Hity tygodnia: "Sons of Anarchy", "Supernatural", "Homeland", "The Fall", "Doktor Who"
Redakcja
16 listopada 2014, 21:52
"Sons of Anarchy" (7×10 – "Faith and Despondency")
Nikodem Pankowiak: "Sons of Anarchy" wkracza w decydującą fazę, co najlepiej obrazuje ostatnia scena – Jax jest bliżej prawdy niż kiedykolwiek, co daje nadzieję, że niebawem dojdzie do mojego wymarzonego końca i Gemma zginie z jego ręki. Sam odcinek kontynuuje wątek porachunków z Marksem i jego przybocznym, Mosesem, który zostaje zamordowany w niesamowicie brutalny sposób – ten serial przyzwyczaił nas do krwawych scen, ale patrząc na zwisającą gałkę oczną i odcinane palce, naprawdę robiło mi się niedobrze.
Choć sam sezon budzi wśród widzów mieszane uczucia, był to jeden z najlepszych odcinków – być może dlatego, że mało było w nim Gemmy, a gdy już była, mogliśmy obserwować, jak pętla na jej szyi zaciska się coraz bardziej. Końcówka odcinka, choć może nieco przewidywalna, była naprawdę mocna. Tak samo, jak otwarcie – okazało się, że ci wszyscy twardzi panowie z SAMCRO z problemami radzą sobie w jeden sposób – uprawiając ostry seks i płacząc tuż po nim.
Marcela Szych: Ostatni sezon Sonsów naprawdę trzyma w napięciu! Rozkoszuję się przerażoną miną Gemmy za każdym razem, gdy obawia się, że tuż-już na jaw wyjdzie jej największe przewinienie. Odcinek "Faith and Despondency" zaczął się mocno. Silne wrażenie zrobiły sceny erotyczne – czy raczej sceny seksu, bo więzienny gwałt trudno określić mianem erotyki. Nawet jeśli bierze w nim udział Marilyn Manson. 67 minut pomiędzy sceną otwierającą a końcową nie były może najlepszym materiałem z serialu, jednak mały Abel uratował cały odcinek. I zapewnił świetny cliffhanger. Przeznaczenie Gemmy niechybnie nadchodzi.
"Homeland" (4×07 – "Redux")
Mateusz Madejski: Cały odcinek trzymał niesamowicie w napięciu. Ostatnio pisałem, że ciekawie zapowiada się wątek męża pani ambasador. I rzeczywiście – to on zamienił pigułki Carrie, co spowodowało, że stoczyła się w otchłań szaleństwa. Takiej Carrie już dawno nie widzieliśmy. Ale najbardziej mi się spodobał w tym odcinku nowy dyrektor CIA. Przestał być wreszcie nudnym urzędasem z Waszyngotnu, a stał się facetem z charakterem, scena jego rozmowy z pakistańskimi władzami była świetna.
I tak, przez cały odcinek byłem przekonany, że mamy murowany hit. Aż pod koniec mieliśmy bardzo niespodziewany comeback… To było bardzo kiczowate. Pamiętam z dzieciństwa bajki, w których mieliśmy nagły, dramatyczny zwrot akcji, a potem okazywało się, że to tylko sen bohatera. Ale to, co uchodziło w kreskówkach, nie uchodzi w czymś, co pretenduje do miana politycznego dramatu. A więc daje w tym tygodniu "Homeland" hit z minusem.
Marta Wawrzyn: U mnie też ten hit jest nie za scenę z Brodym, a pomimo sceny z Brodym. Gdyby nie pokazano nam Carrie w ramionach pakistańskiego agenta, tylko zrobiono z tego jakiś cliffhanger, pewnie bym nie zdzierżyła. A tak mogę przyjąć, że Brody na chwilę zmartwychwstał w halucynacjach Carrie, i oglądać "Homeland" z przyjemnością dalej.
Bo co to były za halucynacje! Koszmarne dźwięki, szalone obrazy i coraz większe poczucie totalnej bezradności – to wszystko zostało genialnie wymyślone i jeszcze lepiej zagrane. Dawno już nie czułam, jak "Homeland" rozbija mnie emocjonalnie na malutkie kawałeczki – i proszę, znów to mieliśmy! A ponieważ w tym odcinku wszystko było znakomite, również sceny z Saulem robiącym za żywą tarczę terrorysty, mamy hit. Z minusem czy bez – to był zdecydowanie najlepszy odcinek tego mocno nierównego sezonu.
"The Fall" (2×01 – "Walk the Line")
Marta Wawrzyn: Ten serial jest prostu fenomenalny, od początku do końca. Niby nic wielkiego się nie dzieje, fabuła rozwija się wolno, a jednak napięcie sięga zenitu. Po powrocie wiele się nie zmieniło – Paul wciąż ukrywa się przed policją i rodziną, jednocześnie nie zaprzestając swojej zbrodniczej działalności, z kolei Stella, z tym samym niezmąconym spokojem, kontynuuje śledztwo.
"The Fall" to wielka gra, pojedynek charakterów, klimatyczna zabawa w kotka i myszkę. Scenariusz wydaje się dokładnie przemyślany, Jamie Dornan (#NotMyChristian!) i Gillian Anderson grają wyśmienicie, irlandzka pogoda też robi swoje – i nawet jeśli wiemy, jak to się musi skończyć, będziemy do końca obgryzać z niecierpliwości paznokcie.
"The Blacklist" (2×08 – "The Decembrist")
Andrzej Mandel: Finał jesieni wypadł w "The Blacklist" więcej niż dobrze. O ile sama intryga specjalnie nie zaskakuje (czy ktoś się zdziwił tym, że Tom miał konszachty z Redem?), o tyle odcinek obfitował w świetnie zagrane sceny. Poza tym w dobrym kierunku wędruje akcja, bo główne wątki komplikują się w interesujący sposób, sprawiający, że te kilka miesięcy czekania na powrót "The Blacklist".
W pamięć zapadają jednak zwłaszcza dwie sceny – jedna z Alanem Aldą i druga z Peterem Stormare. W obu wypadkach oznacza to zakończenie tych wątków, jednak pożegnanie z serialem obaj mieli niezłe, szczególnie Alda. Bardzo oszczędnie zagrana scena, pełna wyrazistych emocji. Rzadki to wypadek, by ktoś dał większy popis aktorski w tym serialu niż James Spader.
Osobiście jednak najmocniej zapadło mi w pamięć pożegnanie Berlina. Było dla mnie oczywiste, co zrobi Red, ale sposób, w jaki ta scena została poprowadzona, sam w sobie zasługuje na hit.
"Doktor Who" (8×12 – "Death in Heaven")
Marta Wawrzyn: Dla mnie każdy finał "Doktora Who" to hit, choćby dlatego, że Steven Moffat zgrabnie łączy ze sobą motywy, które przewijały się przez cały sezon i zmienia ich znaczenie, niejednokrotnie robiąc nas w trąbę czy, w wersji łagodniejszej, puszczając do nas oczko. Nie inaczej było i tym razem, choć to nie był finał taki jak poprzednie. O nie, tu było dużo bardziej mrocznie, gorzko i poważnie. Nawet selfie z Cybermanem wyglądało jak strasznie ponury komentarz do naszych czasów.
Oba finałowe odcinki i niesamowitą Michelle Gomez zdążył już pochwalić Bartek, natomiast mnie chyba najbardziej zapadnie w pamięć sama końcówka. Ten uścisk, który i Doktorowi, i Clarze pozwolił ukryć smutną prawdę. Fani serialu podejrzewają – zapewne słusznie – że historia Clary, która jest albo nie jest w ciąży z Dannym, już zbliża się do końca i w odcinku świątecznym zobaczymy ją po raz ostatni. To by czyniło tę ostatnią scenę jeszcze bardziej wymowną i godną zapamiętania.
"Supernatural" (10×05 – "Fan Fiction")
Bartosz Wieremiej: Był solidny spektakl i owacja na stojąco. Była radosna twórczość fanów, kosmici zrobieni z wiader i rozmowy o sztuce. Pojawiła się też nieco żarłoczna muza, a co najmniej jeden strach na wróble szalał sobie w najlepsze. W niektórych momentach doszło też do niesamowicie niekomfortowych dla Winchesterów konwersacji, a i padło kilka ostrych uwag na temat części wydarzeń, które obserwowaliśmy po "Swan Song" (5×22). Prawdziwych zresztą uwag, prawdziwych…
To było po prostu cudowne 40 minut. Pełne zabawnych momentów i świetnych scen. Był to również odcinek, w którym wreszcie, przynajmniej na moment, pojawił się Chuck (Rob Benedict), a niejaka Kalliope (Hannah Levien) miała głowę pełną ciekawych pomysłów. Wiecie, ołtarz, ofiary – brzmiało to naprawdę nieźle i mogłoby się sprawdzić np. jako specjalny punkt programu w trakcie imprezy z okazji emisji 200. odcinka.
"The Missing" (1×03 – "The Meeting")
Marta Wawrzyn: "The Missing" to jeden z tych brytyjskich seriali, w których wszystko toczy się swoim torem, bez niepotrzebnego pośpiechu – i które właśnie dlatego wygrywają z amerykańską sieczką. Trzeci odcinek dołożył kolejne elementy do układanki – tej obecnej i tej sprzed lat – a Tony'emu przyniósł nową nadzieję. Zobaczyliśmy początek rozpadu małżeństwa Hughesów, szalony pościg młodszej wersji Baptiste'a, kolejne knowania dziennikarza, którego i tak już zdążyliśmy znielubić. Poznaliśmy tajemnicę z przeszłości, posłuchaliśmy bluesa w towarzystwie człowieka, z którym Tony nie powinien był chodzić na piwo, dowiedzieliśmy się, że czasem desperacja rzeczywiście nie ma granic.
I to wszystko jest niesamowicie wciągające i potrafi trzymać w napięciu. Ale przede wszystkim "The Missing" działa, bo potrafi przytłoczyć emocjonalnie jak żaden inny serial. Wciąż też kojarzy się trochę z "Broadchurch" – wiadomo, inna historia, ale emocje i sposób opowiadania w gruncie rzeczy podobne.
"Chicago Fire" (3×07 – "Nobody Touches Anything"), "Law & Order: Special Victims Unit" (16×07 – "Chicago Crossover") i "Chicago PD" (2×07 – "They'll Have to Go Through Me")
Andrzej Mandel: Crossover między trzema serialami Dicka Wolfa wyszedł więcej niż dobrze, czego dowodem może być choćby zarwana noc (a zamierzałem tylko rzucić okiem i resztę zostawić na rano). Historia poszukiwań siatki pedofilów produkujących dziecięcą pornografię została poprowadzona zaskakująco dobrze przez trzy seriale i obfitowała w dramatyczne, dobrze zagrane momenty. Świetnie wypadł zwłaszcza znakomicie dopasowany do roli Lou Taylor Pucci – jako brat Erin.
Nawet jeżeli sama intryga kryminalna była nieco zbyt przewidywalna, to efekt końcowy jest na tyle dobry, że w pełni zasługuje na wzmiankę w hitach tygodnia.