Hity tygodnia: "The Affair", "The Walking Dead", "The Missing", "The Flash", "Castle"
Redakcja
2 listopada 2014, 21:02
"The Affair" (1×03 – "3")
Nikodem Pankowiak: Wydawałoby się, że w kwestiach takich, jak pierwszy raz w łóżku i prawdziwy początek romansu, wersje bohaterów będą wyjątkowo zgodne. A tu proszę, wręcz przeciwnie, im dalej, tym rozbieżności stają się coraz większe. Nie wiemy, czy wynika to jedynie ze słabej pamięci, czy któreś z bohaterów specjalnie kłamie (albo robią to oboje), czy może po prostu przedstawiają wydarzenia tak, jak chcieliby je pamiętać. Opcji jest wiele, prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się prawdy i absolutnie mi to nie przeszkadza.
Wreszcie trochę bardziej mógł wykazać się dotąd stojący zupełnie na uboczu Joshua Jackson. Bardzo rozbawiła (tak, rozbawiła!) mnie aluzja do Aleca Baldwina – w "30 Rock" grany przez niego bohater często wspominał o Montauk. Nie mogę się doczekać kolejnego odcinka, bo zwiastuny pokazują, że bohaterowie mogą się wreszcie spotkać także w teraźniejszości. Samo śledztwo też intryguje coraz bardziej – na początku byłem pewien, że to Cole został zamordowany, teraz nie wiem już nic.
Marta Wawrzyn: Jest jeszcze jedna możliwość, zasugerowana przez Czytelniczkę Serialowej – że oni te zeznania uzgodnili ze sobą, aby wyprowadzić w pole policję. Wszystko przez to, że w zeznaniach obojga pojawia się zwrot "Don't wake up", kiedy opisują sceny seksu ze współmałżonkami. Przypadek? Może tak, może nie – tak czy siak w tej chwili nie wiemy, co z tego wynika. Pozostaje dalej wpatrywać się w ekran w nadziei na jakiekolwiek odpowiedzi.
Choć mnie też się wydaje, że nie dostaniemy nagrody w postaci jedynej, właściwej, najprawdziwszej prawdy. Ale nic nie szkodzi, bo ta historia jest nagrodą sama w sobie. To, jak jest opowiadana i w jaki sposób twórcy kierują naszą uwagę na przeróżne detale, czyni "The Affair" po raz kolejny najlepszą serialową godziną tygodnia.
"The Missing" (1×01 – "Episode 1")
Marta Wawrzyn: Niespodzianka! O nowym brytyjskim serialu "The Missing" na Serialowej nie pisaliśmy do tej pory chyba wcale. Zerknęłam na pierwszy odcinek, zachęcona pozytywną recenzją "Guardiana", i już mnie mają.
"The Missing" na pierwszy rzut oka kojarzy się z historią zniknięcia małej Madeleine McCann, o której przez lata było głośno nie tylko w Wielkiej Brytanii. Serialowa historia zaczyna się podobnie: podczas rodzinnych wakacji we Francji znika mały chłopiec o imieniu Olly. Osiem lat później nadal nie wiadomo, co się stało – ojciec dziecka, Tony (James Nesbitt), wciąż nie potrafi żyć niczym innym, podczas gdy jego matka, Emily (Frances O'Connor) próbuje sobie ułożyć życie na nowo. Zniknięcie dziecka ma też ogromny wpływ na życie małego francuskiego miasteczka, w którym doszło do tragedii.
O serialu na pewno jeszcze będę pisać, na razie powiem tylko, że to niesamowicie wciągający miks thrillera z kameralnym dramatem psychologicznym. James Nesbitt jest po prostu genialny jako odchodzący od zmysłów ojciec, który codziennie zmaga się z poczuciem winy, bo lata temu na moment puścił rękę swojego dziecka. W oczach tego faceta ciągle widać ten sam ból, cokolwiek by akurat nie robił.
A do tego dochodzą policjanci, dziennikarze, tajemnice z przeszłości, nowy trop w prywatnym śledztwie oraz małomiasteczkowy klimat we francuskim wydaniu. Hipnotyzująca muzyka też robi swoje. O serialu za chwilę zrobi się głośno, bo prawa do emisji w USA kupił Starz. Oglądajcie koniecznie.
"Castle" (7×05 – "Meme is Murder")
Andrzej Mandel: Na taki odcinek "Castle" czekałem od początku 7. sezonu – lekkość, satyra, dobra zagadka i dużo humoru. W "Meme is Murder" zagrało wszystko – od pomysłu na zagadkę kryminalną i krytyki internetowych gwiazd, po dialogi między Rickiem a Kate. Szczególnie podobała mi się właśnie satyra na webcelebrytów, w końcu pierwsza ofiara była gwiazdą internetu tylko i wyłącznie dlatego, że robiła głupie miny na zdjęciach – coś wam to przypomina?
Nie do pominięcia jest też wiralowa reklama najnowszej powieści Castle'a, która sprawiła, że Rick miał nieszczególną minę, ale Kate i Alexis miały naprawdę nieprzeciętny ubaw. A my wraz z nimi. Takich właśnie odcinków od tego serialu chcę i cieszy mnie, że w 7. sezonie udaje się zachować świeżość. Hit i już.
"Peaky Blinders" (2×05 – "Episode 5")
Marta Wawrzyn: Ten odcinek to tak naprawdę dopiero wstęp do finału, w którym z pewnością nie zabraknie mocnych, gangsterskich scen. Żydzi i Włosi zjednoczyli się przeciwko chłopcom Tommy'ego Shelby'ego i nie odpuszczą. A do tego powróciła Grace. Powróciła z wątkiem rodem z telenoweli latynoskiej, ale można jej to wybaczyć, bo takiej chemii, takiego fantastycznego przyciągania się i odpychania nie ma przecież w każdym serialowym romansie.
Ale dla mnie bohaterką odcinka – poza dzielnymi i jakże potrzebnymi złotymi rybkami – była ciotka Polly, która znów udowodniła, jak niezwykłą jest kobietą. A kara, która ją za to spotkała – potępiające spojrzenie ze strony syna – była nieprawdopodobnie wręcz okrutna. Ale tak to już jest w świecie "Peaky Blinders" – w momencie kiedy już ci się wydaje, że możesz mieć wszystko, w jednej chwili tracisz to, co dla ciebie najważniejsze.
O tym, że wizualnie było jak zwykle cudnie, muzyka PJ Harvey pasowała doskonale, a scena w kościele stanowiła prawdziwą ucztę dla oczu, chyba już nie muszę mówić?
"The Good Wife" (6×06 – "Old Spice")
Marta Wawrzyn: Poprzedni odcinek z Elsbeth Tascioni podobał mi się średnio – choć to chyba bardziej wina tego okropnego wątku z rosyjskim hakerem, niż rudowłosej prawniczki – ale ten trafił w punkt. Choć "The Good Wife" to dramat, "Old Spice" był zdecydowanie najlepszym komediowym odcinkiem tygodnia. Wszystko dzięki totalnie przegiętej scenie erotycznej, rozgrywającej się przy dźwiękach "Call Me Maybe" i zawierającej m.in. balsam dla dzieci oraz fruwające guziki.
Widziałam to już z dziesięć razy, podobnie zresztą jak zamykającą odcinek scenę, w której Alicia siada przy dawnym biurku Willa. Gdybym była wrażliwszą istotą, pewnie bym się rozpłakała, a tak po prostu co jakiś czas oglądam to raz jeszcze. Bo nie mam wątpliwości: tej jesieni "The Good Wife" wymiata jak nigdy.
"The Walking Dead" (5×03 – "Four Walls and a Roof")
Nikodem Pankowiak: To był kolejny świetny odcinek, którego zakończenie dało nam nadzieję, że w następnych tygodniach poziom emocji nie opadnie. Mroczny sekret z przeszłości Gabriela wyszedł na jaw i postawił tę postać w nieco innym świetle. Fabuła skupiała się głównie na walce z kanibalami, choć wcześniej doszło jeszcze do sporego pęknięcia w grupie.
Scena, gdy Rick i reszta ekipy bezlitośnie rozprawia się ze swoimi wrogami, jest jedną z najbardziej przerażających w historii tego serialu. Najlepiej zobrazowało ją ujęcie zszokowanego Tyreese'a, który zdał sobie sprawę, że jego przyjaciele są już po drugiej stronie – stali się niemal tak samo okrutni, jak ludzie czyhający na nich w mroku. To już nie są ci sami idealiści, którzy kiedyś łudzili się, że człowieczeństwo wciąż istnieje. Dodatkowo pożegnaliśmy Boba, co w sumie nie powinno nikogo dziwić, można się było tego spodziewać już od początku 2. odcinka. Kolejny raz okazało się, że do bohaterów "The Walking Dead" nie należy się przywiązywać.
"The Flash" (1×04 – "Going Rogue")
Marta Wawrzyn: Już miałam rzucać "Flasha" po słabym odcinku z zeszłego tygodnia, ale pomyślałam, że wizytę Felicity w Central City jednak obejrzę. I zdecydowanie nie żałuję. Ona i Barry Allen to rzeczywiście fajna para nerdów, nie tylko uroczych, ale i przyjemnych dla oka. Zdecydowanie do siebie pasują i chcę ich oglądać na ekranie razem, choćby jako przyjaciół. A poza tym jej rozsądek i doświadczenie zdecydowanie przydały się w tym tygodniu ekipie najszybszego chłopca, przepraszam, człowieka na świecie.
Ale wizyta dziewczyny, która jest marzeniem wszystkich kujonów tego świata, to tylko połowa sukcesu – drugie pół to mocny, doświadczony, pozbawiony zdolności nadprzyrodzonych przeciwnik, którego zagrał Wentworth Miller. Superbohater o twarzy trzynastolatka wreszcie musiał się trochę wysilić, co niewątpliwie wyszło wciąż jeszcze szukającemu swojego "ja" serialowi na zdrowie. Dzięki lodowatemu złoczyńcy nie było tak cukierkowo jak do tej pory, mimo że Felicity wyglądała jak landryneczka. Odcinek minął w okamgnieniu – bo grunt to odpowiednie proporcje.