Z nosem przy ekranie #50: Końce w indyczym cieniu
Bartosz Wieremiej
29 listopada 2014, 19:13
W ostatnich dniach nie mogłem przestać nasłuchiwać wieści dotyczących zamówień pełnych sezonów. Zawzięcie szukałem też informacji o ewentualnych kolejnych seriach. Jednak najwięcej czasu i tak poświęciłem na przyglądanie się rozpaczliwym podrygom producentów, których telewizyjne dzieci właśnie zbliżają się do przedwczesnego końca. Spoilery.
W ostatnich dniach nie mogłem przestać nasłuchiwać wieści dotyczących zamówień pełnych sezonów. Zawzięcie szukałem też informacji o ewentualnych kolejnych seriach. Jednak najwięcej czasu i tak poświęciłem na przyglądanie się rozpaczliwym podrygom producentów, których telewizyjne dzieci właśnie zbliżają się do przedwczesnego końca. Spoilery.
I trudno czasem pozbyć się owego zainteresowania serialową kuchnią, co w przypadku gdy miewa się okresowe kłopoty ze snem, prowadzi do raczej dziwnych przeżyć. Wyobraźcie sobie, że w czasie niespokojnej drzemki lądujecie na planie jednego z waszych ulubionych nowych seriali i co więcej, stoicie pomiędzy członkami ekipy. Obecni są wszyscy – nawet aktorzy. Pełni niepokoju oczekujecie na ogłoszenie wyroku.
Nagle w samym środku tego zgromadzenia pojawia się animowany kojot, którego imienia nigdy nie pamiętam. Swoją wypowiedź zaczyna od prostego ogłoszenia, że produkcja serialu została wstrzymana. Następnie dodaje jeszcze, że nic złego się nie stało, w trakcie 1. sezonu zdjęto z anteny chociażby "Firefly", a tak poza tym to przynajmniej nikt już nie będzie nikogo wysadzać powietrze ani zrzucać w przepaść.
Niestety nie wiem, czy owe słowa otuchy okazały się pomocne. Obudziłem się w momencie, kiedy nieśmiało zapytano, czy decyzja była konsultowana z naczelnym strusiem, co to wszędzie biega.
A tymczasem…
…kilka dni temu do grona produkcji, którym w tym sezonie licznik odcinków odgórnie zatrzymano na trzynastu, dołączył "Constantine". Owszem, John (Matt Ryan) bardzo się starał, aby zainteresować widzów swoją osobą, nie narzekał też na obowiązkowe zwiedzanie rozmaitych nor, cel i bagażników, niemniej decyzja NBC nie dziwi.
I nie chodzi o ocenę czy jest to serial dobry, czy zły – zdania pewnie są podzielone. Nie ma też znaczenia, że część występów i nauczań głównego bohatera godna jest co najwyżej specjalnej nagrody dla wyjątkowo kiepskiego korepetytora. W "Constantine" rzuca się w oczy kłopot z klarownym definiowaniem poszczególnych etapów, zadań i zagrożeń. Jasne podobno mrok i katastrofy czają się za rogiem, ale przecież wszystko czai się za rogiem – po to te rogi są!
Ponadto, niezależnie od tego, gdzie spojrzymy: czy w stronę produkcji komiksowych, czy też tych flirtujących z horrorem, wszędzie od początku pojawiają się wątki, bohaterowie lub nawet przedmioty, które ułatwiają poruszanie się po danej rzeczywistości. Na samym początku Oliver Queen (Stephen Amell) miał swoją listę, Nick Burkhard (David Giuntoli) przewodnika i przyczepę pełną materiałów pomocniczych, a Winchesterowie dziennik i jasno wyznaczony cel w postaci odnalezienia ojca. Nawet wśród tegorocznych nowości, niejaki Barry Allen (Grant Gustin) wciąż prowadzony jest za rączkę przez kolejne przygody, bo przecież inaczej mógłby się biedaczyna poślizgnąć.
W "Constantine" poza rzeczami i postaciami czającymi się mamy zakrwawioną mapę, z której niewiele wynika. Okresowo wpadamy też na bohaterów co do których trudno się domyślić, jak długo będą potrzebni, a wspomniany John po prostu się miota po nieswojej piwnicy. Niespecjalnie atrakcyjny to pomysł na odkrywanie czegokolwiek.
Za to ostatnio…
…w "Person of Interest" odwiedziliśmy bardzo ważne miejsce związane z młodością Eliasa (Enrico Colantoni). Nieruchomość, w której zawiązały się przyjaźnie na całe życie i która nie uciekła przed srogą oceną byłych lokatorów. Budynek pełen tajemnic oraz przykrych wspomnień.
To posępne i zapuszczone domostwo odcisnęło swoje piętno na setkach dzieci i pośrednio zmieniło historię całego Nowego Jorku. Pozostaje o tym pamiętać, kiedy kolejne akty mafijnej wojny pochłoną następne życia.
Całkiem możliwe, że…
…przed naszymi oczami ukazała się przyszłość wojska, bo w "Scorpion" na zagraniczną misję postanowiono wysłać grupę geniuszy i wiecznie aspirującą kelnerkę. Wycieczka grupy ludzi, w większości bez żadnego przeszkolenia, do Bośni w celu odzyskania bardzo ważnych danych to w końcu całkiem rozsądny pomysł. Nasi cywile mogą sobie przecież podreperować własne ego, a przy okazji pozwiedzać pola minowe, uratować zaginionego pilota i kompletnie zmasakrować widza grupową wariacją na temat maślanych oczu.
Na marginesie…
… w "NCIS" z okazji Dnia Dziękczynienia poznaliśmy pewnego męża, którego istnienie potwierdzały jedynie w miejskie legendy. Z kolei w "Supernatural" Dean (Jensen Ackles) przekonał się, jak szybko wirtualny flirt może prowadzić do próby wyłudzenia duszy. W kategorii zaskoczeń nic jednak nie przebiło miny Crowleya (Mark Sheppard), kiedy w końcu zobaczył na własne oczy, kogo właściwie trzyma w loszku. Cóż się dziwić, skoro to pewnie jeden z nielicznych momentów w historii, kiedy dziecko przypadkiem przetrzymywało własnego rodzica w celi.
Oczywiście tego typu celowe działania to już zupełnie inna historia, prawda?
W telewizji zabrzmiało…
…"Constant Craving" w wykonaniu Charlotte Martin. Utwór zagościł w ostatnim odcinku serialu, który wciąż niewiele mnie obchodzi (tak, mowa o "Stalker"), a wykorzystanie tej piosenki ucieszyło mnie tylko dlatego, że zawsze lubiłem teledysk nakręcony do jej oryginalnej wersji.
I może to brak empatii wobec bezbarwnego psychiatry, a później względem samej porucznik Beth Davis (Maggie Q), niemniej poza ową chwilą muzyki, jedyną rzeczą, która wywołała u mnie jakąkolwiek reakcję w czasie oglądania "Crazy for You", były napisy końcowe.
I (tradycyjnie) dajcie znać, jak Wam minęły ostatnie dni. Piszcie w komentarzach, tweetujcie, obserwujcie mnie oraz Serialową na Twitterze, a jak coś fajnego oglądacie i chcecie się tym podzielić, używajcie w tweetach hashtagu #serialowa.
Do zobaczenia!