Kity tygodnia: "How to Get Away with Murder", "Homeland", "A to Z", "Revenge"
Redakcja
2 listopada 2014, 19:02
"Homeland" (4×05 – "About a Boy")
Mateusz Madejski: Oglądając ostatnie odcinki "Homeland", można było mieć wrażenie, że serial powoli dogorywa. Jednak najnowszy epizod udowodnił, że jest dużo gorzej. Ciężko powiedzieć, co było najgorsze w odcinku "About a Boy". Na pewno koszmarny jest "romans" Carrie z Aayanem. Ale nie lepsze wrażenie robi Quinn, który ciągle podkochuje się w szefowej. No i jeszcze związany Saul w bagażniku… Powoli "Homeland" staje się swoim własnym pastiszem. Aż chce się krzyknąć: "Carrie, zejdź już ze sceny i idź się zająć swoim dzieciakiem!".
Michał Kolanko: Frustrujące w nowym sezonie "Homeland" jest przede wszystkim to, że mogłaby być to naprawdę ciekawa historia szpiegowska i polityczna o konsekwencjach amerykańskiej polityki wobec Afganistanu i Pakistanu, a w szczególności użycia dronów i ataków powietrznych do zabijania terrorystów. Niestety, dostajemy pełną absurdów historię, w której najwięcej czasu zajmuje teraz Carrie i jej uwodzenie chłopaka, którzy przeżył nalot F-15 w pierwszym odcinku. Ogląda się to trudno, zwłaszcza mając w pamięci pierwszy sezon tego serialu. Jak widać, Brody i to, co się z nim działo, to był tylko jeden symptomu problemów, które dotknęły "Homeland".
Co gorsza, w "About a Boy" nie dzieje się tak naprawdę nic ważnego, poza jedna sceną – porwania Saula. I tak jest to absurd. Były szef CIA podróżujący sam? Nie ma w tym żadnego sensu. Niestety, to samo można powiedzieć o dalszym oglądaniu tego sezonu. To był najgorszy odcinek od jego startu, w pełni pokazujący ogromne problemy całego projektu.
Marta Wawrzyn: W scenie z Saulem dla mnie najbardziej irytujące było to, że dał się zrobić jak dziecko. To było kompletnie naciągane, bo do tej pory jednak Saul potrafił myśleć. Carrie uwodzącą dzieciaka rzeczywiście ogląda się z bólem – ale dla mnie zdecydowanie gorszy jest Quinn, łażący kolejny odcinek z miną zbitego psa, którego właścicielka nie chce pogłaskać. Okropność.
"How to Get Away with Murder" (1×06 – "Freakin' Whack-a-Mole")
Marta Wawrzyn: Pewnie odpuściłabym Shondzie, gdyby nie głosy Czytelników na kit. Bo widzicie, mnie ten serial nie kręci zupełnie, ale obejrzałam już tak dużo, że szkoda mi nie skończyć pierwszego sezonu (który ma być krótszy niż standardowe sezony). Na pewno w jakiś sposób trzyma mnie przy ekranie chęć dowiedzenia się, co tam się dokładnie stało.
Ale nie sądzę, aby Shonda była w stanie dać mi satysfakcjonującą odpowiedź. Serialowe światy, które ona tworzy, rządzą się zupełnie mi obcą logiką. Najgorsze w "How to Get Away with Murder" są postacie – większość to kartonowe figury, skrojone w najprostszy możliwy sposób. Ich kolejne histerie i oznaki psychicznej niestabilności nie zdołały mnie zainteresować.
O głównej bohaterce już w ogóle nie wiem, co myśleć. Na pewno Viola Davis pokazuje, że potrafi zagrać wszelkie możliwe emocje, problem w tym, że jej postać jest kompletnie niewiarygodna psychologicznie i okropnie wkurzająca. W jednej chwili błyszczy na sali sądowej i rozstawia wszystkich po kątach, by chwilę potem trząść się i zanosić płaczem. To jakiś idiotyzm, osoba z tak rozchwianą osobowością nie miałaby szans zrobić takiej kariery w zawodzie, gdzie trzymanie nerwów na wodzy jest podstawą.
Do tego dochodzą nieciekawe, rozwiązywane po łebkach sprawy tygodnia i typowe telenowelowe "każdy z każdym". A już ta rewelacja z końcówki odcinka sprawia, że mam ochotę dać sobie spokój z tym kiczem raz na zawsze. Bo wątpię, żeby miały nastąpić zmiany na lepsze.
"A to Z" (1×05 – "E is for Ectoplasm")
Marta Wawrzyn: Ojoj… Bardzo na ten serial liczyłam, bo uwielbiam oboje aktorów grających główne role. Pilot, wiadomo, wybitny nie był, ale wydawało się, że to jednak projekt z potencjałem. Odcinek halloweenowy – który obejrzałam zaraz po halloweenowym odcinku "Marry Me" – uświadomił mi, że nic z tego już nie będzie. Parę godzin później serial skasowano.
Główny problem "A to Z" jest – czy też "był", bo serial właśnie stał się przeszłością – taki, że nie ma do zaoferowania nic poza Cristin Milioti i Benem Feldmanem. Oboje są fajni i uroczy, nie brak między nimi chemii i… to w zasadzie tyle. Wszystko inne – scenariusz, bohaterowie drugoplanowi, gagi (przy założeniu, że tam w ogóle są jakieś gagi) – należałoby zrobić od nowa. Wiadomo, trudno jest wymyślić na nowo proch, kiedy tworzy się komedię romantyczną. Ale jeśli scenarzystom nie brakuje pazura, z wyświechtanych schematów można wycisnąć całkiem sporo. Pokazało to w tym tygodniu właśnie "Marry Me", którego bohaterowie przebrali się za postacie z "I Love Lucy", tyle że w wersji… zombie.
"A to Z" po tym odcinku skreślam – bo nawet Ray Parker Jr. nie był w stanie pomóc. Powiedzcie mi w lutym, czy zabili Zeldę, czy jednak będzie ślub. Bo taka nudna para raczej się nie rozstanie.
"Revenge" (4×05 – "Repercussions")
Marta Wawrzyn: Miałam sobie odpuścić kolejne kity dla "Revenge", ale skoro już tracę tę godzinę tygodniowo, równie dobrze mogę opisać, co tym razem wkurzyło mnie najbardziej. W "Revenge" od dawna już nic nie jest logiczne, ale mam wrażenie, że w "Repercussions" udało się osiągnąć nowy poziom dna.
Przede wszystkim nie mogę pojąć jednego – czemu Emily nie może tak po prostu iść do ojca i powiedzieć mu wszystkiego. Jeśli rzeczywiście jest jego córką, a on jej ojcem, rozpoznaliby się w sekundę, padli sobie w ramiona i nic innego nie miałoby znaczenia. Tak to działa w prawdziwym życiu, kiedy niespodziewanie odzyskuje się kogoś, kogo kochało się najbardziej na świecie. Twórcy "Revenge" wolą jednak piętrzyć idiotyczne zwroty akcji, które odbierają tej historii resztki wiarygodności.
A do tego z Davida Clarke'a zrobiono kompletnego półgłówka. Lepiej niech on już nie idzie na tę zemstę, bo to się nie skończy dobrze przede wszystkim dla niego.