Hity tygodnia: "Brooklyn 9-9", "Sons of Anarchy", "The Good Wife", "The Knick", "Peaky Blinders"
Redakcja
5 października 2014, 19:53
"Brooklyn Nine-Nine" (2×01 – "Undercover")
Nikodem Pankowiak: Jake powrócił i okazało się, że pół roku pracy pod przykrywką sprawiło, że nieźle nam wydoroślał. Wydoroślał, ale nie znaczy to od razu, że teraz jest już bardzo poważny i nie dostarcza nam tylu powodów do śmiechu. Wręcz przeciwnie, swoim powrotem "Brooklyn Nine-Nine" tylko potwierdziło, że jest obecnie najlepszą komedią emitowaną w telewizji ogólnodostępnej. A i w kablówce nie ma zbyt dużej konkurencji. Świetnie wypadli także pozostali bohaterowie – drugi plan w tym serialu świeci coraz jaśniej, czego najlepszym przykładem jest duet Boyle i Gina.
Marta Wawrzyn: Absolutnie doskonały powrót! Poziom "B99" nie spadł ani o milimetr, chemii w obsadzie wciąż jest tyle samo, cudownych puent nadal nie brakuje, Boyle wygląda lepiej niż Santiago w różowym, kapitan Holt wreszcie przestał się ciągle uśmiechać… Ach, i ta ostatnia scena! Zupełnie już nie wiem, co ze sobą począć. Warto też odnotować gościnny występ Jenny Slate w roli dziewczyny mafioza, której wystarczyło zaśpiewać piosenkę, aby znalazła się po odpowiedniej stronie.
Lepszej komedii tej jesieni nie znajdziecie nigdzie. A poza tym… jak to możliwe, że Andy Samberg wygląda tak wspaniale nawet w bordowym, pluszowym dresie!?
"The Good Wife" (6×02 – "Trust Issues")
Marta Wawrzyn: To nie był odcinek wybitny jak poprzedni – średnio ciekawa sprawa tygodnia trochę zepsuła całość – ale nie sposób nie być pod wrażeniem, jak pięknie "Żona idealna" żongluje swoimi bohaterami. W tym tygodniu prawdziwą królową była Diane, która ze zdjęciem z Hillary pod pachą wymaszerowała triumfalnie z dawnego Lockhart Gardner, a za nią poszedł cały tłum ludzi. Taka demonstracja nie mogła nie zrobić wrażenia.
Ale przecież fantastycznych rzeczy było więcej. Kalinda stanęła przed koszmarnym dylematem. Eli zachwycił się, że ktoś już chce przekupować Alicię – to znaczy, że jest naprawdę ważna! Państwo Florrickowie znów porządnie na siebie nakrzyczeli. Gościnnie pojawiła się Valerie Jarrett we własnej osobie. Cary i Alicia po raz pierwszy w historii serialu po przyjacielsku się uściskali – i ileż emocji było w tej jednej krótkiej scenie!
Wygląda na to, że "Żona idealna" w 6. sezonie ma u nas stałe miejsce w hitach tygodnia.
"Sons of Anarchy" (7×04 – "Poor Little Lambs")
Nikodem Pankowiak: To już nie jest bitwa, to prawdziwa wojna. Tylu ciał w jednym odcinku "Sons of Anarchy" chyba jeszcze nie widzieliśmy. Synom grunt pali się już pod nogami – przypadkowe zabicie policjanta, które z pewnością popsuje stosunki z naziolami, otwarte starcie z Chińczykami, a na horyzoncie pojawiają się przecież jeszcze inne problemy…
To był pierwszy odcinek w tym sezonie, który trzymał w napięciu od początku do końca. Mieliśmy strzelaniny, pościgi, intrygi, a przy tych zabrakło pewnych nielogiczności i niedopatrzeń pojawiających się w poprzednich odcinkach.
Niezaprzeczalną gwiazdą tego odcinka był Tig. Facet dostarczył wiele powodów do śmiechu, a przecież ostatnio w tym serialu mamy go jak na lekarstwo. Finałowy sezon chyba rozkręcił się na dobre, wreszcie!
"The Knick" (1×08 – "Working Late a Lot")
Michał Kolanko: O ile w poprzednim odcinku Soderbergh skupił się na kryzysie dotykającym całe miasto, to w tym tygodniu mogliśmy obserwować problem tylko jednej osoby – ale za to jaki! Dr Thackery został nagle pozbawiony dostępu do kokainy.
Soderbergh pokazuje sprawę z właściwą sobie wirtuozerią – samopoczucie głównego chirurga w Knickerbocker pogarsza się z każdą chwilą, co widać i słychać. I dzięki mistrzowskim zdjęciom i całej konstrukcji odcinka doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, jak szybko rozpadł się w miarę poukładany świat głównego bohatera serialu. "The Knick" jak zwykle nie zawodzi.
"Peaky Blinders" (2×01 – "Episode 1")
Marta Wawrzyn: Na głębszą analizę 2. sezonu "Peaky Blinders" przyjdzie jeszcze czas, na razie warto podkreślić, że wciąż jest świetnie. Serial nie tylko wyjaśnił cliffhanger z poprzedniego sezonu, ale też dokonał odważnego skoku w czasie, o całe dwa lata. Tommy Shelby wciąż nie zapomniał o Grace, ale życie toczy się dalej, a interes rozwija się jak nigdy dotąd. Pojawia się więc pomysł, żeby ekspandować do Londynu i przy okazji dać popalić tamtejszym gangom. Pomysł jak na razie okazuje się dość tragiczny w skutkach, no ale przecież chłopcy z Birmingham nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Poleje się dużo krwi.
Wątek cioci Polly i jej córki na razie zainteresował mnie trochę mniej, ale nie wykluczam, że i z tego coś ciekawego się wykluje. Coraz bardziej interesującą postacią staje się też młoda żona Johna. No i były szef Grace w nowej roli!
Najważniejsze jednak, że klimat wciąż jest tak samo doskonały, przemysłowe Birmingham wciąż wygląda jak przedsionek piekła, a chłopcy wciąż maszerują w rytm genialnie dobranej muzyki, która, choć z latami 20. nie ma nic wspólnego, to przecież pasuje idealnie. "Peaky Blinders" wciąż znakomicie łączy atrakcyjną formę z ciekawą treścią. Zdjęcia są świetne, scenariusz bezbłędny, nie ma niepotrzebnych rozmów ani innych zapychaczy. Czego chcieć więcej?
"Outlander" (1×08 – "Both Sides Now")
Marta Wawrzyn: Najcudniejsze guilty pleasure tego lata zakończyło pierwszą połowę debiutanckiego sezonu doskonałym, dynamicznym odcinkiem z mocnym cliffhangerem. Czegóż tam nie było! Spędziliśmy sporo czasu z Frankiem Randallem, odchodzącym od zmysłów, że nikt nie wie, co się stało z jego żoną. Claire znów została pojmana przez Black Jacka i znów doszło do fascynującego pojedynku na inteligencję. Uwielbiam patrzeć na tych dwoje – Claire z jednej strony widzi w Jacku twarz swojego męża i stara się do niego dotrzeć, a z drugiej boi się go, bo wie, że to szalenie sprytny barbarzyńca.
Ale zdecydowanie najlepszą rzeczą w finale półsezonu "Outlandera" była ta piękna, perfekcyjnie zrealizowana scena, w której główna bohaterka i jej mąż biegli ku sobie, każde po swojej stronie czasoprzestrzeni. Nie chodzi już nawet o ładunek emocjonalny, na to po prostu świetnie się patrzyło.
"Outlander" miał bardzo mocne wejście tego lata. Chyba wszyscy, którzy nie czytali książek Diany Gabaldon, a jedynie o nich słyszeli, spodziewali się średniej jakości romansidła. I to pewnie byłoby takie właśnie romansidło, gdyby nie doskonała oprawa. Plenery, scenografia, kostiumy, muzyka – wszystko tu jest dopieszczone do ostatniego szczegółu. Na nowy serial Rona Moore'a dobrze się patrzy, a że przy okazji możemy dostrzec w sobie tę bardziej romantyczną stronę? To przecież dodatkowa zaleta.
"Family Guy" (13×01 – "The Simpsons Guy")
Nikodem Pankowiak: O dziwo, crossover między dwoma serialami, które najlepsze czasy mają dawno za sobą, wyszedł całkiem nieźle. Świetnych momentów było tam sporo, ale ja przede wszystkim wyróżniłbym chyba początkowy monolog na temat crossoverów. Twórcy wykazali w tym odcinku sporo dystansu do siebie i zaserwowali kilka nawiązań do obu produkcji.
Jeśli ktoś z widzów myślał, że Bart jest nienormalny, konfrontacja ze Stewiem pokazała, kto tu jest prawdziwym psychopatą. Psychopatą z ludzkimi odruchami, jego tęsknota za dopiero co poznanym przyjacielem była bardzo zabawna. I jeszcze ta epicka walka między Homerem i Peterem. Miodzio. Już wcześniej wiedzieliśmy, że panowie są do siebie podobni, tak bardzo, że okazało się, że nie mogą żyć ze sobą. Za to, jak sami stwierdzili, bardzo dobrze mogą funkcjonować obok siebie, przedzieleni jakimś "stosem śmieci" (w postaci "Brooklyn 9-9").