Hity tygodnia: "Brooklyn 9-9", "Olive Kitteridge", "Homeland", "The Affair", "Gotham", "Doktor Who"
Redakcja
9 listopada 2014, 18:51
"Brooklyn Nine-Nine" (2×05 – "The Mole")
Nikodem Pankowiak: Jake i reszta ekipy są w tym sezonie w naprawdę wybornej formie. W tym odcinku zagrało wszystko, ale chyba najlepszy faktycznie był kapitan Holt siedzący w piżamie na kanapie i bijący Jake'a po twarzy. A jego rozmowa z Hitchcockiem i Scullym to prawdziwy majstersztyk – prawdziwie filozoficzne podejście do życia nie mogło wytrzymać starcia z prostymi umysłami największych ofiar losu na posterunku.
Jak zwykle świetna była Gina, której romans z Boyle'em wreszcie wyszedł na światło dzienne i tym samym został zakończony w całkiem spektakularny sposób. No i na plus należy zaliczyć także fakt, że Peralta kolejny już raz dostał prztyczka w nos – tym razem przekonał się, że niekoniecznie wie wszystko o wszystkich. Kolejna porcja wiedzy zdobyta w czasie okresu dojrzewania.
Andrzej Mandel: Wizyta Wydziału Wewnętrznego na posterunku zaowocowała dużą ilością naprawdę śmiesznych sytuacji. Od udowadniania przez Jake'a tego, że wie wszystko o ludziach z posterunku (skok w ramiona sierżanta!), po nakrycie Giny i Boyle'a razem. Ale i tak cały show ukradł Andre Braugher. Najpierw genialną przemową w barze adresowaną do Hitchcocka i Scully'ego, a potem wygłoszonym z kamienną miną żądaniem, by Jake oddał gościnną piżamę i kapcie.
Dodajmy do tego jeszcze motyw "cichego disco" i tego, jak Terry wybierał przedszkole dla swoich bliźniaczek. Pełne 20 minut śmiechu – to lepsze niż robienie brzuszków. Dla mnie hit, tak jak obiecywałem na Twitterze.
Marta Wawrzyn: O tak, kapitan w barze i w momencie kiedy rozszyfrował Ginę i Boyle'a był prześwietny. Ale wciąż najbardziej mnie rozkładają na łopatki wspólne sceny wspomnianej romansującej pary, która jest tak cudownie niedobrana… że aż dobrana. Czy tylko mnie się wydaje, że to jeszcze nie koniec?
"Homeland" (4×06 – "From A to B and Back Again")
Mateusz Madejski: Za nami tyle kiepskich odcinków "Homeland", że zdążyliśmy zapomnieć, że co jak co, ale wywrócić stolik to twórcy tego serialu naprawdę potrafią. Cała historia nabrała tempa i wreszcie chce się ją oglądać. Wątek chłopca, zaplatanego w wielką politykę – wbrew pozorom – okazał się całkiem udany. Rysują się też ciekawe wątki poboczne, jak np. męża pani ambasador. Ciągle wiele rzeczy w "Homeland" irytuje. Ale tym razem można to było im wybaczyć.
Michał Kolanko: Dobry odcinek "Homeland"? Wydawałoby się to niemożliwe, ale jak się okazuje – o czym pisałem m.in. w recenzji premiery sezonu – jeśli serial koncentruje się na szpiegach i dronach, to może być całkiem niezły. No i twórcy pokazali, że mogą wpisać do scenariusza szokującą i zaskakującą scenę bez robienia tego dla samego szokowania. Jak się też okazuje, terroryści zdają sobie sprawę z istnienia samolotów bezzałogowych i do tej pory wyprzedzają CIA na praktycznie każdym kroku.
Ten odcinek był także ważny dla Carrie, która pokazuje nowe oblicze swojej bezwzględności. Aby naprawić swój błąd, jest w stanie bez mrugnięcia okiem poświecić nie tylko życie kilkunastoletniego, naiwnego chłopca, ale też Saula. No ale przynajmniej ma to jakiś sens, w przeciwieństwie do próby utopienia swojego dziecka z początku sezonu.
Marta Wawrzyn: To nie jest tak, że mamy pierwszy znośny odcinek "Homeland" i od razu hit. To był odcinek bardzo dobry. Ode mnie ten hit przede wszystkim jest za to, że "Homeland" po raz pierwszy od dawna rzeczywiście mnie rozłożyło emocjonalnie. Niby wiadomo było, że dzieciak marnie skończy, ale jeśli ktoś mi serio powie, że przewidział dokładnie taki koniec, to mu nie uwierzę. To było cholernie mocne. Podobnie jak zachowanie Carrie po wszystkim – aż zaczynam z sympatią patrzeć na wiecznie jojczącego Quinna, bo ona rzeczywiście zdrowo przegina.
"Olive Kitteridge" (1×01-04)
Mateusz Madejski: Rozmawialiśmy niedawno z Martą o Frances McDormand. Zagrała ona sto lat temu (a dokładnie w 1996 r.) w filmie "Fargo". Była wtedy na ustach wszystkich, zagarnęła Oscara i.. gdzieś przepadła. Ale trzeba przyznać, że jej rola w "Olive Kitteridge" to powrót w wielkim stylu. To arcyświetna opowieść o niczym. To znaczy o miłości, śmierci, przemijaniu, konflikcie pokoleń… I to wszystko jest opowiedziane z perspektywy surowej, prowincjonalnej nauczycielki, którą gra właśnie Frances.
W całym tym miniserialu, utrzymanym w stylu tragikomedii, jest tyle smaczków, że potrzeba by ogromnej recenzji żeby wymienić choć część z nich. Do mnie chyba najbardziej przemówiła rola Billa Murraya, który gra – a jakże – zblazowanego, znudzonego życiem milionera. "Olive Kitteridge" to świetna historia, która wciąga dosłownie od pierwszej sekundy. Aha, uważam, że każdy kto zaspoileruje, powinien trafić na kilka lat ciężkich robót do Korei Północnej.
Marta Wawrzyn: Ale co zaspoileruje, pierwszą scenę czy ostatnią? Bo w "Gazecie Telewizyjnej" zaspoilerowali bezczelnie pierwszą… Moje zachwyty na temat "Olive Kitteridge" wszyscy już na pewno zdążyli przeczytać – a jeśli nie, to to znajdziecie je tutaj – i w zasadzie nie mam nic więcej do dodania poza: jaka szkoda, że to nie może być dłuższy serial! Bo ja bym chętnie została z panią Kitteridge na kilka sezonów – tak inteligentnych i skomplikowanych kobiecych postaci nie ma w telewizji wiele, a już bardzo rzadko są to starsze panie. A i tak dobrze napisane seriale trafiają się raczej rzadko.
"Olive Kitteridge" to absolutnie najlepsza rzecz, jaką widziałam w tym tygodniu.
"The Affair" (1×04 – "4")
Nikodem Pankowiak: To z pewnością był najlepszy odcinek od czasów pilota! Nie tylko dlatego, że twórcy zdecydowali się zmienić nieco sposób narracji. Dominic West i Ruth Wilson stworzyli niezwykle intymną atmosferę, która towarzyszyła nam przez całą godzinę. To był niezwykły festiwal zmiennych emocji, towarzyszących skomplikowanej relacji budzącej się między dwójką dorosłych ludzi po przejściach. Alison wreszcie otworzyła się przed Noah i dzięki temu dowiedzieliśmy się o niej trochę więcej, mgła tajemnicy powoli zaczyna opadać.
W tym wszystkim sprawa zbrodni, z powodu której bohaterowie są przesłuchiwani, przestała mnie tak bardzo interesować. Zdecydowanie wolę skupić się na rodzącym się romansie.
Marta Wawrzyn: Jeszcze ładniejsze widoki, jeszcze głębsze rozmowy, jeszcze mocniejsze emocje. "The Affair" zdecydowanie właśnie zaliczyło swój najlepszy odcinek, choć znów część Alison okazała się dużo, dużo bardziej wciągająca niż opowieść Noah. Historia o dzieciaku wołającym do mamy na zatopionym statku jeszcze długo będzie mnie ścigać, podobnie jak twarz Alison kiedy opowiadała swojemu kochankowi całą prawdę. Wiwat, Ruth Wilson!
"Doktor Who" (8×11) – "Dark Water"
Bartosz Wieremiej: To był niezwykle dobry odcinek. Powrócili doskonale znani wrogowie i dawno niewidziani, yyy, przyjaciele z dzieciństwa. Tajemnica tożsamości fantastycznej i przerażającej zarazem Missy (Michelle Gomez) wreszcie została rozwiązana, związek Clary (Jenna Coleman) i Danny'ego (Samuel Anderson) podążył w bardzo przykrym kierunku, a wizyta w Nethersphere przebiegła bez nawet jednej słabszej sceny.
Peter Capaldi i Jenna Coleman byli jak zwykle świetni, ale to Michelle Gomez stworzyła kreację aktorską, która pamiętana będzie jeszcze przez długie lata.
Marta Wawrzyn: Nie zdążyłam jeszcze obejrzeć drugiej części finału, więc nie wiem, jak zakończyła się ta niebezpieczna przygoda. Ale dołączam do zachwytów nad Michelle Gomez i jej postacią, a także miejscem zwanym w serialu Nethersphere. Ci uprzejmi profesjonaliści, którzy witają ludzi w zaświatach, krzycząc radośnie "kondolencje" byli absolutnie świetni. A potem wszystko podążyło w mrocznym kierunku…
"Gotham" (1×07 – "Penguin's Umbrella")
Andrzej Mandel: Ten serial dotychczas raczej zawodził, ale jak już pojawił się dobry odcinek, to od razu zasłużył na hit. I nie jest to zasługa Gordona, bo cały show skradli solidarnie Pingwin i Don Falcone przy lekkim współudziale Victora o węgierskim nazwisku. Finałowa scena, razem z retrospekcją, poukładała historię opowiedzianą we wcześniejszych odcinkach i dodała jej dodatkowych odcieni, a Don Falcone wyrósł na postać o wielowymiarową. To pierwsza tak skomplikowana postać tutaj, choć Bullock też już nie jest papierową osobowością.
O wiele lepiej wygląda też Alfred, którego umiejętność posługiwania się nożem wybiega poza obowiązki kamerdynera. A sam Gordon chyba zaczyna dojrzewać do tego, by przestać być takim cholernym harcerzykiem. Tak czy inaczej – po tym odcinku wreszcie chcę więcej "Gotham".
Marta Wawrzyn: Pierwszy odcinek "Gotham" w naszych hitach tygodnia! Zdecydowanie sobie na to zasłużył, bo nie dość że był zgrabnie napisany i pełen zaskoczeń, to jeszcze przeniósł środek ciężkości na postacie zdecydowanie bardziej interesujące niż główny bohater. Don Falcone i Pingwin to piękny duet, zdecydowanie. A i Victor o węgierskim nazwisku miał mocne wejście.
Jeśli już sobie odpuściliście "Gotham", to może być dobry moment na powrót.
"Jane the Virgin" (1×04 – "Chapter Four")
Marta Wawrzyn: To już czwarty odcinek, a ja wciąż kocham tę pokręconą parodię telenoweli tak jak na początku. I wciąż jestem zaskoczona świeżymi pomysłami scenarzystów, telenowelowymi twistami i puentami, które rozkładają mnie na łopatki. Na dodatek całkiem serio zaczynam angażować się emocjonalnie w tę historię – porażka złej blondyny szczerze mnie ucieszyła.
Najbardziej uroczy serial tej jesieni, zdecydowanie. I kolejny już hit w naszych cotygodniowych zestawieniach.
"Arrow" (3×05 – "The Secret Origin of Felicity Smoak"
Bartosz Wieremiej: Wreszcie wspaniała Felicity Smoak (Emily Bett Rickards) doczekała się "własnego" odcinka, a widzowie bardzo interesujących kilkudziesięciu minut w Starling City. I chociaż nie rozumiem, dlaczego większość serialowych genialnych kobiet, szczególnie tych spędzających znaczną część dnia przed ekranami i klawiaturami, musi posiadać podobny zestaw młodzieńczych doświadczeń – patrz Penelope Garcia (Kirsten Vangsness) w "Criminal Minds" – to skłamałbym twierdząc, że "The Secret Origin of Felicity Smoak" nie sprawiło mi ogromnej frajdy.
Ciągle działo się coś istotnego, a urocze momenty, jak krótka obserwacja porannych treningów naszych bohaterów, tylko potęgowały pozytywne wrażenia. Wyznaczono też całkiem ciekawy kierunek na przyszłość i nie chodzi jedynie o bezsenność i zwidy Roya Harpera (Colton Haynes), ale również o ciekawie rozwijające się relacje rodzeństwa Queenów z Malcolmem (John Barrowman) i jego kontem bankowym w tle. Cóż, któż nie chciałby mieszkać w tak ładnym lofcie.
Na marginesie, nawet Ray Palmer (Brandon Routh) chwilowo przestał denerwować, co samo w sobie jest ogromnym sukcesem.
"Marry Me" (1×04 – "Annicurser Me")
Marta Wawrzyn: Nie żebym miała wątpliwości, ale po tym odcinku jestem przekonana jeszcze bardziej niż do tej pory: mamy godnego następcę mojego ukochanego "Happy Endings". W tym tygodniu udało się zgrabnie zakpić z filmów i seriali opowiadających o świecie po apokalipsie, był też przerażający pocałunek blondyny z brodaczem, który kto wie, do czego doprowadzi, oraz klątwa, której tajemnica przez 20 minut zdążyła się rozwiązać. I jeszcze "Szklana pułapka" w wyjątkowo niezdarnym wykonaniu Annie.
"Marry Me" ma absolutnie wszystko, czego wymagam, od dobrej komedii: inteligentne gagi i one-linery, zgraną paczkę bohaterów, fajny pomysł na każdy odcinek. Oglądajcie koniecznie.
"Peaky Blinders" (2×06 – "Episode 6")
Marta Wawrzyn: Jak dobrze, że 3. sezon już zamówiony! "Peaky Blinders" znów udowodniło, że jest serialem świetnym. Trzymające w napięciu negocjacje Tommy'ego z panem Solomonsem, Grace na wyścigach, biedna Lizzie, pojedynek charakterów ciotka Polly załatwiająca sprawę… Fantastycznych scen było mnóstwo. Ale oczywiście nic nie przebije końcówki, w której zwrot akcji gonił zwrot akcji i w końcu pojawiła się nadzieja, że w przyszłości będzie normalniej.
Oczywiście nigdy tak nie będzie, Tommy nie zazna spokoju, bo wybrał taki a nie inny fach. I dopóki nie zabraknie pomysłu na dalszą akcję, w dialogach będzie iskrzyć jak do tej pory, a na dokładkę w tle będzie nam śpiewać Nick Cave na przemian z PJ Harvey, będę zachwycać się "Peaky Blinders". Takiego klimatu nie ma żaden serial.
"Hawaii Five-0" (5×07 – "Ina Paha")
Bartosz Wieremiej: Setny odcinek jakiejkolwiek produkcji wypada potraktować jako ważne telewizyjne wydarzenie. Kiedy jednak ów odcinek przy okazji okazuje się bardzo udany, pisanie o nim jest czystą przyjemnością.
"Ina Paha" z jednej strony zawierało wszystko to, do czego fani "Hawaii Five-0" zdążyli się przyzwyczaić, a z drugiej dostarczyło rozwiązań dla kilku całkiem sędziwych wątków oraz plik scen, które na długo pozostaną w pamięci. Nie zabrakło również starych znajomych – obecni byli między innymi Sang Min (Will Yun Lee), Victor Hesse (James Marsters) i John McGarrett (William Sadler), Wo Fat (Mark Dacascos). Ten ostatni stoczył zresztą spektakularny pojedynek z McGarrettem (Alex O'Loughlin) i jak przystało na porządnego wroga, ostatecznie zdołał zginąć nie jeden raz a dwa razy.
Ach, właśnie – Danno (Scott Caan) w alternatywnym wydaniu był po prostu fantastyczny.
"Faking It" (2×07 – "Date Expectations")
Andrzej Mandel: Do połowy odcinka miałem wrażenie, że to najgorszy odcinek "Faking It", ale potem wszyscy siedli w modnej restauracji, w której chodzi o to, by się dzielić, i się zaczęło. Scenarzyści zetknęli równocześnie wszystkie postacie w jednym momencie – Amy i jej dziewczyna, Karma i Liam, Shane i jego chłopak oraz Lauren ze swoim (prawie) chłopakiem. Szczerze – najbardziej podobały mi się noty, jakie Lauren stawiała Theo za randkę, ale ostry konflikt Reagan z Karmą z wciśniętą pomiędzy Amy też był świetny.
I tak, Karma wreszcie dostała za swoje. Amy wybrała Reagan, Liam jasno powiedział Karmie co myśli o tym, jak wygląda ich relacja. Coś mi się widzi, że z tego będzie jeszcze więcej nie tylko dobrej zabawy dla nas, ale i całkiem poważnych (jak na serial dla nastolatek) przemyśleń.
Najbardziej urzekła mnie jednak końcowa scena między Shane'em a Duke'iem. Hit, choć przyznam, że gdybym nie dał rady przebrnąć pierwszych 10 minut, to chyba byłby kit.