tak zrozumiałe, jak to, w jaki sposób dr House wiedział, że to nie toczeń. Stąd też część scen z naukowcami równie dobrze mogłabym ominąć, bo i tak fizyka ze mnie nie zrobią.
Za to żony głównych bohaterów wydają mi się absolutnie wspaniałe. Zwłaszcza Liza, która nie dość że ma twarz cudownej Olivii Williams, to jeszcze dorównuje inteligencją absolutnie wszystkim serialowym facetom. Wiadomo było, że prędzej czy później rozszyfruje, co się święci. Nie wiadomo było, że jej kochający małżonek będzie z niej próbował zrobić wariatkę. Okropność.
Słodziutka i, wydawałoby się, głupiutka Abby również zaczyna już się orientować, że Charlie nie powiedział jej niczego, co by miało luźny chociażby związek z prawdą. Ale jej jeszcze coś takiego, jak broń, która może zmieść z planety setki tysięcy ludzi naraz, nie mieści się w głowie. Podobnie jak wyjście z domu bez szminki czy romans z koleżanką. Od czego jednak są zbereźne Europejki…
Przyznam, trochę trwało, zanim przyzwyczaiłam się do myśli, że "Manhattan" to coś więcej niż kolejny serial retro, tylko o nieco innej tematyce co poprzednie. A jednak tak właśnie jest. Kolejne odcinki udowadniają, że twórcy potrafią myśleć nieszablonowo i nie tylko wykonali kawał dobrej roboty, tworząc absolutnie wyjątkowy klimat, ale też wiedzą coś o ludzkich emocjach. Nadal brakuje tutaj czegoś naprawdę ekstra, ale wciąż – to jeden z najmocniejszych tytułów, jakie zadebiutowały w tym roku. Oby przed finałem jeszcze przyspieszył i pokazał nam coś, co sprawi, że z niecierpliwością będziemy wyczekiwać powrotu.
A co Wy widzieliście w tym tygodniu? Piszcie w komentarzach, tweetujcie i obserwujcie mnie, a także Serialową na Twitterze, bo to właśnie tam mamy zwyczaj prawie na żywo pisać o tym, co oglądamy. Jeśli też coś fajnego oglądacie i chcecie podzielić się tym z nami, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa. My Wasze wpisy odnajdziemy i oczywiście na nie odpowiemy.
I pamiętajcie – widzimy się za tydzień. W tym samym miejscu, o tej samej porze.