"The McCarthys" (1×01): Podróż w czasie
Marta Wawrzyn
4 listopada 2014, 20:04
Podczas gdy dobrych komedii jest jak na lekarstwo, CBS funduje nam podróż w przeszłość, do czasów kiedy w telewizji rządziły wesołe rodzinki i śmiech z puszki.
Podczas gdy dobrych komedii jest jak na lekarstwo, CBS funduje nam podróż w przeszłość, do czasów kiedy w telewizji rządziły wesołe rodzinki i śmiech z puszki.
"The McCarthys" to jeden z tych seriali, które ktoś wpuścił na antenę, ale właściwie nie wiadomo po co. Nie, nie chodzi mi o to, że to aż tak zła produkcja – lubującego się w skatologicznym humorze "The Millers" nie udało się przebić – to po prostu produkcja kompletnie niepotrzebna, bo będąca zlepkiem wszystkiego, co już widzieliśmy.
Główni bohaterowie to irlandzka rodzina, mieszkająca w Bostonie. Rodzice, trzech synów i córka. Z dwoma synami wszystko jest w porządku – tak jak ojciec kochają koszykówkę i niedzielne wieczory spędzają przed telewizorem, pożerając mnóstwo śmieciowego jedzenia i popijając je piwem. Trzeci syn, Ronny (Tyler Ritter), się nie udał – nie dość że jest gejem, to jeszcze ma kompletnie niemęską pracę, a w niedzielę najbardziej czeka na "The Good Wife". Ale kiedy mówi, że chciałby przeprowadzić się do Providence, cała rodzina robi, co tylko się da, żeby go zatrzymać.
Bo zgodnie z dobrze znanym schematem, rodzina musi trzymać się razem. Można sobie ciągle dogryzać, można nie do końca akceptować wybory swojego dziecka, ale kiedy przyjdzie co do czego, wiadomo, że wszyscy tu pójdą w ogień za swoimi bliskimi. Znacie to? No właśnie. Znacie to i wszystko inne, co ma do zaprezentowania "The McCarthys".
Jeśli miałabym szukać jakichś plusów, to powiedziałabym, że już w pilocie obsada wydaje się całkiem zgrana. Jack McGee i Laurie Metcalf wcielają się w rodziców – ojciec to trener koszykówki, który swoje dzieci wychował tak, aby to sport był dla nich najważniejszy, z kolei matka na razie wydaje się stereotypową żoną z dawnych sitcomów (choć ujęła mnie jej miłość do "The Good Wife" i Kyry Sedgwick). Dwaj synowie (Jimmy Dunn i Joey McIntyre) są praktycznie odbiciem taty, a córka (Kelen Coleman) lubi zdzirowate stroje i w pilocie zaskakuje wszystkich dość kontrowersyjną wiadomością.
Dwadzieścia minut wypełniono niezliczonymi gagami na temat sportu, gejów, Irlandczyków itd. Średnio śmiesznymi, w ogóle nie oryginalnymi, ale też z pewnością nie na rynsztokowym poziomie. A dzięki temu, że w obsadzie nie brak chemii, da się wytrzymać 20 minut w towarzystwie rodziny McCarthy. Tyle tylko, że nie ma po co.
CBS zaprezentował kolejny sitcom, który usiłuje cofnąć telewizję do wczesnych lat 90. Wyniki oglądalności niestety zazwyczaj mówią, że to ma sens – tradycyjne sitcomy wciąż znajdują więcej widzów niż takie tytuły, jak "Brooklyn 9-9", "Parks and Recreation" czy "Suburgatory". I to mimo że format już dawno zdążył się wyczerpać.
Jeśli pojawia się jakiś serial tego typu, którego oglądanie nie boli, to już jest sukces. "The McCarthys" to właśnie taka produkcja. Ale pewnie nie utrzyma się na antenie – w przeciwieństwie do "Millerów", których oglądanie boli straszliwie. I weź tu zrozum amerykańskiego widza.