"The Strain" (1×13): Prawdziwy koszmar
Michał Kolanko
11 października 2014, 18:00
Początki "The Strain" wydawały się obiecujące. Guillermo del Toro miał gwarantować, że historia o inwazji wampirów na Nowy Jork będzie opowiedziana w ciekawy sposób. Niestety, pod drodze coś poszło bardzo nie tak. Spoilery!
Początki "The Strain" wydawały się obiecujące. Guillermo del Toro miał gwarantować, że historia o inwazji wampirów na Nowy Jork będzie opowiedziana w ciekawy sposób. Niestety, pod drodze coś poszło bardzo nie tak. Spoilery!
"The Strain" okazał się prawdziwym koszmarem. Nie, nie ze względu na ładunek grozy w kolejnych odcinkach, ale dlatego że jego pierwszy sezon (będzie następny, czego kompletnie nie rozumiem) był niemal całkowitą porażką. Niemal, gdyż kilka odcinków wybijało się ponad przeciętność. Ale później było już tylko gorzej. W zasadzie w tym momencie można by zakończyć tekst. "The Strain" to nudna, przewidywalna papka, przy której "The Walking Dead" w swoich najgorszych momentach to arcydzieło gatunku
O tym, jak beznadziejny jest to serial, najlepiej świadczy jego "finał". Cudzysłów jest potrzebny, gdyż ten odcinek niewiele się różni od poprzednich. Nie wydarzyło się praktycznie nic, poza tym że Mistrz (tak nazywa się główny wampir, który został sprowadzony do Nowego Jorku) uciekł grupie poszukujących go głównych bohaterów. Trudno o jakikolwiek cliffhanger, może poza tym, że Ephraim Goodweather, Setrakian i inni ponieśli porażkę, mniej więcej taką samą jak w odcinku 11., czyli "Third Rail". Tamten epizod mógłby być finałem równie dobrze jak ten. To najlepiej świadczy o jakości całego serialu.
A przecież początki były obiecujące. Pilot w ciekawy sposób wprowadzał do gry "prawdziwą" inwazję wampirów, tzn. taką, która ma naukowe podstawy. Nawet niektóre amerykańskie poważne amerykańskie serwisy, takie jak Vox, analizowały serial pod względem realizmu epidemii i sposobu przenoszenia się wamipirzej zarazy. Także postać prof. Abrahama Setrakiana (David Bradley) z jego tajemnicami i piwnicą wypełnioną bronią (oraz słoikiem z sercem wampira) była dość frapująca.
Pilot i następne odcinki wykreowały atmosferę, która mogła się podobać fanom horrorów – i nie tylko. Wampiry były ciekawe, ich sposób polowania odbiegał od normy, a w serialu było wystarczająco dużo tajemniczości, by mieć nadzieję, że będzie jeszcze lepiej. Tak się jednak nie stało. Cała stworzona na początku atmosfera rozmyła się w niepotrzebnych dłużyznach, zwłaszcza wątkach rodzinnych głównego bohatera. To główny zarzut pod adresem całego serialu, chociaż oczywiście nie jedyny.
Dr Ephraim Goodweather (Corey Stoll) z CDC to jedna z kluczowych postaci serialu, ale w jego tracie dowiadujemy się o nim bardzo niewiele istotnych rzeczy, poza tym że denerwuje wszystkich w okolicy. Jego alkoholizm został przypomniany w ostatnich sekundach finałowego odcinka, kompletnie bez sensu. A cały konflikt rodzinny – jego żona i jej nowy chłopak oraz syn Zack – to absolutnie najgorszy, najbardziej denerwujący element całego serialu. Na tle apokalipsy w Nowym Jorku oglądanie ich kłótni, sporów o dziecko itp. jest mordęgą. Im dalej, tym gorzej. Dochodzi do sytuacji, w której zmuszeni jesteśmy oglądać absolutnie nic nie wnoszące flashbacki z życia rodziny Epha, np. ten z rowerem. Wszystko jest absolutnie przewidywalne i wygląda jak klasyczny zapychacz czasu. Kelly (Natalie Brown), żona Epha, nawet jako wampir wzbudza tylko ziewnięcia, a poświęcenie jej całego odcinka było – delikatnie rzecz ujmując – błędem.
Trochę lepiej jest z flashbackami dotyczącymi przeszłości Setrakiana. Tu przynajmniej dowiadujemy się kilku ważnych szczegółów dotyczących jego relacji z Mistrzem. Setrakian oraz eksterminator szczurów Vasiliy Fet (Kevin Durand) to dwie najlepsze postacie w serialu – nie wywołują przynajmniej swoim pojawieniem się na ekranie chęci przełączenia na coś innego. Trudno domyśleć się, po co pojawia się reszta – jak Dutch, hakerka, która "wyłączyła" internet w Nowym Jorku (kolejny absurd scenariusza). Thomas Eichhorst (Richard Sammel), niegdyś oficer SS, a teraz główny pomocnik Mistrza, przynajmniej ma swoje określone zadanie.
Nawet gdy na ekranie pojawia się sam Mistrz, to nie ma już u widza żadnej reakcji, poza wzruszeniem ramion. Bardziej wytrawni znawcy popkultury mogą dostrzec co najwyższej jego podobieństwa do wampira Nosferatu z niemieckiego horroru pod tym samym tytułem z 1922 roku. Nawet pod tym względem "The Strain" rozczarowuje. W zasadzie tylko jeden odcinek poza pilotem wybija się ponad przeciętność. To "Creatures of the Night", w którym wszyscy główni bohaterowie muszą się bronić przed wampirami atakującymi sklep na stacji benzynowej, gdzie się schronili. Ale jeden odcinek to za mało, by uratować całość.
Problemy tego serialu są tak głębokie, że tylko bardzo radykalna rekonstrukcja całego pomysłu i struktury oraz pozbycie się niektórych bohaterów może sprawić, że sezon 2. nie będzie powtórką z koszmaru ostatnich trzynastu odcinków. Od "The Strain" należy trzymać się z daleka. To też kolejny dowód na to, że mocne nazwisko (Guillermo del Toro, Steven Spielberg) w świecie serialowym nie znaczy samo w sobie absolutnie nic.