Kity tygodnia: "Homeland", "Supernatural", "Revenge", "The Strain", "American Horror Story"
Redakcja
12 października 2014, 22:00
"Homeland" (4×02 – "Trylon and Perisphere")
Michał Kolanko: To niestety jest "Homeland", jaki dobrze już znamy: Carrie i jej zmagania z życiem rodzinnym/osobistym pokazane bez jakichkolwiek subtelności, w absolutnie kiczowatej, trudnej do zaakceptowania formie. Gdy "Homeland" koncentruje się na sprawach geopolityki, islamskiego terroryzmu i na etycznych dylematach wykorzystania dronów, to jest solidnym serialem, cały czas zaskakująco wciągającym. Ale we wszystkich innych sytuacjach tego nie da się po prostu oglądać.
Mateusz Madejski: Zdarzało się, że oglądanie Carrie przypominało torturę, ale ten odcinek pobił w tym chyba wszystkie rekordy. Główna bohaterka niby próbowała udawać matkę, ale ani ona sama, ani tym bardziej widzowie ani przez moment nie uwierzyli, że może podołać temu wyzwaniu. To już było bardzo złe, ale gdy przyszła kolej na scenę z wanną, to odcinek zamienił się już w zupełny koszmarek. Równolegle toczył się wątek Quinna, który przeżywał klasyczny zespół stresu pourazowego. Obie te historie były po pierwsze źle napisane i poprowadzone, a po drugie – wydaje się, że zupełnie niepotrzebne i nic nie wynoszące do fabuły. Liczę, że teraz zobaczę w coś w "Homeland" co pozwoli zapomnieć mi o tym kiczu.
Marta Wawrzyn: Trudno pojąć, czemu Showtime zdecydował się wyemitować dwa nowe odcinki "Homeland" naraz. "The Drone Queen" prezentował się całkiem solidnie, więc gdyby pokazano go bez tego okropieństwa, które nastąpiło potem, pewnie wszyscy bylibyśmy zadowoleni. Nie tak jak w latach poprzednich, bo jednak "Homeland" zwyczajnie już się skończyło – widać to choćby po dużym spadku zainteresowania tym serialem na Serialowej – ale nie wpadłoby nam do głowy wręczanie żadnych kitów. "Trylon and Perisphere" było niestety okropne – nie dość że ciągnęło się jak guma do żucia, to jeszcze nie zabrakło elementów karykaturalnie przerysowanych. Takie motywy jak "mały Brody" mają rację bytu w kiepskich horrorach, nie w serialach, które jeszcze niedawno obsypywano wszelkimi możliwymi nagrodami.
"Revenge" (4×02 – "Disclosure")
Marta Wawrzyn: Jeśli wydawało Wam się, że tydzień temu "Revenge" pobiło wszelkie najgorsze rekordy, to oczywiście się myliliście. Mieli jeszcze w zanadrzu nieudane samobójstwo Charlotte, jakieś głupoty związane z Margaux i, co najgorsze, Victorię bez mrugnięcia okiem manipulującą swoim zmartwychwstałym kochankiem oraz tegoż kochanka spoglądającego na świat z tępą miną skrytą pod zarostem (widać, że facet mieszkał w grobie!). Nie mogę pojąć, jakim cudem Emily VanCamp i Madeleine Stowe są w stanie jeszcze z siebie coś wykrzesać, bo patrzenie na wszystkich pozostałych aktorów sprawia już niemal fizyczny ból. I nie jest to specjalnie dziwne, czegoś takiego nawet Meryl Streep sensownie by nie zagrała.
Boję się tego, co będzie w kolejnym odcinku, bo kiedy wydaje się, że poziom głupoty scenariusza i sztuczności serwowanych widzom emocji przekroczył właśnie wszelkie granice, okazuje się, że jednak nie, może być gorzej. I pewnie będzie.
"The Strain" (1×13 – "The Master")
Michał Kolanko: Fatalny sezon kończy się równie fatalnym finałem. Bez żadnej konkluzji, bez poczucia zamknięcia wątków, z beznadziejnymi dłużyznami i niepotrzebnymi flashbackami. Finał mógłby być równie dobrze innym odcinkiem ze środka sezonu. "The Strain" to nieudany eksperyment, a decyzja o jego odnowieniu musi budzić równie duże zdziwienie co w przypadku innych produkcji FX, jak np. "Tyrant".
"Mulaney" (1×01 – "Pilot")
Marta Wawrzyn: Największe komediowe rozczarowanie tej jesieni. Wiadomo, to od początku miała być unowocześniona kopia "Seinfelda", ale nie sądziłam, że ktoś taki jak John Mulaney – jeden z najzdolniejszych młodych komików – zrobi to aż tak marnie. "Mulaney" ani nie śmieszy, ani nie trzyma się kupy, ani nie zaskakuje żadnymi inteligentnymi spostrzeżeniami na temat rzeczywistości, jak czynił to "Seinfeld". Najgorszy pomysł to nieszczęsne badanie prostaty, najlepszy… no cóż, chyba tylko występ stand-upowy z samego początku odcinka do czegoś się nadaje.
Najdziwniejsze jest to, że Mulaneyowi udało się zebrać fantastyczną obsadę. Tacy ludzie jak Nasim Pedrad, Martin Short czy Elliott Gould odgrywają głupoty i chyba nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo się marnują. Szkoda.
"Supernatural" (10×01 – "Black")
Bartosz Wieremiej: To powinien być dobry odcinek. Odseparowani od siebie Winchesterowie, nowe porządki wśród miłośników bujania w obłokach, spokój w piekle i ten nieskończony potencjał każdej ze scen z Deanem (Jensen Ackles) i Crowleyem (Mark Sheppard) w rolach głównych. Przecież nic nie mogło pójść nie tak. Prawda?
A jednak "Black" pozostawia po sobie bardzo mieszane uczucia. Niczego właściwie się nie dowiedzieliśmy: aniołki dalej smęcą, jęczą i się mordują, Crowley wciąż snuje te swoje plany, a demoniczna wersja Deana, choć fajna, to nie jest aż tak fajna. Na dodatek wróciliśmy do oczywistych diagnoz w stylu: nie wszyscy miłośnicy mordowania potworków są pozytywnie nastawieni do innych ludzi czy do Winchesterów – też mi niespodzianka.
Jeżeli w jakikolwiek sposób premierowy odcinek "Supernatural" miał zachęcić do dalszego oglądania produkcji the CW, to właśnie poniesiono sromotną klęskę.
"American Horror Story" (4×01 – "Monsters Among Us")
Nikodem Pankowiak: Odcinek zupełnie pozbawiony ładu i składu. Z horroru nie ostało się nic, story też mało interesujące póki co. Postać Jessiki Lange wydaje się być połączeniem jej bohaterek z poprzednich sezonów, przez co ani szczególnie nie intryguje, ani nie zachwyca grą aktorską. W serialu jest zdecydowanie za jasno, przez co poza czołówką ani razu nie czułem żadnego napięcia.
Wielkie brawa należą się jedynie Sarah Paulson, która świetnie wcieliła się w syjamskie bliźniaki. Niestety, jest ona jedynym mocnym punktem tego serialu na ten moment. Scenariusz ledwo zarysowuje nam wątki na ten sezon, a kolejne sceny wydają się ze sobą zupełnie niepowiązane. Cóż, jak widać, głośne nazwiska w obsadzie nie wystarczą. "American Horror Story" może i jest obecnie "sexy", ale szybko przynosi rozczarowanie.