Kity tygodnia: "TBBT", "How to Get Away with Murder", "State of Affairs"
Redakcja
23 listopada 2014, 17:07
"How to Get Away with Murder" (1×09 – "Kill Me, Kill Me, Kill Me")
Marta Wawrzyn: Dla czytelników Serialowej hit (załapał się ledwo, ledwo, ale jednak), dla mnie absolutnie najgorsza rzecz, jaką widziałam w tym tygodniu. I zdecydowanie najgłupsza. "How to Get Away with Murder" to serial prosty, łopatologiczny, z fabułą dziurawą jak szwajcarski ser i zwrotami akcji rodem z "Mody na sukces" – a ten nieszczęsny półfinał tylko to potwierdza.
Przez większość czasu nudziłam się straszliwie, bo jednak oglądanie po raz enty tych samych scen średnio mnie rajcuje. Mimo wszystko jednak liczyłam na jakiekolwiek zaskoczenie – a tu nic, zero, null. Od pilota było wiadomo, że w morderstwie Sama brali w jakiś sposób udział wszyscy studenci, których widzieliśmy w lesie (inaczej ta grupka osób, które specjalnie się nie lubią, za nic nie trzymałaby się razem), i że Annalise jeśli nie brała w tym udziału, to wszystko wiedziała i będzie tych dzieciaków bronić. Dlatego żaden z szumnie zapowiadanych "twistów" mnie nie zaskoczył, a scena, w której pokazano Annalise za biurkiem, wywołała jedynie niekontrolowany atak śmiechu.
Być może "How to Get Away with Murder" w zamyśle jest komedią – wcześniej nie mogłam się opanować, kiedy zobaczyłam, jak Sam umiera dwa razy, za drugim razem jeszcze bardziej dramatycznie niż za pierwszym – bo nie sprawdza się ani jako kryminał, ani jako dramat prawniczy. Fabuła poprowadzona jest w toporny sposób, a do nieciekawych postaci za nic nie da się przywiązać. A najbardziej boli, że to jest po prostu durne – tych dzieciaków było pięcioro na jednego, wystarczyło drania porządnie przytrzymać i sprać na kwaśne jabłko. Takie koszmarki, jak lot ze schodów, zmartwychwstanie, duszenie i szereg wybuchów histerii, naprawdę nie były potrzebne. Tego morderstwa nie da się sensownie uzasadnić, tu nie ma ani motywu, ani żadnej logiki.
Po tym odcinku ja już Shondzie podziękuję, bo nie spodziewam się zaskoczeń w drugiej części sezonu. Przewidywalny kryminał przerodzi się teraz w przewidywalny dramat sądowy, w którym po dziesięciu absurdalnych zwrotach akcji i kilku porządnych załamaniach psychicznych postaci kobiecych Annalise wszystkich wybroni, żeby mogli rozpocząć kariery w kancelariach prawniczych. A w 2. sezonie pewnie dostaniemy kolejną bandę patałachów. Miliony Amerykanów będą to śledzić dalej, ale to jeszcze nie powód, żebym ja też traciła czas.
"The Big Bang Theory" (8×10 – "The Champagne Reflection")
Marta Wawrzyn: Najsłabszy odcinek sezonu. I to nie dlatego, że poziom humoru sięgnął dna – o dziwo, w tym sezonie nie jest pod tym względem najgorzej – a dlatego, że przez 20 minut można było zasnąć z nudów. W zasadzie tylko wątek zmarłego profesora i jego szampana był w stanie mnie troszkę zainteresować, cała reszta to powtórka z rozrywki.
Odkrycie, że Bernadette nie jest taka słodka, jak chciałaby być, to nic nowego ani śmiesznego. Nie widzę powodu, aby poświęcać temu więcej niż jeden szybki dialog. Ale jeszcze gorszym pomysłem okazał się powrót do nieszczęsnego "Fun with Flags", przedsięwzięcia, które nigdy mnie specjalnie nie bawiło. Bo i nie wiem, co miałoby mnie tu bawić – niewłączona kamera? Sheldon w sukience? Nie, dziękuję.
"State of Affairs" (1×01 – "Pilot")
Marta Wawrzyn: Teraz panuje moda na popaprane, ale zawsze superprofesjonalne kobiety sprawujące ważne funkcje – więc i Katherine Heigl postanowiła zostać jedną z nich. Problem w tym, że dużo lepiej wypada w komediach romantycznych, role dramatyczne specjalnie jej nie leżą. I w "State of Affairs" też kładzie swoją postać na łopatki. Niezależnie od tego, czy akurat pije i podrywa faceta w knajpie, czy udaje bardzo poważną osobę w pracy, czy poprzysięga zemstę tym, którzy zabili jej narzeczonego, wypada niewiarygodnie.
Inna sprawa, że tego projektu nie uratowałoby nawet genialne aktorstwo. Ten pilot jest po prostu źle napisany, nieciekawy, wypełniony banałami, które widzieliśmy już dziesiątki razy, i to w znacznie lepszym wydaniu. I jakby tego było mało, traktuje siebie śmiertelnie poważnie, jednocześnie bez żenady serwując widzowi zwykłe absurdy. Brakuje tu i subtelności, i jakiegokolwiek oryginalnego pomysłu. To po prostu typowy kandydat do odstrzału po kilku odcinkach.